Spektakularne morderstwo kandydata w wyborach prezydenckich w Ekwadorze przypomniało światu o tym niedużym państwie w Ameryce Południowej. To drastyczna historia o tym, jak w ciągu kilku lat turystyczny raj może zamienić się w państwo nieomal upadłe.
I tak oto życiem płacimy za demokrację! – wykrzykiwał Fernando Villavicencio na wiecu w Quito, stolicy kraju. Gdy te słowa padły, ekwadorski polityk miał przed sobą już tylko kilka minut życia. Zabójcy dopadli go, gdy opuszczał zgromadzenie: polityk zdążył jeszcze wsiąść do samochodu, który czekał przed budynkiem, gdy padły strzały. Na dostępnych nagraniach słychać ich kilkanaście, z raportów władz wynika, że dosięgły zarówno Villavicencio, jak i kilku towarzyszących mu osób.
Villavicencio nie był najważniejszym graczem w zaplanowanej na 20 sierpnia prezydenckiej elekcji. Niegdysiejszy dziennikarz śledczy, przez wiele lat krytyk lewicowego prezydenta (z fali, którą wywołał na kontynencie Hugo Chavez) Rafaela Correi i tropiciel korupcyjnych układów w jego otoczeniu, w ostatnich latach dokumentował kolejne kręgi przeżerającej kraj korupcji i przestępczych syndykatów. Podobno niedługo przed śmiercią złożył w ekwadorskiej prokuraturze dowody łamania prawa przez duży koncern naftowy. Podobno dostawał szereg pogróżek, w tym od owianego ponurą sławą meksykańskiego kartelu narkotykowego z Sinaloa.
Ale choć nie grał pierwszoplanowej roli w polityce za życia, to pośmiertnie może przesądzić o dalszym losie kraju. Trudno bowiem o bardziej spektakularny od tego zabójstwa przykład zakulisowych rządów narkotykowych mafii: zastrzelony na miejscu zamachowiec okazał się Kolumbijczykiem, tej narodowości była też grupa aresztowanych w ciągu kilkunastu kolejnych godzin osób, które miały przygotować atak. Władze kraju wprowadziły stan wyjątkowy, co być może powinny były zrobić dawno temu. Wybory wygra zapewne ten, kto obieca najbardziej radykalną rozprawę z narkokartelami. I najwyższa pora.
Przez dekady Ekwador słynął z bananów – ten niewielki kraj jest największym na świecie eksporterem tych owoców. W ostatnich latach jednak coraz częściej transporty bananów zawierają upchnięte wśród nich paczki z kokainą. W 2021 r. ekwadorscy celnicy przechwycili w krajowych portach 200 ton tego towaru, a w lutym br. – rekordową partię o wadze niemal 9 ton, mającą trafić do Belgii. Gdyby dotarła do kraju przeznaczenia, byłaby warta na europejskim rynku 330 mln dolarów.
Kartele zaczęły odkrywać uroki tego małego kraju kilka lat temu. W Ekwadorze akurat dobiegła końca polityczna epoka: dekada rządów wspomnianego wyżej prezydenta Correi. Tak w polityce zagranicznej, jak i wewnętrznej Correa był dosyć wiernym naśladowcą Chaveza, ale też trzeba mu oddać, że w olbrzymiej mierze uporządkował jedną sferę – bezpieczeństwo publiczne. Reforma policji połączyła antykorupcyjną czystkę w tej formacji z podwyżką płac dla mundurowych, po części ograniczyła też samowolkę wśród mundurowych, a przede wszystkim przyniosła odczuwalną poprawę bezpieczeństwa: wskaźnik zabójstw spadł z 18 na 100 tys. mieszkańców (2011) do 5,8 (2017). Ekwador zaczął przyciągać turystów i awansował do czołówki najbezpieczniejszych krajów kontynentu. Najgroźniejsi lokalni gangsterzy słynęli co najwyżej z pobierania haraczów.
Co było atutem kraju, stało się jego słabością. Ekwador jest wciśnięty między Kolumbię i Peru – dużych producentów kokainy. W końcówce poprzedniej dekady w pierwszym z tych państw dogasła wojna z partyzantką FARC, a zarówno partyzanci, jak i ich paramilitarni adwersarze, słynęli z finansowania swoich działań produkcją narkotyków. Im większe połacie Kolumbii kontrolowała rządowa armia, tym chętniej narkobaroni szukali alternatywnych baz w Ekwadorze. Podobnie postępowały też kartele meksykańskie, a przyczółki w Quito i ekwadorskich portach próbują zdobyć nawet grupy z Europy, np. z Bałkanów.
