Jak nie wrócić pamięcią do wiosny 1991 r., kiedy to zupełnie nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Komuna obalona, wejście w politykę udane – zostałem radnym Krakowa w pierwszych wolnych wyborach 1990 r., trochę pieniędzy na koncie – 6 tys. USD zarobione w Nowym Jorku, ale zupełny brak klarownego pomysłu, co dalej. Polityka? Ta krajowa? Ale ja miałem 25 lat, trochę pokory w sercu co do swoich kompetencji i świadomość, że jak wejdę do tej rzeki, to pewno jak wielu moich kolegów albo mnie powódź wywali na brzeg, albo będę tam tkwił na środku do późnej starości. Słaba perspektywa. Uniwersytet Jagielloński? Mój Uniwersytet. Praca naukowa i badawcza? Fantastyczne doświadczenie życiowe, ale też i miliony problemów, w tym absurdalnie niskie zarobki, a ja miałem tylko te 6 tys. USD, które codziennie traciły na wartości, bo kraj powoli stawał się normalny. Reżyseria? Moje marzenie z młodości, ale to wiązało się z pójściem znowu na studia i czekaniem przez kolejne lata na ich efekty, a ja miałem 25 lat i chciałem tworzyć, działać tu i teraz. No to może biznes? Miałem dalej te 6 tys. USD, energię i zapał, a także trochę umiejętności handlowo-organizacyjnych. Wszak w latach 80. prowadziło się przecież dość dużą dystrybucję materiałów antysystemowych: gazetek, książek, znaczków, kaset itp. Tylko w co inwestować? W czym działać? Spotkanie z Michałem (późniejszym moim wspólnikiem w latach 1991–1994) dało odpowiedź, jaki zrobić pierwszy krok. Po tym kroku przyszły następne i tak zleciało 30 lat. Trudnych i ciężkich. Kiedy dzisiaj patrzę w przeszłość, to widzę te problemy, tę idiotyczną niechęć do przedsiębiorców w tym kraju nad Wisłą, ten tkwiący w wielu Homo sovieticus, który dopada szczególnie polityków bez wyobraźni, zawistnych sąsiadów i anonimowych hejterów, tę powszechną niechęć do przedsiębiorców. Cóż, szkoda. Głównie tracą ci, którzy nie wyrośli z PRL, bo przedsiębiorca – zamiast zanurzać się u siebie w kraju – z czasem szuka pomysłów na dywersyfikację ryzyka, a często po pewnym czasie, jeżeli go stać, zmienia swoje miejsce zamieszkania i tyle, wtedy bezmyślnie traci swój kraj. Ja już wiele lat temu straciłem wiarę, że to się zmieni w Polsce za mojego życia – tak komunizmem wielu nasiąkło. Niemniej wracając do tytułu tego artykułu – bo przecież odpowiedź musi się pojawić – mimo wielu zmagań i wielu problemów, w tym tych domowych z serii „bo ojca w domu nie było za często, bo on był w robocie”, nie mam wątpliwości: było warto! Mam za sobą 30 lat kreatywnego życia, pełnego zmagań i wojen, przygody i wydarzeń, które nie wiem, czy są do opisania, niezależności i siły (choć nie tylko pieniądza), ale przede wszystkim doświadczenia. Dzisiaj, po tych 30 latach, czuję się jak weteran wielu wojen, którego naprawdę niełatwo „wyłączyć z prądu”, choć od czasu do czasu niektórzy próbują. Doświadczenie daje siłę i uczy skutecznej strategii działania. Te 30 lat nowej Polski były wielką szkołą życia także dla mnie, może więc kiedyś warto będzie o tym napisać książkę? Ale taką prawdziwą, bez cenzury i pudrowania noska. Taką książkę, która może innym ułatwi życiowe decyzje i będzie kolejnym dowodem, że warto było