Watykan

Czy Jan Paweł I został otruty?

W ubiegłą niedzielę beatyfikowano w Rzymie papieża Jana Pawła I. Otrutego przed 44 laty w  Watykanie?

Prof. Arkadiusz Stempin
Foto: Felici autor nieznany. Public domain, via Wikimedia Commons

Pierwsze promienie słońca nie wdarły się jeszcze na ulice Rzymu, kiedy w przedostatni poranek września 1978 roku siostra Vincenza Taffarel podjechała ruchomym stolikiem pod papieską sypialnię w Pałacu Apostolskim. Na stoliku dzbanek z kawą. Zakonnica zapukała. Cisza. Kiedy po kwadransie wróciła, dzbanek stał nietknięty. Przyłożyła ucho do drzwi. Nie usłyszała nic, choć papież o tej porze zawsze się golił, słuchając kursu angielskiego. Świetnie znała jego zwyczaje. Od prawie 20 lat zarządzała jego kuchnią, garderobą i mieszkaniem. Najpierw jako biskupowi małej diecezji Vittorio Veneto, potem patriarsze Wenecji, a od miesiąca jako Głowie Kościoła. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zaspał. Otworzyła drzwi. W wielkiej sypialni paliła się nocna lampka. Papież leżał w łóżku w pozycji siedzącej, oparty o trzy poduszki. Głowa zwisała w dół, usta lekko otwarte, okulary zsunięte na czubek nosa. W ręku tkwiło kilka kartek papieru. Vincenza chwyciła go za dłoń. Sztywną i zimną. Krzyknęła i potrząsnęła ciałem. Zbiegła piętro wyżej, by obudzić sekretarzy papieża, Irlandczyka Johna Magee i Włocha Diega Lorenzi.

Pierwszy przybył Magee, długoletni  sekretarz także poprzedniego papieża Pawła VI, osobliwa postać. Nazywany pustelnikiem apartamentów papieskich, nie opuszczał ich przez lata. W Watykanie uchodził za eksperta od skłonów, dygania i przyklękania. Teraz po raz drugi w ciągu dwóch miesięcy miał przed sobą martwego papieża, choć w całkiem odmiennych okolicznościach. Paweł VI zmarł po 15 latach pontyfikatu, złożony długą chorobą. 6 sierpnia 1978 roku miał 81 lat, gdy na łożu śmierci otaczał go wianuszek purpuratów i lekarzy. Szczegółowe biuletyny informowały o ostatnich godzinach pontifexa. Tymczasem Jan Paweł I zmarł w wieku 66 lat, 33 dni po elekcji. Kardynał Jean-Marie Villot, watykański premier, druga po papieżu osoba, został natychmiast wezwany. W sypialni zgodnie z tradycją trzykrotnie uderzył srebrnym młoteczkiem w czoło leżącego, wywołując jego świeckie imię: Albino, czy spisz? Po czym  ściągnął z papieskiego palca pierścień rybaka i złamał go. W ten sposób zakończył się jeden z najkrótszych pontyfikatów w dziejach.

Albino Luciani, syn biednego włoskiego chłopa z Dolomitów, marzył, by zostać wiejskim proboszczem. W dzieciństwie wiedział, co to głód, a od maja do października chodził boso. Przewrotny los zakpił sobie z jego życzenia. Piął się po szczeblach kościelnej hierarchii; najpierw jako biskup niewielkiej diecezji, potem jako kardynał Wenecji. Po śmierci Pawła VI, 26 sierpnia 1978 roku, po najkrótszym konklawe w XX wieku, w ciągu 24 godzin wybrano go na Głowę Kościoła. Do dziś pozostaje zagadką, jak kolegium elektorskie  o najbardziej międzynarodowym charakterze w dziejach konklawe tak błyskawicznie przyjęło wybór kandydata, którego ledwo znało. Bo kardynałem był zaledwie od pięciu lat. Jedyne możliwe wyjaśnienie zagadkę rozwiązuje tylko częściowo: Główni pretendenci, liberalny kardynał Giovanni Benelli i konserwatywny Giuseppe Siri z Genui, blokowali się wzajemnie. Włosi, skupieni wokół Benelliego i Villota, przeforsowali Lucianiego. „To kandydat Boga”, zamknął spekulacje kardynał Basil Hume z Westminsteru. „Kierował nami Duch Święty. Jego rękę mogliśmy nawet dotknąć”. W kolegium kardynalskim Luciani należał do konserwatywnego mainstreamu. Nie szedł wprawdzie w szeregu ultrasów. Ale jako pierwszy włoski biskup protestował przeciwko zapłodnieniu in vitro, a podczas wyborów do włoskiego parlamentu (1975) ogłosił, że chrześcijaństwa nie można pogodzić z komunizmem. Tymczasem zaraz po wyborze legendarnym uśmiechem i skromnością podbił serca katolików na całym świecie. 

