Polski alkoholizm ma długie tradycje. Już w XVIII w. polskie chłopstwo było nagminnie rozpijane przez szlachtę tanią wódką. Przywilej propinacji, dający szlachcie wyłączność na sprzedaż alkoholu na swoich ziemiach przy nadprodukcji zboża, które łatwiej było przechować w wersji płynnej, związał z polskość z pijaństwem. Tylko wraz z upływem czasu zamiast w tym temacie mądrzeć, coraz mniej wylewamy za kołnierz.
Ostatnio częściej rozmawia się o szukaniu nowych rozwiązań, bo – jak widać – to, że stawiamy na edukację, nie odnosi zapowiadanych skutków. Od lat mówi się, że nie wolno nastawać na wolność picia, a jedynym rozwiązaniem jest uczenie o zagrożeniach i odpowiedzialnym używaniu alkoholu. Tylko że niestety są to brednie. W 1993 roku Polak średnio wypijał rocznie 6,52 l czystego spirytusu. Teraz pije o ponad 3 litry więcej (9,62 l). Sytuacja wygląda jeszcze bardziej tragicznie w Warszawie, w której pije się średnio po 13,3 l na głowę. To sytuacja nie tylko alarmująca, ale wręcz przerażająca. W Polsce z powodu alkoholu umiera 4 tys. osób rocznie, a 70 tys. jest hospitalizowanych.
By zwalczyć problem alkoholowy, musimy sięgnąć do zmiany systemowej. Propozycji jest wiele i mogą wywołać wiele problemów, ale czas na to, by stworzyć spójny i przygotowany przez ekspertów program walki z nadużywaniem alkoholu w Polsce.
Martwiącym jest to, że w Polsce alkohol można kupić wszędzie, a – co najbardziej absurdalne – również na stacjach benzynowych. Zwiększa to ilość wypadków samochodowych, a nie stoją za tą sytuacją żadne argumenty oprócz czystego pragnienia zysku. Miasta wydają zdecydowanie zbyt dużo koncesji na nocne sklepy alkoholowe. Utrudnia to naukę racjonalnego planowania imprezy, po co określać świadomie ilość, jak zawsze można dokupić. W samej Bydgoszczy jest więcej sklepów alkoholowych niż w całej Norwegii. Przy mniejszej ilości sklepów monopolowych 2 km spaceru mogłyby niejednego zniechęcić do kolejnej flaszki. Optymalnym rozwiązanie byłaby też nocna prohibicja na terenie całego kraju, która zakazywałaby sprzedaży napojów wyskokowych między np. 22 a 6 rano. Problemem mógłby być w tej sytuacji powrót met z alkoholem. Szczególnie że nadal są one obecne w świadomości starszych Polaków. Mety nastręczają jeszcze jeden problem, mogą popularyzować użycie nielegalnego alkoholu, często zanieczyszczonego. Dlatego nie zgadzam się z ideą, według której powinniśmy podnosić akcyzę, by osiągnąć ceny zaporowe na alkohole. Picie jest wpisane w naszą kulturę, czy tego chcemy, czy nie. Gdy będziemy odrzucać ludzi ceną, oni nie pójdą uprzejmie na AA. Raczej do szwagra który może i ma zapał do bimbrowniczej alchemii, ale niekoniecznie umiejętności, które pozwoliłyby mu to robić bezpiecznie. Zwiększenie cen może mieć również wpływ na budżet rodzin, w których jeden lub oboje rodziców ma problem alkoholowy – osoba uzależniona prędzej zacznie oszczędzać na jedzeniu, niż na procentach. Co jeszcze bardziej utrudni socjalizację dzieciom z takich domów. Choroba alkoholowa wyniszcza nie tylko osobę, która sama pije, ale również jej rodziny, krewnych, a także budżet państwa. Nie bez powodu alkohol jest drugą po heroinie najbardziej społecznie szkodliwą używką. Dlatego zbrodnią wydaję mi się obecność w każdym sklepie tak zwanych małpek, 100 ml buteleczek, które są stworzone do picia samemu. Sprzedaż małpek na skutek nowych podatków spada, ale nadal jest dużym problemem. Warto jest zwrócić uwagę na zakupy innych osób, gdy jadąc do pracy lub na uczelnie kupujemy w sklepie kanapkę lub coś do picia. Niektórzy mówią: „co to za różnica, można przecież kupić pół litra i wlać do piersiówki” – niestety kompletnie mijają się z prawdą. Zakup małpki jest zakupem spontanicznym, często efektem niezdrowych nawyków radzenia sobie ze stresem lub początków uzależnienia. Przelanie alkoholu z dużej butelki do piersiówki wymaga planowania picia, co utrudnia wytłumaczenie sobie tego, że „to tylko raz, bo stresujący dzień w pracy”. Małe buteleczki ciągną są sobą jeszcze jedno wielkie zagrożenie, napawanie się ryzykiem. Takie opakowanie jest bardzo łatwo ukryć, ale nadal noszenie go przy sobie i picie daje taki efekt, jak hazard. Myśli: „czy ktoś zauważy że to mam? Czy ktoś przyłapie mnie na piciu?” – połączone z poczuciem zwycięstwa, że kolejny raz się udało, wspomagają proces wchodzenia w uzależnienie.
