Korea Północna długo szczyciła się tym, że jest krajem, w którym nie ma i nigdy nie było takiej burżuazyjnej choroby jak COVID-19. Jej oficjalne statystyki wciąż pokazywały, że liczba zakażonych wynosi niezmiennie zero. To się jednak gwałtownie zmieniło w ostatnich dniach. W ciągu tygodnia liczba osób cierpiących na „tajemniczą gorączkę” wzrosła z kilku tysięcy do 2 mln. Odnotowano też kilkadziesiąt zgonów na COVID-19. Północnokoreański przywódca Kim Dżong Un zaczął się pokazywać publicznie w maseczce chirurgicznej. Wprowadzono też pewne obostrzenia (nie tak drastyczne jednak jak w Szanghaju), a Korea Południowa zaoferowała, że dostarczy swojemu trudnemu sąsiadowi szczepionki. Ciekawe, czy północnokoreańskie przywództwo przyjmie ten dar, czy też uzna go za element imperialistycznego spisku mającego na celu wytrucie mieszkańców „komunistycznego raju”? Nic nie wiemy o tym, czy szczepił się sam Wielki Przywódca. I jaką szczepionkę przyjął. Chińską, rosyjską, czy też może zachodnią?
Jak to się jednak stało, że wirus dostał się do totalitarnego państwa, które jest od ponad 70 lat niemal całkowicie odcięte od świata? No cóż, nie takie bariery już on pokonywał – o czym świadczą nieudane lockdowny od Australii po Kanadę. Jego bardzo szybkie rozprzestrzenianie się sugeruje, że w Korei Północnej mamy do czynienia z wariantem omikron. Tym samym, który wszyscy mogliśmy złapać zimą i bezproblemowo przejść. Czy okaże się on równie łagodny, jak w innych krajach? Korea Północna jest krajem, w którym panuje straszliwe niedożywienie, a służba zdrowia jest mocno niedofinansowana. Władza jest też paranoiczna. Pokusa wprowadzenia drakońskich lockdownów w chińskim stylu jest więc silna. Stratami gospodarczymi i głodującymi ludźmi chyba nikt w północnokoreańskim przywództwie nie będzie się przejmował. Gdy Wielki Przywódca uzna, że najważniejsze jest zdrowie, to jego rozkaz zostanie natychmiast wdrożony w życie.