Mimo zapewnień prezydenta, który twierdził, że węgla wystarczy na 200 lat, premiera, uspokajającego, że „węgla mamy dosyć”, wicepremiera, krzyczącego: „nie zabraknie węgla w Polsce”, a nawet pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, zapewniającego, że „węgla nie zabraknie” – węgla jednak zabrakło. Świadczyć może o tym wysoka jego cena – prawo podaży i popytu jeszcze w Polsce działa – a także próba przerzucenia odpowiedzialności na samorządy, które od teraz mają handlować czarnym złotem. Według wicepremiera realna cena węgla w samorządowych składach węglowych to 1000 złotych za tonę. Co prawda na metce stoi napisane 2000, ale jak się odejmie dodatek węglowy dla gospodarstw domowych, to będzie tysiąc. Może i tak, no chyba, że ktoś potrzebuje na zimę 6 ton zamiast 3, to wówczas nie. Ale zostawmy rządową matematykę. Nie na naszą to głowę, tym bardziej że samorządy mają węgla jak na lekarstwo. Tym razem lekarstwo może się przydać, bo wielu gospodarzy nie ma wcale opału na zimę, a to pociąga za sobą problemy gastryczne.
Na szczęście problem węglowy się kończy. Premier wszystko „ogarnął” i chwali się: „Ściągamy węgiel z całego świata. Ilość węgla zgromadzonego w portach sięga około 4 milionów ton”. Co prawda to węgiel yeti – wszyscy słyszeli o nim, a nikt nie widział, ale, komu jak komu, premierowi wierzyć trzeba. Zostaje przewieźć te 4 miliony ton do składów samorządowych, migiem załatwi to kilka tysięcy wywrotek i mamy spokój. Niech sobie ta zima przychodzi. Wszystko dzięki naszemu premierowi oraz jego prawej ręce – wicepremierowi. I nie jest możliwe, że zimą zmarzniemy, bo przecież premier i wicepremier troszczą się o nas jak ojcowie najlepsi, a zima ma być lekka (według meteorologów).
Jedyny problem, jaki może ścierać sen z oczu naszych ojców narodu, polega na tym, że węgiel, przynajmniej ten z Australii, nie chce się palić. Nie wiem, jaka część z tych 4 milionów pochodzi z antypodów, oby nie wszystek – ale ten jest niepalny. To dziwne, bo wszystkie odmiany węgla się palą, a ten nie. Specjaliści mówią, że to przez zawartość substancji mineralnych, czyli że węgla w węglu jest mało. Dotychczas ten australijski, zwany pieszczotliwie piachem albo błotem, miał do 20% zanieczyszczeń i choć dawał dużo popiołu, to się palił. Najwyraźniej ten sprowadzony przez wicepremiera, mistrza załatwiania spraw niemożliwych, ma trochę więcej. Dajmy na to 80%. Przecież to zawsze zostaje 20% węgla w węglu, a że się nie pali – trudno. Kto to mógł przewidzieć? Ważne, że jest.