To przerzucanie baz operacyjnych przybrało w Ekwadorze formę podporządkowywania sobie lokalnych grup przestępczych, a z każdym kolejnym rokiem narastającą falę zbrodni i korupcji. Rekordowe ilości narkotyków w bananach to ledwie wierzchołek góry lodowej. Jeszcze przed atakiem na Villavicencio w zamachu zginął jeden z ekwadorskich burmistrzów, w więzieniach wybuchały zamieszki i walki między gangsterami reprezentującymi rywalizujące kartele, w internecie zaroiło się od postów, w których przestępcy wygrażają politykom, kilka miesięcy temu gangsterzy dokonali rajdu na rybacki port Esmeraldas, mordując dziewięciu rybaków, którzy płacili haracz konkurencji, w maju zabójcy dopadli lidera gangu Los Choneros (podporządkowanego kartelowi z Sinaloa) – skądinąd, ukrywającego się w Kolumbii. Poczucie bezpieczeństwa stało się w Ekwadorze odległym wspomnieniem.
Kłopoty pogłębił kryzys polityczny w kraju: w maju w parlamencie ruszyło postępowanie mające doprowadzić do impeachmentu prezydenta Guillermo Lasso. W konsekwencji Lasso rozwiązał parlament i ogłosił wcześniejsze wybory, samemu zastrzegając, że nie będzie się ponownie ubiegał o prezydenturę.
Od tamtej chwili trwa, nierzadko bezładna, kampania wyborcza. O fotel opuszczany przez Lasso konkurowała ósemka kandydatów (wliczając Villavicencio), z których największym poparciem cieszy się Luisa González – prawniczka i minister administracji publicznej w administracji Correi, kandydatka jego partii Ruch Obywatelskiej Rewolucji (Revolucion Ciudadana). Tylko jej poparcie wyrasta do poziomu wyższego niż kilkanaście procent, a potrafi dobić – jak wskazywał jeden z czerwcowych sondaży – do poziomu rzędu 50 proc. Jej najważniejsi rywale nie są w stanie przebić progu 20 proc., z czego Villavicencio cieszył się poparciem około 10 proc. wyborców.
Może trudno w to uwierzyć, ale to nie bezpieczeństwo i walka z narkobiznesem były kluczowymi tematami kampanii wyborczej. COVID-19 uderzył boleśnie w kraj: co prawda, w ostatnich latach bezrobocie formalnie rosło dosyć powoli – zgodnie z danymi opublikowanymi przez Quito pod koniec lipca wynosi zaledwie 3,8 proc. (pod koniec 2022 r. było to 3,18 proc.), ale to trochę złudny wskaźnik: czterech na dziesięciu pracujących Ekwadorczyków zarabia poniżej minimalnej płacy (równowartości 450 dol. miesięcznie). Z kraju wyjechała olbrzymia grupa ludzi w wieku 18-45 lat, ze statystyk wynika, że liczba migrantów może sięgać 822 tysięcy. Wielu Ekwadorczyków tkwi w kredytowej pułapce: lata prosperity zachęcały do kupowania domów i mieszkań, ale dziś raty gwałtownie rosną.
Oczywiście pogarszający się stan gospodarki i polityczny chaos po części wynikają też z pogarszającego się bezpieczeństwa publicznego, czyli – klimatu inwestycyjnego. Ale do zamachu na Villavicencio wyborca oczekiwał raczej od kandydatów odpowiedzi na pytanie „jak zarabiać więcej” albo „jak spłacić kredyt”, niż „jak rozprawić się z gangsterami”. Teraz powiązanie między tymi sferami staje się wyraźniejsze i może się okazać, że rozprawa z gangsterami będzie dobrym pierwszym krokiem do odbudowy gospodarki.
O dziwo, przestępcy chyba poczuli, że posunęli się za daleko. Po śmierci Villavicencio w sieci pojawiło się nagranie, w którym zamaskowani osobnicy przedstawiający się jako gang Los Lobos (podporządkowany meksykańskiemu kartelowi Jalisco, niegdyś Los Mata Zetas) przyznają się do organizacji tego zamachu. Kilka godzin później pojawiło się nagranie, w którym – występujący już bez masek – członkowie Los Lobos odcinają się od tej deklaracji i twierdzą, że poprzednie video, jak i sam zamach, są dziełem ich rywali ze wspomnianego Los Choneros (i kartelu Sinaloa). Być może to przerzucanie odpowiedzialności wynika ze strachu, że państwo wreszcie odpowie na ich poczynania z bezwzględnością. I oby tak się stało, bez względu na to, kto wygra wybory.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.