Zawsze wydawało mi się, że proces naukowy polega na tym, że ścierają się ze sobą badacze o różnych poglądach i próbują wykazać prawdziwość swoich teorii za pomocą faktów, obserwacji oraz eksperymentów. W trakcie pandemii okazało się jednak, że „wiara w naukę” polega na zawierzeniu tym „ekspertom”, którzy najczęściej pojawiają się w telewizji i opowiadają najbardziej dramatycznie brzmiące historyjki. Nie znani wcześniej niemal nikomu akademiccy „leśni dziadkowie” nagle stali się ekspertami od wszystkiego i zaczęli dyktować swoją politykę rządom.
Nie miało przy tym żadnego znaczenia, że owi „eksperci” wiedzieli o nowym chińskim wirusie tyle, co reszta społeczeństwa: czyli bardzo mało. Nie wiedzieli, jak ten wirus powstał i kiedy się właściwie pojawił – ale z góry odrzucali teorię o jego pochodzeniu laboratoryjnym. Nie wiedzieli, czy można się nim zarazić stojąc w odległości 6 metrów od chorego, czy też dopiero w odległości 3 metrów. Snuli teorie o tym, że wirus może przetrwać przez wiele tygodni na różnych powierzchniach. Mimo tych braków w elementarnej wiedzy, stali się ekspertami w zwalczaniu chińskiego wirusa. „Dajcie nam dwa tygodnie, a wypłaszczymy krzywą zachorowań” – przekonywali. I co? Udało im się?
„Eksperci” od samego początku zwalczali też wszelkie alternatywne terapie zwalczania wirusa z Wuhan. Straszyli ludzi, że iwermektyna to śmiertelnie niebezpieczny „lek do odrobaczania koni”, choć były dowody na to, że w Indiach pomogła ona powstrzymać najgroźniejszą falę pandemii. Niedawno badania jednej z japońskich firm potwierdziły, że iwermektyna jest lekiem bezpiecznym i skutecznym przeciwko COVID-19. Gdy zachwalał ją popularny amerykański podcaster Joe Rogan, to wywołał histeryczną reakcję grupy „leśnych dziadków” z przemysłu rozrywkowego. Oburzyli się oni, że Rogan promuje „niebezpieczne substancje”. Gdy mówił o grzybkach halucynogennych, to jakoś im to nie przeszkadzało…
Nie chcę być źle zrozumiany. Jestem za zwalczaniem dezinformacji w sprawie COVID-19. I dlatego uważam, że należy konsekwentnie zwalczać głównych dezinformatorów: Światową Organizację Zdrowia, doktora Fauciego i innych akademickich „leśnych dziadków”.