W chwili pisania tego artykułu na małpią ospę chorowało na całym świecie mniej niż 100 ludzi. Niepokojące może być to, że zaobserwowano tę rzadką, tropikalną chorobę poza Afryką Subsaharyjską. Jej przypadki wykryto zarówno w Europie jak i w Ameryce, a Belgia stała się pierwszym krajem, który wprowadził kwarantannę dla osób mających potencjalny kontakt z wirusem. Osoby śledzące wiadomości na ten temat mogą się niepokoić. Czy znów z powodu jakiegoś dziwacznego wirusa odwołają nam wakacje? Czy znów nakażą nam nosić maseczki?
Pierwsze doniesienia nie są zbyt straszne. Małpi wirus przenosi się tylko poprzez bardzo bliski kontakt fizyczny. Jak bliski? Media operują obecnie eufemizmami, ale jednocześnie wskazują, że rozprzestrzenianie się wirusa po Europie jest prawdopodobnie związane z jedną imprezą w gejowskiej saunie w Hiszpanii. Zobaczymy czy w czerwcu – „Miesiącu Dumy” środowisk LGBTQIA+ – zostaną odwołane z tego powodu Parady Równości i inne imprezy. Jeżeli jednak informacje o „bardzo bliskim kontakcie fizycznym” potrzebnym do transmisji wirusa się potwierdzą, to lockdowny w stylu covidowym będą bardzo mało prawdopodobne. Sam wirus nie jest też specjalnie śmiercionośny i po trzech tygodniach obecności w organizmie sam „wygasa”. Robienie z niego nowego covida, hiszpańskiej grypy, cholery, dżumy czy eboli nie ma sensu. Co jednak nie oznacza, że nie będziemy straszeni groźnym „nowym” wirusem…
Istnieje jednak inne niebezpieczeństwo związane z wirusem małpiej ospy. Kończąca się (wszędzie poza Chinami i Koreą Północną) pandemia COVID-19 totalnie skompromitowała WHO oraz różnych medycznych ekspertów. Zaufanie do przekazu z tego środowiska sięgnęło dna. Gdyby więc na świecie pojawił się rzeczywiście śmiercionośny, a przy tym szybko rozprzestrzeniający się wirus, to mało kto przejmowałby się zaleceniami lekarzy, lockdownami i maseczkami.