Chciał być pasterzem, duchownym ojcem, nie wyniosłym monarchą na watykańskim dworze. Odrzucił barokową koronację, nie założył potrójnej korony z diamentami, nie zezwolił na obnoszenie go w lektyce.  Do Kurii Rzymskiej, centrali kościoła, wdarł się niepokój. Obawiano się o prestiż papiestwa. Przerażał ich papież, który miast uosabiać majestat Kościoła, „człapał na płaskich stopach jak kaczka”. Kurialiści chwycili się za głowy, bo  uświadamiali sobie powoli, kogo wybrali. W mediach pojawiały się historie o bezpretensjonalnym stylu bycia byłego patriarchy Wenecji. Okazało się, że podczas kryzysu paliwowego w 1973 r.  do parafii koło Mestre przyjechał najpierw pociągiem. A w szkarłatnej sutannie pod wiejski kościół przybył na rowerze. Brat Eduardo wzdragał się, by jechać na inaugurację pontyfikatu w Rzymie. „Jesteśmy zwykłymi nauczycielami z wiejskiej podstawówki, żyjemy jak na chłopi, w lecie rąbiemy drewno, mielimy zboże. A tu nagle mielibyśmy podać rękę królowi Hiszpanii i królowi Belgii”.

Kiedy jako papież opublikował dowcipne listy do Pinokia, Penelopy, Jezusa, rzymskim kurialistom zapaliło się żółte światło. W papieżu dostrzegli naiwnego sentymentalistę bez charyzmy władzy. Wielu z nich w dniu jego śmierci odetchnęło z ulgą. „Duch Święty odwalił dobrą robotę, nim papież zdążył wyrządzić więcej szkód”, szeptano za Spiżową Bramą. Nieoczekiwany zgon przyniósł jednak Watykanowi więcej szkody niż korzyści. Natychmiast bowiem pojawiły się pogłoski o otruciu. Poszlak dostarczali kurialiści, plącząc się w zeznaniach.

Nieścisłości dotyczyły okoliczności śmierci. Zaraz po stwierdzeniu zgonu kardynał Villot wydał oświadczenie, że to Magee znalazł martwego papieża w sypialni. Nie chciał ujawnić, że kobieta (zakonnica) jako pierwsza miała prawo wstępu do papieskiej komnaty. Później twierdzono, że Villot pod groźbą zsyłki Vinzency do klasztoru zobowiązał ją do milczenia. W świat poszło pierwsze kłamstwo. Kolejne wyprodukowało Radio Watykańskie, podając, że Jan Paweł I zmarł o 23.00 poprzedniego wieczoru na zawał serca. Tak zarządził Villot. Tymczasem wezwani do Watykanu o 5 rano do zabalsamowania ciała bracia Signoracci i lekarz Watykanu dr Renato Buzzonetti wyznali, że stopy i plecy były jeszcze ciepłe. Potwierdził to drugi z papieskich sekretarzy, Diego Lorenzi. „Nie mieliśmy problemów ze stężeniem pośmiertnym. Umarł w spodniach od piżamy, ale miał na sobie koszulę dzienną. Ubraliśmy go więc w białą sutannę, a Buzzonetti podwiązał mu twarz kawałkiem jedwabiu, aby podtrzymać szczękę”. Tak spreparowany i zabalsamowany papież mógł zgodnie z tradycją zostać wystawiony na katafalku w Sali Klementyńskiej. Villot zatroszczył się też o piękną legendę, w istocie kolejne kłamstwo. Puścił  w obieg informację, że na łożu śmierci papież nie przeglądał kartek z banalną treścią, tylko czytał pobożny podręcznik O naśladowaniu Chrystusa. „Godziłoby w wizerunek papieża, że pracuje w łóżku. Ale mój wujek Albino taki właśnie miał zwyczaj”, wyjaśniała siostrzenica papieża Pia, najstarsza z dziesięciorga dzieci papieskiego brata. Nielogiczne z perspektywy medycznej było samo trzymanie kartek w ręce, skoro w chwili śmierci mięśnie wiotczeją. Najwięcej podejrzeń wzbudziło zniknięcie pantofli, okularów, lekarstw i trzymanych w chwili śmierci w ręku kartek. Rzekomo z nazwiskami kurialnych kardynałów przeznaczonych do odstrzału.

