Oficjalne dane pandemiczne z Chin wyglądają bardzo intrygująco. 1 marca w tym ogromnym kraju, liczącym ponad 1 mld mieszkańców, było 355 przypadków Covid-19. Tyle, co nic. 13 kwietnia ich liczba sięgała 24,6 tys. Gwałtownie ona skoczyła, pomimo tego, że w ostatnich tygodniach Szanghaj i wiele innych miast ze wschodniego wybrzeża było objętych lockdownami. Wprowadzone tam restrykcje były bardzo poważne, a ich przestrzegania pilnowało wojsko razem z milicją i bezpieką. Nie pozwalały one wychodzić ludziom z domów, zabijały ich psy i koty oraz poddawały innym szykanom. Mało ich obchodziło to, czy ludzie zamknięci w swoich mieszkaniach mają co jeść. Do internetu szybko się przedostały filmy pokazujące jak zdesperowani ludzie krzyczą z rozpaczy z balkonów na wielkich blokowiskach. Pojawiły się też doniesienia o protestach wymierzonych w rząd.
Szanghaj i miasta ze wschodniego wybrzeża to najbogatsza część Chin. To ważne centra produkcyjne i porty. Wprowadzenie drakońskich lockdownów było więc silnym ciosem dla koniunktury gospodarczej w Państwie Środka. Gospodarkę Chin czeka przez to głębsze spowolnienie a świat doświadczy kolejnych silnych zakłóceń w łańcuchach dostaw.
W imię czego Chińczycy zdecydowali się na destabilizację własnej i globalnej gospodarki? W imię zdrowia publicznego. Robią to po to, by odnieść zwycięstwo nad śmiercionośnym wirusem. Ich oficjalne dane podważają jednak tę narrację. Mimo istnej eksplozji infekcji, zgonów na Covid-19 jakoś szczególnie nie przybyło. Do ostatnich dwóch doszło tam 19 marca. A później było ich zero. Wariantem koronawirusa, który rozprzestrzenia się teraz w Chinach, jest omikron. Czyli wariant niezwykle łagodny. O ile jednak niemal cały świat – z Polską włącznie – zareagował na omikron znoszeniem obostrzeń pandemicznych, to Chiny traktują go jakby był pierwotną, o wiele bardziej zjadliwą wersją wirusa. Czy to przejaw szaleństwa chińskiej władzy? Czy też znowu jej coś uciekło z laboratorium w Wuhan, o czym nie chce ona powiedzieć światu?