Dostęp do broni - Japonia

Paradoks byłych samurajów

Spektakularny zamach na byłego premiera Japonii Shinzo Abe wywołał szok w jego ojczyźnie, ale też za Pacyfikiem, gdzie po serii strzelanin uchwalono Bipartisan Safer Communities Act. Zderzenie dwóch modeli dostępu do broni pokazuje jednak, jak olbrzymia jest luka między Ameryką a Krajem Kwitnącej Wiśni.

Mariusz Janik
Były premier Japonii Shinzō Abe. Foto: 首相官邸ホームページ, CC BY 4.0, via Wikimedia Commons

Przy okazji zamachu na Shinzo Abe niektórzy przeżyli niemałe zaskoczenie: dowiedzieli się, że w kraju, który słynął z wojowników, ninja, bushido i katan, którymi wymachują bohaterowie hollywoodzkich filmów – w domach broni właściwie się nie znajdzie.

Paradoksalnie, komentatorzy przypominają dziś, że swoje rygorystyczne przepisy dotyczące dostępu do broni Japończycy zawdzięczają Amerykanom – to pod ich presją w 1958 r. uchwalono pierwotną wersję stosownej ustawy. Znalazł się w niej jednoznaczny zapis: "posiadanie broni palnej i mieczów jest zabronione".

Samuraj pod ścisłą kontrolą

Efekt? Według szacunków z badania Small Arms Survey, na stu wyspiarzy przypada zaledwie 0,3 sztuk broni. Dla porównania, w Niemczech ta statystyka to 19,6 sztuk broni na stu mieszkańców, w Wielkiej Brytanii – 4,9. Nie wspominając już o Stanach, gdzie na sto osób przypada ponad 120 sztuk broni.

Jedyne, co pozostaje Japończykom, to kupienie broni myśliwskiej. Ale i to nie jest proste: chętny musi przejść testy psychologiczne oraz lekarskie, badana jest jego przeszłość kryminalna. Potem należy udać się na szkolenie, zdać test pisemny i wreszcie – co jest, o ironio, stosunkowo najtrudniejszym elementem tego procesu – zdać egzamin strzelecki, podczas którego należy uzyskać minimalnie 95-procentową celność oddanych strzałów.

Nielicznym, którzy przebrną przez to sito, państwo utrudni życie. Broń i amunicję należy trzymać w odseparowanych miejscach w domu, zawsze pod kluczem. Policja ma być powiadomiona w którym miejscu jest przechowywana broń i amunicja – i raz do roku pojawia się, by to sprawdzić. Co trzy lata należy ponownie przejść całą opisaną wyżej procedurę.

Rezultaty tych obostrzeń możemy sobie wyobrazić. W całym kraju zarejestrowanych jest mniej więcej 380 tys. sztuk broni (dla porównania, w Polsce, według danych na 2021 r. zarejestrowano ponad 658 tys. sztuk broni). Statystyka zgonów wywołanych jej użyciem to jakieś 20–30 rocznie (choć w 2018 r. Japonia pochwaliła się jedynie 9 takimi przypadkami).

Historyczna kosmetyczna ustawa

Pod tym względem Ameryka leży na antypodach. W tym samym roku, w którym od kuli zginęło dziewięciu Japończyków, w Stanach Zjednoczonych "poległo"... 39 740 osób. Niekończąca się konfrontacja między amerykańskimi Demokratami, dziś z prezydentem Joe Bidenem na czele, a tkwiącymi w nieco szorstkim, ale wciąż bliskim sojuszu z National Rifle Association Republikanami wciąż trwa. A USA odliczają już w zasadzie tygodnie, a nawet dni pomiędzy kolejnymi masakrami lub zamachami: w pierwszej połowie bieżącego roku "incydenty" z użyciem broni palnej kosztowały życie już 20 tys. Amerykanów.

W obliczu coraz bardziej krwawych ataków Kongres pokusił się w ostatnich tygodniach o pierwszą od trzydziestu lat inicjatywę ustawodawczą mającą doregulować dostęp do broni. Bipartisan Safer Communities Act, jak sama nazwa wskazuje, jest ustawą ponadpartyjną – ale z uwagi na wspomniane wyżej relacje Republikanów ze środowiskami miłośników uzbrojenia zmiany są raczej kosmetyczne.