Teorie o istnieniu w centrum Kościoła spisku pojawiły się natychmiast. Tajnemu sprzysiężeniu przewodzić mieli przeznaczeni do odstrzału kardynał Villot i szef banku watykańskiego arcybiskup Paul Marcinkus. Nikczemnicy w sutannach mieli się w ten sposób pozbyć papieża, który w Watykanie odkrył gniazdo skorumpowanej masonerii i mafii. Oliwy do ognia dolał poprzedni sekretarz kardynała Lucianiego, don Mario Senigaglia, którego Luciani pozbył się już w Wenecji, gdy prałat próbował współrządzić diecezją. Teraz na łamach poważnego dziennika Corriere della Sera podważył oficjalną przyczynę śmierci: „Papież był  góralem z krwi i kości.  Dużo chodził po górach. Taki człowiek nie umiera, ot, tak sobie, na zawał”. Krążące po Rzymie pogłoski trafiły więc na podatny grunt. Spiski i zdrady zawsze należały do ulubionych dyscyplin w Italii i Watykanie. A w jesieni 1978 roku przez Półwysep Apeniński przetaczała się niespotykana do tej pory fala terroru. Po uprowadzeniu i zabójstwie premiera Aldo Moro „spisek nawet przeciwko papieżowi wydawał się całkiem realny”, sugerował Sundy Mirror.  Prawdziwą atmosferę podejrzeń podgrzał opiniotwórczy Le Monde zapytawszy: „Qui a tué Jean Paul Ier? (Kto zabił Jana Pawła I?)

Kulminacja podejrzeń objawiła się na kartach książki dziennikarza Jeana Thierry’ego. To Villot miał otruć Jana Pawła I wywarem z naparstnicy, który w małych ilościach wzmacnia serce,  a w dużych zabija. Morderczą aktywność Villota i Marcinkusa potwierdziła dwójka włoskich dziennikarzy Gampiero Galeazzi i Ferruccio Pinotti. Fakt, włoski sekretarz papieża, don Lorenzi, oświadczył w gorących dniach po śmierci papieża, że rankiem 29 września Villot schował do kieszeni stojącą obok łóżka ampułkę z lekarstwem, po której wszelki słuch zaginął. Kardynał nie zezwolił też na przeprowadzenie sekcji, powołując się na watykańską tradycję. Kłamał. Sekcję przeprowadzono już po śmierci Klemensa XIV (1774). Zwalczający jezuitów papież bał się otrucia. Przestał nawet całować stopy figury Chrystusa w obawie, że zakon posmaruje je trucizną. Po śmierci jego ciało tak szybko uległo rozkładowi, że Watykan był przekonany, iż jezuitom się powiodło. Obdukcji poddano także doczesne szczątki Piusa VIII, który zmarł zaledwie po roku rządów (1830). Umierał dotknięty skurczami, co nasuwało podejrzenia o otrucie. Przeprowadzona autopsja wątpliwości rozwiała. Na ten casus powoływali się w przypadku Jana Pawła I biskupi, a nawet kardynałowie. Ale Villot i jego zaplecze pozostawało niewzruszone. Wersja o spisku rozwijała żagle.

Najbardziej przekonującego motywu zbrodni dostarczył brytyjski dziennikarz David Yallop, którego trop zaprowadził do mafijnych powiązań Watykanu. Tu nici wiodły do abp Paula Marcinkusa, szefa watykańskiego banku. Jego nazwisko łączono z wcześniejszymi aferami finansowymi, kiedy po sfałszowaniu obligacji wartości miliarda dolarów przesłuchiwało go FBI. Chińczyk, jak brzmiał pseudonim Marcinkusa w półświatku, obsługiwał w banku watykańskim konta mafijnych bossów. Oszustwa finansowe łączyły Chińczyka także z doradcą finansowym włoskiej mafii Michelem Sindoną i szefem mającej szerokie polityczne wpływy tajnej loży masońskiej P2 Licio Gellim. „Kandydat Boga”, jak nazwał papieża kardynał Hume, musiał zginąć, konkluduje Yallop, bo wplątał się w intrygi Kurii, Banku Watykańskiego i Loży P2.

