Przełamałem się i pojechałem tam 3 lata temu. Nie przepadam za komunistycznymi satrapiami, ale tym razem ciekawość zwyciężyła. Kamery, podsłuchy, kontrola Internetu - to spotkałem w „przyszłym mocarstwie”. Zdziwiła mnie tylko prywatna, umówiona przez znajomych kolacja z lokalnym przedsiębiorcą, który, mimo iż widział mnie pierwszy raz, nie tylko na moją cześć wynajął salkę w drogiej i świetnej restauracji, ale w okolicach deseru powiedział mi wprost, że Chiny to państwo z dykty, sztuczny nieistniejący twór, gdzie wszystko jest kłamstwem z wybornymi statystykami i opisami. A on sam, jakby mógł, to sprzedałby wszystko co ma (a miał całkiem sporo) i uciekł jak najdalej. Potem, po powrocie do Europy, gdzieś znalazłem informacje, jak to rozstrzelano jakiegoś gubernatora chińskiej prowincji za wielokrotne sztuczne zawyżanie statystyk ekonomicznych tejże prowincji. Czyżby komuniści oszukiwali?
W końcu nie tak dawno pojawiło się widmo bankructwa chińskiego developera, co budował miasta duchy, budował i miał setki miliardów (!) dolarów długów. Czyżby miasta, w których nikt nie mieszka, wymyślili komuniści dla lepszych statystyk? I oczywiście nigdy nie nauczą się dodawać, odejmować, dzielić i mnożyć – takie tępe ekonomiczne umysły.
To może Friedman jednak miał rację – zaczęła mnie myśl ta nachodzić. W końcu koniec 2019 roku w Wuhan, COVID, zamykanie miast i prowincji to udowadnia. Świat w przerażeniu, zgodnie z doradztwem szefa WHO, kiedyś afrykańskiego maoistowskiego partyzanta (ciekawe, kto go finansował – pewno kosmici!) pozamykał się przykładnie. W Chinach statystycznie śmiertelność w granicach błędu, świat pocierpiał okrutnie, niektórzy do tej pory w maseczkach chodzą… Chiny zaliczyły sukces, zajęły Hong Kong, świat nie zauważył.
Teraz wojna, Rosja najechała Ukrainę, analitycy się pytają czy Chiny najadą Tajwan. Putinowi wojna się wlecze, nie zalicza spektakularnych planowanych sukcesów, na które cierpliwi Chińczycy czekają. Aż tu nagle przyszedł kwiecień i tuż przed świętami pojawiła się słabo rozpowszechniana przez media informacja, że Chiny zamykają swój Nowy York, czyli Szanghaj i okolice, odcinają dziesiątki milionów ludzi, a port w Szanghaju obniża przeładunki o 30% (plastikowe lalki nie dojadą do sklepów?), ludzie nie mogą wyjść z domów, nie mogą nawet otwierać okien i nikogo nie obchodzi, czy mają co jeść. Czyste szaleństwo, bo nikt nie umiera. O co więc chodzi? Ludzie mieszkający tam o dziwo zaczynają się buntować, wychodzą na ulice, przepychają się z policją, przestają się bać. Czy to początek końca największej nieludzkiej komunistycznej utopii? Czyżby Friedman miał rację?