W reakcji na obrzucenie jajkami auta prezesa Kaczyńskiego w Kórniku, Jan Kanthak z Solidarnej Polski stwierdził w Polsacie, że „Gdyby prezes Kaczyński nie miał ochrony, to zostałby zamordowany przez pana Cybę [to ten, który zabił działacza PiS, Marka Rosiaka]”. „On sam powiedział, że chciał zastrzelić Jarosława Kaczyńskiego, ale była ochrona, która mu to uniemożliwiła, w związku z czym zamordował działacza partii” – dodał. W sumie Jarosław Kaczyński tak wiele osób obraził, że w tym towarzystwie faktycznie mógł się trafić jakiś niestabilny psychicznie jegomość ze skłonnościami zabójczymi. Trzeba tu przyznać Kanthakowi rację, choć koleś od jajek, ukarany śmiesznym mandatem 100 zł, wydaje się podstawiony w celu uzasadnienia absurdalnych kosztów ochrony Ojca Narodu.
Niestety Jarosław Kaczyński, prócz krótkiego epizodu, gdy sprawował wysokie funkcje państwowe, nie ma prawa do ochrony. Na szczęście ma PiS, który mu ufundował stado ochroniarzy i ministra, co dołożył kolejne stado policjantów. PiS płaci niby z pieniędzy partyjnych, ale tak naprawdę to nasze pieniądze z podatków, które wpłynęły na konto partii w dotacjach. Kwoty są bardzo wysokie. Według sprawozdania, które trafiło do Krajowego Biura Wyborczego, ochrona prezesa kosztuje podatnika około 1,5 mln rocznie, w covidowym 2020 r. wyszło trochę drożej – 1,65 mln zł. Chociaż w okresie, gdy sprawował funkcję wicepremiera, należała mu się ochrona Służby Ochrony Państwa, Kaczyński wolał naciągać podatników i korzystał nadal z ochrony Grom Group. Dla przykładu, na spotkaniach z wyborcami podczas kampanii samorządowej w 2019 r. chroniło go od 16 do 26 funkcjonariuszy GROM-u. Do tego dochodzi ochrona policji. Według TVN24 wokół „willi” na Żoliborzu kręci się ich około czterdziestu. Jaki jest koszt ochrony policyjnej – nie wiadomo. Opozycja podkreśla, że podjęte środki są niewspółmierne do zagrożenia, ale wydaje się, że Kaczyński po prostu uwielbia otoczenie rosłych ochroniarzy.
Gdyby prezes sam płacił za swoją ochronę,nie byłoby w tym nic dziwnego ani niestosownego. Czuje się zagrożony, więc rozpina podniszczony jak jego buty pugilares, wyjmuje pieniądze i płaci. Sytuacja zmienia się jednak, gdy prezes dostaje ochronę od swojej partii w prezencie, a partia płaci za nią z pieniędzy podatnika. Można też potraktować to jako wynagrodzenie w naturze, bo jako prezes Kaczyński jest pracownikiem partii. I nie jest to byle jaka paczka z plastikowym długopisem i cukierkami na święta, ale bonus o wielkiej wartości. Gdyby prezes jej nie dostał, a bał się suwerena, jak się boi, to sam by musiał ponieść ten koszt. Wszystko wskazuje zatem, że przyjmuje go dobrowolnie i w swoim interesie, a że nie wykazuje tego przychodu w oświadczeniu majątkowym, możemy mniemać, że nie płaci również od niego podatku. To oczywiście spekulacje. Bo przecież Urząd Skarbowy już na pewno dawno sprawę prześwietlił i podjął odpowiednie kroki, informując zainteresowane strony, czy podatek się należy, czy nie. Szukanie jakiejkolwiek analogii do podatków Ala Capone jest zupełnie nieuzasadnione.