Szczytne zadanie Loży P2 polegało na zabezpieczeniu Italii w latach Zimnej Wojny przed mackami komunizmu. Lista członków pokrywała się ze śmietanką towarzyską kraju: Figurowali na niej ostatni książę z królewskiej dynastii sabaudzkiej, niejaki Silvio Berlusconi, generalnie: kwiat polityki, biznesu i mafii. I… czcigodni kardynałowie Kurii Rzymskiej. Oprócz Gelliego pełną listę posiadał tylko Pentagon. Dwa lata po śmierci Jana Pawła I najbardziej krwawy zamach w powojennych Włoszech na dworcu w Bolonii – zginęło 80 osób – przeprowadzili neofaszyści, spleceni siecią powiązań z Lożą P2. Czyżby kościelne jastrzębie z Loży nie zawahały się także usunąć Jana Pawła I, który wydał im się zbyt liberalny? Taka konkluzja to właśnie efekt zamętu, jaki wywołała publikacja Yallopa. Brytyjski dziennikarz przekonująco wyłożył tajemnicze okoliczności towarzyszące samej śmierci papieża, ale nie dostarczył dowodów winy hierarchów. I popadł w sprzeczność. Bo Loża P2 była zainteresowana destabilizacją sytuacji we Włoszech, podczas gdy hierarchia włoska odwrotnie, dążyła do stabilizacji pozycji rządzącej w Italii chadecji.

Pomimo tego sensacyjny wątek Yallopa znalazł godnego kontynuatora. W swojej biografii Jana Pawła I Lucien Gregoire, były natowski oficer z pasją do dziennikarstwa śledczego, przedstawił go jako „rewolucyjnego socjalistę”, zwolennika antykoncepcji, in vitro i związków homoseksualnych. Nic dziwnego, że za lewicowe poglądy padł ofiarą CIA.  Śmierć papieża umieścił w galerii niemal 30 nagłych zgonów, za którymi miałby stać amerykański wywiad. Wśród skrytobójczo zamordowanych znajdowaliby się niewygodni świadkowie papieskiego mordu: 80-letnia siostra Vinzenza, (zmarła na serce kilka lat po Lucianim), kardynał Villot (nałogowy palacz zmarł na raka płuc), czy 48-letni prawosławny metropolita Nikodem z Leningradu. Ten ostatni,  mocno uwikłany z jednej strony w kontakty z KGB, a z drugiej w dialog ekumeniczny z Watykanem, zmarł istotnie w dość niecodziennych okolicznościach. Konferował akurat z Janem Pawłem I w Bibliotece Watykańskiej (5.9. 1978). Na oczach gospodarza, który udzielił mu absolucji, zasłabł i zmarł w ramionach papieża. Gregoire twierdził, że swoje wywody oparł na osobistej znajomości z Albino Lucianim,  rozmowach z nim, gdy ten był jeszcze biskupem, Wszystko wyssane z palca  I nigdy nie spotkał się z Lucianim.

Tezy o spisku nie potwierdził John  Cornwell, brytyjski publicysta, który za zgodą Watykanu w 1987 r. przeprowadził samodzielne śledztwo. „Ma pan moje wsparcie i błogosławieństwo”, zapewnił go następca papieża Lucianiego Jan Paweł II. Co oznaczało, że Watykan nie rzucał kłód pod nogi i nie naciskał na treść końcowych wniosków. Cornwell, były seminarzysta, który opuścił Kościół, ustalił, że śmierć Jana Pawła I wywołała w kościelnej centrali panikę. Odsłoniła bowiem coś, co można uznać za pomyłkę Ducha Świętego, pod którego natchnieniem kardynałowie wybierają papieża. Dokładnie w ten czuły punkt trafił zaraz po śmierci londyński Times: „Śmierć papieża stawia pytanie o boskie przewodzenie Kościołem”. Inne periodyki posunęły się jeszcze dalej. A to ironizując, że Duch Św. zadrwił sobie z kardynałów, a to, że sam nie wiedział co czyni, skoro wybrał papieża na 33 dni. Kuria, by nie stracić autorytetu, przedstawiała przedwczesną śmierć papieża jako wyrok Opatrzności, nadając sens nagle przerwanemu pontyfikatowi. „Jego śmierć przypomina nam, jak mały jest człowiek, a jego nieodgadnione życie i śmierć są w rękach Boga”, westchnął eschatologicznie za całe kolegium kardynalskie holenderski purpurat Johannes Willebrands.

