Gaspard de Tende, dworzanin króla Jana Kazimierza pisał w 1684 roku: „Polacy nie jadają w zasadzie śniadań lub czynią to bardzo rzadko [...] Mężczyźni, a także i kobiety wypijają rano ciepłą polewkę piwną z imbirem, wbijając do niego żółtka z cukrem”. O piwie warzonym z pszenicy, jęczmienia, żyta i orkiszu wspomina Jan Długosz w swoich „Rocznikach, czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego”, pisał o nim także Gall Anonim w „Kronice polskiej”. Ten ostatni nigdy nie kończącą się beczką złotego trunku odszpuntowaną na imprezie u Piasta Kołodzieja podkreślił nawet zmianę dynastyczną. Teodor Zawacki w swym poradniku z 1616 roku zauważa: "(...) wina u nas nie każdy mieć może, dobre piwo stoi za wino i także zdrowe jest z pięknej pszenice na wybór uwarzone, wystałe, nie zwietrzałe etc. aleć i jęczmienne dobre, kiedy się wystoi".
Piwo posilało, służyło zdrowiu, a przede wszystkim zastępowało brudną wodę, która przynosiła choroby. Pili je wszyscy – zarówno magnaci i zamożna szlachta, jak i pospólstwo. Można powiedzieć, że było napojem ponadklasowym łączącym i pana, i chama. Piwo pszeniczne polecano chudzinom, bo tuczyło, ale też „urynę pędziło”, jęczmienne rozgrzewało, owsiane pomagało na „humory”, a orkiszowe zalecano na kaszel.
Tania wódka, którą pan rozpijał chłopów, oraz fatalna sytuacja ekonomiczna, a także rozbiory doprowadziły do wzrostu cen i upadku staropolskiej tradycji browarniczej. I Wojna Światowa doprowadziła do kolejnego zaniku tradycji piwowarskich, mimo że starano się odbudować je za pomocą produkcji w browarach przemysłowych. Kolejną próbę podjęto w PRL-u. To wówczas pojawiły się reklamy: „Litr piwa zawiera 250 kalorii. Człowiek pracy potrzebuje 3000 kalorii. Pijcie odżywcze piwa państwowych browarów” albo „Po pracy najlepiej orzeźwia i wzmacnia piwo” z ryciną zadowolonego robotnika dzierżącego kufel pokryty pianą. Niestety piwa z państwowych browarów były paskudnej jakości i trafiały w gust „zaawansowanych” piwoszy albo początkujących adeptów alkoholowych wypraw.
Dziś piwo wróciło do łask. Oczywiście nie dzięki „koncerniakom”, które są równie podłe, a może nawet gorsze niż te z PRL-u. Zawdzięczamy to mnożącym się jak grzyby po deszczu browarom craftowym zakładanym przez pasjonatów wywodzących się z browarów domowych. Teraz możemy degustować w zasadzie każdy gatunek piwa, na który mamy ochotę. Czy to będzie amerykańska IPA, stout, koźlak, hefeweizen, dunkelweizen, lambic, ale, czy porter bałtycki – każdy styl znajdziemy w wyspecjalizowanych sklepach. To jest naprawdę dobra wiadomość, bo picie piwa w rozsądnych ilościach ma bardzo wiele zalet.
Piwo to głównie woda, ale w niej rozpuszczonych jest sporo wartościowych składników. Znajdziemy tam błonnik, żelazo, magnez, fosfor, potas, sód, cynk, miedź, mangan, selen, fluor i krzem oraz śladowe ilości wapnia. Zawiera tez sporo antyoksydantów i witaminy B. Niektórzy twierdzą nawet, że „piwo jest podstawowym źródłem witaminy B dla mężczyzny”. Ten trunek dzięki zawartości krzemu wzmacnia kości (badanie opublikowane w Osteoporosis International) i chroni przed osteoporozą (badanie opublikowane w Journal of the American Medical Association), chroni mózg przed choroba Alzheimera i opóźnia demencję (Loyola University). Rozpuszczony błonnik natomiast obniża poziom „złego” cholesterolu. Picie piwa może pomóc zmniejszyć ryzyko wystąpienia kamieni nerkowych (Clinical Journal of American Society of Nephrology), a chmiel w nim zawarty chroni nasze organizmy przed stanami zapalnymi.
Oczywiście w nadmiernych ilościach piwo szkodzi. Może nie tyle piwo, co zawarty w nim alkohol. Nadmierne spożywanie alkoholu może zakłócać pracę naszego serca oraz układu krążenia, może doprowadzić do nadciśnienia tętniczego, arytmii, niewydolności serca, a nawet udaru mózgu i zawału serca. Ale tym będziemy martwic się po majówce, gdy już wrócimy do obowiązków zawodowych.