Razem z zakończoną ostatnio majówką pojawił się, jak zwykle, temat abstrakcyjnych promocji na piwo w dyskontach, np. biedronkowe „kup 12, a 12 dostaniesz gratis”. Jednym z proponowanych rozwiązań tej sytuacji jest narzucenie minimalnej ceny piwa, która przeszkodziła by w takich praktykach. Tylko czy jest to pożyteczne? Polska jest krajem tradycyjnie wódczanym, a wódka przez moc i łatwość szybkiego przyswajania ma większy potencjał do wywołania przedawkowania i hospitalizacji lub śmierci. Od lat wszystko idzie w stronę tego, by te tradycje zmienić, Polacy coraz częściej kierują się w stronę browarów zamiast gorzelni. Piwo już teraz ma największy udział w spożyciu alkoholu w Polsce (56%). Wódki jednak nadal trzymają się mocno na drugim miejscu z wynikiem 36%. Uważam, że z dwojga złego lepiej, że Polska idzie w tym kierunku. Z powodu fizycznych możliwości alkoholu pod postacią piwa można wypić mniej i dużo ciężej jest robić to w szybkim tempie. Jest szansa, że zwiększenie cen piwa popchnie ludzi z powrotem w łapska wysokiego woltażu.
Kolejnym problemem jest koncepcja reklam alkoholu. Jeśli się im przyjrzymy, zobaczymy jak katastrofalny wpływ może mieć ich narracja. Takie reklamy zwykle wiążą alkohol z wolnym czasem i odpoczynkiem oraz mają toksyczny przekaz „dobra zabawa = alkohol”. Kto z nas nie słyszał sloganu, że „po robocie Harnaś się należy”. Takie wzorce są złe, dlatego że wmawiają nam, że toksyczne mechanizmy, polegające na używaniu alkoholu na stres i zmęczenie, to coś nie tylko normalnego, ale też przyjemnego i nieszkodliwego. Powinniśmy pozbyć się reklam alkoholu z przestrzeni publicznej, zarówno tych jawnych, jak i ukrytych, np. w sponsorowanych piosenkach, tak jak Harnasia jako modne piwo dla młodzieży wypromowała piosenka „Harnaś ice tea”.
Wszystkie te zmiany są potrzebne od zaraz, ale czy nasi rządzący podołają temu wyzwaniu? Moim nieskromnym zdaniem, nie sądzę – i widzę dwie przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze to, że większość ludzi, którzy decydują o życiu w Polsce, sama wychowała się na toksycznej kulturze picia. Jak wiadomo, „czym skorupka za młodu nasiąknie…” Ludziom, którzy mają od dziecka znormalizowane ryzykowne picie, ciężko będzie zauważyć problemy, które wywołuje obecny system. Drugim, dużo większym problemem są długie ręce i przepastne kieszenie firm produkujących alkohol. Wymaga to nie lada politycznej odwagi, by przeciwstawić wielkiemu kapitałowi w imię dobra obywateli. Liczę na to, że doczekamy się u władzy polityków, którzy będą na to gotowi.
Kończąc, pół żartem, pół serio uważam, że ograniczeniu spożycia alkoholu mogłaby pomóc legalizacja o wiele mniej szkodliwej marihuany. Po konopiach jeszcze nikt nigdy nie zabawił się w Kaczmarskiego i nie pobił partnerki. Dobrze byłoby mieć legalną alternatywę wyboru mniejszego zła, gdy planuje się imprezę ze znajomymi. Zamiast chlać, lepiej zasadzić i palić, tylko niestety ktoś to musi wcześniej zalegalizować.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.