Ale nawet największe zaklinanie nie mogło zatrzeć wrażenia, że czcigodni kardynałowie, wybierając Lucianiego, i to dwukrotnie, bo głosowanie powtórzono, przeoczyli wątły stan jego zdrowia. Jeszcze w Wenecji puchły mu nogi, co zdradzało chorobę serca. Potwierdził to Gianni Gennari, włoski teolog z rozległymi koneksjami w Watykanie, który za każdym razem, gdy Luciani jeszcze jako patriarcha wenecki przyjeżdżał do Rzymu, spotykał się z nim na obiedzie czy kolacji. Gennari opowiadał, że Luciani „po obiedzie, by pozbyć się obrzęku nóg, zawsze spacerował”. Kilka lat przed wyborem na papieża miał zakrzep w tętnicy siatkówki oka, co oznaczało poważne problemy z krążeniem i krzepliwością krwi. Od tej pory stał się niewolnikiem leków przeciwzakrzepowych. Mimo to przez miesiąc od elekcji pozostawał bez opieki lekarza. Dotychczasowy dr Antonio Da Ros został w Wenecji, a nowego nie przydzielił mu Villot, choć watykańska służba zdrowia urzędowała 400 metrów od jego apartamentów. Bez nadzoru lekarskiego papież przestał brać leki, co uczyniło go podatnym na powstanie skrzepu.

W Watykanie Luciani czuł się zupełnie zagubiony. Samotnie walczył, by poradzić sobie z funkcją, przy której urząd patriarchy Wenecji, małej diecezji z 90 tysiącami wiernych, jawił się niczym wiejska idylla. Teraz musiał zarządzać miliardem katolików, 4000 biskupów na całym świecie, 3000 kurialistów, podpisywać nominacje, ogłaszać encykliki i listy, pisać przemówienia, przyjmować szefów państw, nuncjuszy i episkopaty narodowe oraz czytać nadchodzącą od nich wszystkich korespondencję. Kardynał Villot co wieczór przynosił dwie walizki papierów do podpisu. I zamęczył papieża na śmierć.

Villot  już fizycznie dominował nad papieżem. Ze 193 cm wzrostu o dwie głowy przewyższał wątłego pontifeksa. Wyniosły, z atencją dla pompy, wielki miłośnik francuskiej kuchni i wina oraz nałogowy palacz francuskiej marki gauloises, przejawiał wyjątkową niechęć do pracy przy biurku. Wieczorami po godzinie 20 znikał w swoich apartamentach, gdzie odmawiał różaniec i zaczytywał się francuskimi powieściami. Sybaryckie skłonności i zupełny brak zamiłowania do studiowania akt spowodowały, że czyścił swoje biurko, zarzucając papieża aktami i problemami. John Magee zdradził, że ujrzał raz bladego z przerażenia Jana Pawła I, któremu podczas spaceru po ogrodzie silny podmuch wiatru wyrwał z ręki dokumenty od Villota.  Co powie teraz Villot, powtarzał blady jak kreda papież. Od nieustannego napięcia nie było ucieczki. Już podczas pierwszej nocy w papieskich apartamentach długo nie mógł zasnąć. „Trapiły mnie wszelkie możliwe wątpliwości. Bo dlaczego wybrali akurat mnie, skoro mieli lepszych ode mnie. Módlcie się dużo za mną”, zwierzył się tuż po elekcji swojemu przyjacielowi biskupowi diecezji Belluno. Swoimi lękami podzielił się podczas pierwszego spotkania z kurialnymi kardynałami: „Liczę na waszą pomoc, bo muszę wyznać, że brak mi doświadczenia i jestem skazany na to, by pobierać u was korepetycje”.

Papież cierpiał z powodu samotności i klaustrofobii, dokuczały mu bóle głowy. Nogi mu puchły do słoniowatych rozmiarów. Kiedy w 2005 roku telewizja niemiecka dotarła do brata papieża, ten potwierdził, że Albino, wiedząc o swym wątłym zdrowiu i nie znając Watykanu, nie przyjął wyboru konklawe. Skapitulował dopiero, gdy kardynałowie wybrali go ponownie. „Mój brat był ciężko chory i wiedział, że jego posługa długo nie potrwa”, powiedział dziennikarzom.