"Obostrzenia" zawarte w ustawie obejmują nieco skrupulatniejsze sprawdzenie młodocianych (do 21. roku życia) kupujących broń, włącznie z zajrzeniem do wyników testów psychologicznych, którym poddano takiego delikwenta po 16. roku życia. Kongres zamknął też "boyfriend loophole" (przetłumaczmy to jako "wyjątek dla sympatii"): zakaz sprzedawania broni obejmował dotąd osoby skazane za znęcanie się nad małżonkami, partnerami życiowymi czy współrodzicami dzieci – ale wymykały się mu osoby, które nękały swoją partnerkę czy partnera w związkach "randkujących", czyli nie mieszkających razem.

Dodatkowo poszczególne stany mają dostać wsparcie na uchwalenie na swoim terenie "red flag laws", czyli przepisów pozwalających stanowym funkcjonariuszom na odebranie broni osobom, które wydają się być niebezpieczne dla otoczenia. Z poziomu federalnego dofinansowana zostanie wzmocniona ochrona w szkołach oraz programy zdrowia psychicznego. Na ten ostatni cel przeznaczono wstępnie 15 mld dolarów.

Kongresmeni triumfują, określając Bipatisan Safer Communities Act jako "historyczne" przepisy, ale na tle tego, co dzieje się na amerykańskich ulicach to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Zresztą przeciwna strona nie przygląda się temu bezczynnie: pod Kongresem – i nie tylko – pojawiły się już pikiety, których uczestnicy pomstują w szczególności na "red flag laws", ale w prawicowych mediach pojawiły się też artykuły wytykające choćby nadmierne przywiązywanie uwagi do psychologii posiadaczy broni – a po zabójstwie Abe również takie, które skupiały się na udowodnieniu, dlaczego japońskie przepisy kompletnie do Ameryki nie pasują.

Okazja czyni mordercę

W sławetnej frazie, iż to "nie broń zabija, lecz człowiek", jest zawarta oczywista prawda. Zabija człowiek, lecz jeśli zabierze mu się broń, nie będzie przynajmniej w stanie jej użyć do zabijania. Zabójca Shinzo Abe musiał dokonać czasochłonnych przygotowań, żeby być w stanie użyć swojej skleconej z drewna i rurek broni do zamachu. Gdyby broń w Japonii była łatwo dostępna, zapewne nie on jeden rozładowałby frustrację, dokonując spektakularnej zbrodni.

Przykład Japonii - kraju, który od skrajnego militaryzmu przeszedł do radykalnego wyrugowania broni - może nie dowodzi, że świat bez broni staje się lepszy. I tam ludzie przeżywają problemy psychiczne, depresje i frustracje. I tam funkcjonuje przestępcze podziemie, które potrafi dostęp do broni uzyskać. A jednocześnie dowodzi, że "okazja czyni mordercę" - jeżeli ograniczy się możliwość pojawienia się okazji, ograniczy się liczbę morderstw.


Przeczytaj też:

Szkoła bardziej winna niż producenci broni

Po każdej szkolnej strzelaninie w USA słyszymy narzekania na to, że dostęp w do broni w Stanach Zjednoczonych jest „zbyt łatwy”. Rzadko kto jednak szuka przyczyn tych masakr w dysfunkcyjnym systemie edukacji.

Policja was uratuje. Albo i nie…

Jednym z głównych argumentów przeciwników powszechnego dostępu do broni palnej jest to, że broń jest nam niepotrzebna, gdyż przed złoczyńcami chroni nas policja. To, jak dziurawy jest to argument, pokazali kilka dni temu policjanci z teksańskiego miasta Uvalde, którzy nie potrafili zareagować na ...

Dobrze, że policja nas chroni przed szaleńcami

Policjanci z amerykańskiego miasteczka Uvalde stali się pośmiewiskiem Ameryki. Gdy uzbrojony szaleniec urządzał masakrę w tamtejszej szkole podstawowej, nie spieszyli się oni, by go powstrzymać. Kamery przemysłowe zarejestrowały, jak funkcjonariusze z ekipy SWAT po wejściu do szkoły bez zbytniego...

Kto wymyślił pozwolenie na broń?

Polska jest krajem o najsurowszych w Unii Europejskiej zasadach wydawania pozwoleń na broń palną. Ta praktyka jest pokłosiem zakazów wprowadzonych jeszcze przez zaborców i kontynuowanych w II Rzeczypospolitej i PRL.

Zbrójmy się!

Pozwolenie na broń palną posiada jakieś 0,6 proc. polskiego społeczeństwa. Połowa z tych szczęśliwców to myśliwi. Reszta narodu była traktowana przez ostatnie kilka dekad jako heloci, którym nie wolno dawać broni do rąk.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę