W okresie jesienno-zimowym każde szanujące się biuro podróży kusi swoich klientów bogatą ofertą egzotycznych kierunków. Wizja zamiany polskiej pluchy i szarzyzny na błogi relaks pod palmami uwiodła już przecież niejednego. Tej jesieni hitem powinien być jednak inny rodzaj turystyki – wyborczy. Właściwie wykorzystany uszczęśliwi nas skuteczniej i na znacznie dłużej niż nawet najbardziej ociekające luksusem tropiki all-inclusive.
Zbliżające się wybory, których kulminację stanowić będzie referendum w dniu 15 października, pod wieloma względami mogą nas zaskoczyć. Jedna rzecz zapewne się jednak nie zmieni: opozycja zatriumfuje w dużych ośrodkach miejskich, a z kolei PiS będzie znów świętował na prowincji. Jeżeli zatem wierzyć poglądowi Grzegorza Schetyny, że wybory wygrywa się w Końskich, to powody do niepokoju jak najbardziej są. O tym, że oddanie głosu w wyborach to obowiązek moralny i patriotyczny, a także po prostu zdroworozsądkowy, wiedzą już nawet dzieci (jako kobieta dostrzegam jeszcze jeden powód – nie po to nasze bohaterskie poprzedniczki walczyły o prawa wyborcze, aby teraz ich poświęcenie lekceważyć). Wzywanie do oddania głosu jest więc nieco już oklepanym truizmem. Czy możemy zatem dla naszego kraju zrobić cokolwiek więcej, niż oddać ten bardzo cenny, ale jednak – niestety – jeden, jedyny głos?
Okazuje się, że tak. Jeżeli wyborcy opozycji chcieliby „wzmocnić” siłę swojego głosu, to dobrą metodą na to będzie skorzystanie z praw wyborczych w miejscu innym niż duża metropolia. W polskim systemie wyborczym występuje bowiem ogromna dysproporcja siły głosów. Głos oddany w Warszawie ma naprawdę inny wpływ na ostateczny wynik wyborów, niż ten który oddany zostanie np. we wspomnianych Końskich.
Jakim cudem tak się dzieje? Warto przypomnieć, że podczas ostatnich wyborów w 2019 roku na jeden mandat w stolicy przypadało 69 tysięcy głosów. A w takim np. Elblągu zaledwie…31 tysięcy. Oznacza to, że głos oddany w mniejszym mieście czy na wsi w rzeczywistości „waży” o wiele więcej. Siła głosów jest w istocie najmniejsza w największych ośrodkach miejskich, czyli dokładnie w tych lokalizacjach, gdzie opozycja może oczekiwać największego poparcia. Ten paradoks uzmysławia nam, że ustawodawca zupełnym przypadkiem stworzył bardzo niebezpieczną zależność: w im mniejszej miejscowości obywatela mieszka, tym większy ma wpływ na losy państwa. Jest to szczególnie groźne teraz, gdy PiS dzięki tej analogii ma realną szansę nakładem mniejszej liczby głosów zdobyć większą liczbę mandatów w mniejszych okręgach.
Na szczęście w tej ponurej historii jest i promyk nadziei: każdy z nas ma prawo zagłosować poza miejscem zamieszkania. Standardowo z opcji tej korzystają w pierwszej kolejności osoby, które z różnych przyczyn tego dnia będą musiały przebywać daleko od swojego okręgu wyborczego. Nie każdy przecież może (czy nawet chce) podporządkowywać wszystkie swoje plany terminowi referendum. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby 15 października celowo i z premedytacją wybrać się w odwiedziny do mieszkających na prowincji krewnych, przyjaciół czy znajomych. W końcu ciepła, słoneczna i bajecznie kolorowa październikowa niedziela aż prosi się, aby w jej dniu uciec z miasta jak najdalej.
Sama procedura załatwiania możliwości głosowania w innym niż macierzysty okręgu również na szczęście nie jest zbyt skomplikowana. W tym celu należy zdobyć zaświadczenie o prawie do głosowania. Umożliwi nam to wizyta w urzędzie gminy lub miasta, w którym figurujemy w rejestrze wyborców. Po złożeniu tam stosownego wniosku zostaniemy automatycznie wykreśleni z rejestru wyborców w danej gminie. Z zaświadczeniem w ręku możemy udać się do dowolnej komisji wyborczej w Polsce lub za granicą i tam oddać głos, automatycznie dopisując się do tamtejszego rejestru wyborców. Czy to już wszystko? Teoretycznie tak, ale o dwóch sprawach warto bezwzględnie pamiętać.
Po pierwsze: zaświadczenia nie można zgubić, bo nie dostaniemy duplikatu!!! Jeśli zatem nasze zaświadczenie gdzieś się zapodzieje, to przepadło – bezpowrotnie straciliśmy nasz wyborczy głos. W ten sposób ustawodawca chce się upewnić, czy czasem ktoś nie będzie szczególnie chętnie „gubił” swojego zaświadczenia, aby dzięki pobieranym duplikatom kilkukrotnie oddawać głos. Koniecznie też należy pamiętać o dotrzymaniu terminu całej operacji – wniosek musi zostać złożony nie później niż trzeciego dnia przed wyborami. Za jego wydanie urząd nie pobiera żadnej opłaty.
Osoby, które są pewne tego, gdzie rzuci ich los w dniu 15 października, mogą wykonać jeszcze jeden manewr: mianowicie dla nich dobrym wyborem będzie dopisanie się do spisu wyborców w miejscu, do którego się wybierają. Można to zrobić zarówno osobiście – poprzez wizytę w urzędzie gminy/miasta, na którego terenie będziemy oddawać głos, jak i przez internet (korzystając z profilu zaufanego). Procedura jest obarczona taki samym terminem, co ta przy wydawaniu zaświadczenia, nie są też pobierane żadne opłaty. Warto dodać, że czym innym jest jednorazowe wpisanie się do spisu wyborców w danej gminie, a czym innym dopisanie się na stałe. Jednak w obu przypadkach wójt/burmistrz/prezydent muszą wydać decyzję w ciągu trzech dni. Lepiej więc nie czekać z tym na ostatnią chwilę!
A przede wszystkim – dobrze przemyśleć swój wybór. Może to i banał, ale ludzie, którzy sięgną po władzę 15 października, naprawdę będą przez najbliższe 4 lata decydować o każdym szczególe otaczającej nas rzeczywistości. Wspólnie zróbmy wszystko, aby obraz tej przyszłości prezentował się lepiej niż ten, który widzimy obecnie każdego dnia.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.