Ku rozczarowaniu zwolenników krążących uparcie przez lata teorii spiskowych prawda jest jednak trywialna. W wigilię śmierci papież skarżył się na ból w piersiach. Możliwe, że pod wpływem raptownej zmiany pogody. Tego dnia wiał silny jesienny wiatr. A Lorenzi nie wezwał lekarza, gdyż dolegliwość minęła, kiedy papież wykonał zalecane mu ćwiczenia na opuchnięte nogi. Najprawdopodobniej uwolnił się wtedy fragment skrzepu, który powędrował do płuc. Zbyt mały, by wywołać śmierć. O 18.30 zjawił się Villot. Burzliwa rozmowa dotyczyła mianowania nowego patriarchy Wenecji. Minął miesiąc od elekcji papieskiej i zwolnienia tamtejszego stolca biskupiego. Podczas kolacji zadzwonił telefon od kardynała Mediolanu Giovanniego Colombo, także konsultowanego w sprawie weneckiej nominacji. Papież pobiegł do telefonu długim korytarzem. Taki wysiłek musiał spowodować drugi, jeszcze większy zator w płucach. Początkowo nie wywołało to żadnych odczuwalnych dolegliwości, więc papież spokojnie pożegnał się z sekretarzami i położył w sypialni. Nogi ułożył wysoko. Zmarł we własnym pokoju, bez cierpień, ale samotnie. Bez sakramentu namaszczenia chorych, bez lekarza, (dr Da Ross dopiero po 9 godzinach po śmierci nadjechał z Wenecji), zlekceważony przez instytucję, której całe życie służył. Wikariusz Chrystusa uległ mors repentina, nagłej, niespodziewanej śmierci, „bez świadków i obrzędów”, która aż do naszych czasów w kulturze chrześcijańskiej uchodziła jako „przejaw gniewu bożego” za „karę boską”.

W ubiegłą niedzielę otrzymał rekompensatę od Kościoła, któremu przewodził.


Przeczytaj też:

O konklawe raz jeszcze

Kontrowersje wokół wypowiedzi papieża Franciszka o „szczekaniu NATO pod rosyjskimi drzwiami”, a generalnie postawa Watykanu wobec napaści Rosji na Ukrainę oraz artykuł Justyny Olszewskiej na portaluskłoniły mnie do przejęcia podrzuconej piłeczki, a dokładnie w tym miejscu, w którym autorka smeczo...

Papież peronista

Dziwna wypowiedź papieża Franciszka o „NATO szczekającym u drzwi Rosji” staje się zrozumiała, jeśli przypomnimy sobie, że obecny pontifex został ukształtowany przez specyficzną kulturę polityczną Ameryki Łacińskiej. Jego wizerunek medialny budowany przez zachodnich lewicowych liberałów jest fałsz...

Konklawe i Internet

Czego to ludzie nie wymyślą... Chcesz poznać nazwisko następcy papieża Franciszka na Tronie Piotrowym? Interesuje cię, czy przyszły pontyfikat będzie kontynuacją konserwatywnej wizji Jana Pawła II i Benedykta XVI, czy może Kościół czeka pogłębienie rewolucji obyczajowej Franciszka? Którego z obec...

Papież w Kanadzie – kiedy rzeki nie da się już zawrócić kijem

Najpierw w maju 2021 roku odkryto anonimowy grób ze szczątkami 215 dzieci. Najmłodsze miało dopiero trzy lata. Działka z anonimowym pseudo-cmentarzem znajdowała się na dziedzińcu katolickiego internatu w Kamploos, w kanadyjskiej prowincji Brytyjskiej Kolumbii. W czerwcu tego samego roku na podobn...

Samotnik na szczycie Kościoła

Na Boże Narodzenie niemal instynktownie kierujemy swoje oczy na Watykan. Wszak Kościół katolicki jest depozytariuszem symbolicznej daty urodzenia pańskiego. Tymczasem krótko przed Bożym Narodzeniem A.D. 2021 roku głowa Kościoła świętowała swoje 85 urodziny.

Ślepa uliczka Kościoła

Ujawniony na dniach casus papieża Benedykta XVI unaocznia, że inicjator samooczyszczenia Kościoła katolickiego z deliktu molestowania seksualnego dzieci i podwładnych przez duchownych sam tkwił w procederze tuszowania. A dziś jego następca gryzie ścianę. Kościół katolicki  zabrnął w ślepą ul...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę