Mnie też dotknęła cyfra 12 – nie w groszach, co prawda, ale w latach. 12, czyli tuzin. Ciekawa, nieoczywista jednostka miary. Przez 12 lat było mi dane dzierżyć sztandar w ręku (definicja sztandaru według G.H.: „projekt wieloletni, historycznie ważny i poważany, w tym wypadku media określane potocznie jako «Rzeczpospolita»), nieść go z mozołem wysoko, ratować nieraz i wytyczać mu nowe, jak na te czasy dla niektórych kontrowersyjne drogi (teraz oczywiste, niemniej). Ciężko bywało, bo samotna była to droga, klasyczna droga samotnego wilka, chętnych do potrzymania i do wsparcia niewielu, bo łatwiej werbalnie utyskiwać, niż mieć bąble na rękach od drzewca. Parę osób wsparło, nie powiem, i to nie tylko dobrym słowem. Parę osób wsparło i dało popalić, wystawiając za to wsparcie rachunki ciężkiego kalibru. Wszystkim dziękuję, tym drugim mniej. Ataki też były: klasyczne i te zza węgła; kule świstały blisko, ale ja, weteran, niejedną wojnę przeszedłem i nie tak łatwo, naprawdę nie tak łatwo było mnie dopaść, nawet dla tych wszystkomogących. Perypetie, kłopoty, ale tak na koniec duża dawka satysfakcji i dumy. Dało się, udało się. Dzisiaj statek jest na dobrym kursie, ma dobrych ludzi, dobre kierunki i dobrych akcjonariuszy, tych ze stażem i tych nowych. Poradzą sobie zapewne. Trzymając drzewiec sztandaru przez 12 lat, uświadomiłem sobie kiedyś, że to niemal trzy razy dłużej, niż trzymał go ojciec założyciel tej gazety. Ignacy Paderewski miał ją bowiem niewiele ponad cztery lata (1920–1924). Dużo wody w Wiśle będzie musiało upłynąć, zanim jakiś kolejny samotny wilk będzie dzierżył ten sztandar dłużej niż ja. Kiedyś może to nastąpi, ale na pewno nieprędko. Tak, to było – jak to się mówi – megadoświadczenie i wyzwanie od pierwszego dnia, czyli od 14 października 2011 r. Ktoś mi bliski kiedyś mnie zapytał, czy nie żałuję tego trudnego okresu w moim życiu (łatwo nie było). Nie musiałem się długo zastanawiać, aby odpowiedzieć: „Nie żałuję”. Poznałem fantastycznych ludzi, poznałem mechanizmy od środka (czasami przerażające) i po prostu dałem radę, bo jak inny klasyk polskiego rocka śpiewał: „Chłopaki nie płaczą”. I tak mi zostanie, miejmy nadzieję, na zawsze we mnie i w historii naszego sztandaru.