Od 2 listopada Beatlesi, którzy rozpadli się z 1970 r., znowu są z nami. Ci żyjący i spadkobiercy zmarłych opublikowali piosenkę „Now and Then”, a wśród fanów wrze dyskusja, czy kompozycja jest dobra i czy warto było ją publikować.
Paul McCartney od dawna ujawniał, że ma w zanadrzu jeszcze jedną piosenkę Johna Lennona, która – być może – jeszcze za jego i Ringo życia będzie miała premierę.
Już w tym roku, w czerwcu, gdy skończył 81 lat, Paul ujawnił, że premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. Fani wstrzymali oddech w oczekiwaniu na sensację, ponieważ Beatlesów miało nie być, rozpadli się z 1970 r., Lennona zamordowano w 1980 r., tymczasem grupa muzycznie wciąż funkcjonuje.
Pierwsza próba reaktywacji legendy odbyła się w połowie lat 90., gdy nastąpiła potrzeba reakcji na mnożące się pirackie wydania płyt. Jeśli piraci fonograficzni wydają płyty, a nie są działaczami charytatywnymi, to znaczy, że jest popyt i są do zarobienia pieniądze, ale też do zaspokojenia potrzeba nowych nagrań.
Z tego powodu w latach 1994/95 McCartney, Ringo Starr i George Harrison przejrzeli archiwa i pod nazwą „Anthology” wydali bogato ilustrowany album-książkę oparty na wywiadach, towarzyszący boks DVD, a wreszcie trzy podwójne płyty.
Każda miała być promowana przez nową piosenkę, opartą na nagraniach z archiwów Lennona, które dostarczyła Yoko Ono. Udało się wtedy wydać „Real Love” i „Free As A Bird”, trzecia piosenka pozostała nieznana. To wydane 2 listopada „Now And Then”.
Problem w 1995 r. polegał na tym, że nie udało się odseparować partii pianina od głosu Lennona, który był zagłuszany. Dopiero dzięki nowym technologiom (lecz nie AI) pracownicy studia Petera Jacksona, tego od „Władcy pierścieni”, skądinąd psychofana Beatlesów, z sukcesem stworzyli taką wersję nagrania, która pozwoliła dokończyć produkcję rozpoczętą w 1995 r.
Dziś jest pewną tajemnicą, dlaczego przeciwko wydaniu piosenki był George Harrison i nazwał ją nawet „fucking rubish” („pieprzone śmieci”). Nie dowiemy się, bo George nie żyje, czy miał na myśli słabą jakość nagrania, czy klasę piosenki. Generalnie wiadomo, że ze względu na nie najlepsze traktowanie przez Lennona i McCartneya był tym członkiem zespołu, który o Beatlesach najbardziej chciał zapomnieć, a do udziału w pracach nad „Anthology” skłoniło go bankructwo firmy produkującej filmy, m.in. Monty Pythona.
Inna była i jest rola McCartneya. To on ciągnął wszystkich do pracy nad nowymi projektami, gdy pozostałej trójce się nie chciało, bo palili jointy, zaś Lennon pochłonięty był dodatkowo związkiem z Yoko Ono, także muzycznie.
Sumując: jeśli komuś nie podoba się „Now And Then”, powinien pamiętać, że jest konsekwencją wielu decyzji Paula, by wydać „Anthology”, spełnić marzenie George"a o musicalu w Cirque du Soleil w Las Vegas („Love” jest grany do dziś), wznawiać wszystkie płyty z oczyszczonym dźwiękiem i niepublikowanymi nagraniami. Efektem tego był m.in. album „1” z 27 przebojami z pierwszych miejsc list przebojów w Anglii i Ameryce, który sprzedał się w 30 mln egz. To znaczy, że fani czekali na tę płytę.
Dwa lata temu obejrzeliśmy film „Get Back” w reżyserii Petera Jacksona. To zapis sesji, do której parł Paul, gdy grupa była w rozsypce. Jackson z wielu taśm wstydliwie przechowywanych w archiwach zrobił arcydzieło. Zobaczyliśmy kłótnie, obrażonego Harrisona, ale też realizację szalonego pomysłu, by w dwa tygodnie przygotować premierowy album wraz z koncertem.
To dzięki temu szalonemu pomysłowi Paula doszło nie tylko do realizacji pierwszego reality show na świecie, bo Beatlesów cały czas nagrywały kamery, ale też premier albumów „Let It Be” i „Abbey Road” ze słynnym koncertem na dachu siedziby Apple. Pierwszym od 1966 r. występem The Beatles i zarazem ostatnim, przerwanym przez policję.
Tak żywiła się i rosła legenda. Teraz Paul McCartney z pomocą Yoko Ono, Olivii Harrison, Seana Lennona i przede wszystkim Ringo Starra domknął dzieło Beatlesów.
Nie da się ukryć, że również po to, by kultywować uczucie przyjaźni z Lennonem i jej mit. Ale bez tej przyjaźni nie byłoby The Beatles, dlatego, gdy w piosence można usłyszeć razem śpiewającego Johna i Paula, że czasem tęsknią do siebie, można zrozumieć determinację Paula. A i zazdrość George, który być może z powodu bycia „tym trzecim” nie chciał przypominać o trudnej chwilami dla niego, ale najważniejszej w grupie więzi między założycielami grupy.
Gdy Lennon komponował piosenkę, być może myślał o Yoko. Jej wyznawał, że wiele jej zawdzięcza. Dziś piosenka jest o tym, ile zawdzięczali sobie Beatlesi i jak bardzo do siebie tęsknią.
Nic dziwnego, że McCartney chciał to podkreślić, a nawet wygrać na swoją korzyść. Znowu może myśleć, że jest najlepszy. Dwa tygodnie temu świat usłyszał go na nowej płycie „Hackney Diamonds” The Rolling Stones, teraz zaś w ostatniej piosence The Beatles. Ma powody do satysfakcji. Fani zaś mają prawo do swoich ocen.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.