Obraz USA jako współczesnego Dzikiego Zachodu, gdzie codziennie dochodzi na ulicach do dzikich strzelanin, jest oczywiście sporym uproszczeniem. Są tam bowiem okolice, w których od lat nie zdarzyło się żadne zabójstwo, choć wszyscy tam posiadają broń palną i uczą się z niej korzystać już od dziecka. Są też wielkie miasta, w których dostęp do broni jest prawnie mocno ograniczony, ale skala przestępczości z jej udziałem jest zatrważająco wysoka. Wyliczono nawet, że większość zabójstw dokonanych za pomocą pistoletów i karabinów koncentruje się w USA na kilku… ulicach. Każdy stan ustala swoje prawa dotyczące broni. W jednych są one bardzo liberalne, w innych podobne do rozwiązań europejskich. Nie wolno więc generalizować.
To jednak nie broń zabija, lecz ludzie, którzy z niej korzystają. W przypadku szkolnych strzelanin – takich jak ostatnia w miejscowości Uvalde – zabójcami stają się zazwyczaj nastolatkowie, którzy mają problemy psychiczne lub czują się skrzywdzeni przez społeczeństwo. Zamachowiec z Uvalde był wcześniej gnębiony przez „kolegów” ze szkoły, którzy patrzyli na niego z góry, bo był biedniejszy i miał wadę wymowy. W 1999 r. sprawcami osławionej szkolnej masakry w Columbine było dwóch nastolatków, którym dokuczali wcześniej rówieśnicy – popularni sportowcy. Strach pomyśleć, co się w amerykańskich szkołach dzieje, skoro produkują takich desperatów żądnych zemsty na społeczeństwie…
Być może więc zamiast ograniczać prawo do posiadania broni (złoczyńcy zawsze znajdą sposób, by się uzbroić), warto przyjrzeć się pracy amerykańskich nauczycieli. Czego oni uczą dzieci na lekcjach? Czy interesują się tym, co robią ich uczniowie? Czy reagują na patologiczne zachowania, takie jak nękanie innych uczniów? Czemu wreszcie szkoły masowo produkują idiotów? Czemu w takich miastach jak Boston w szkołach publicznych uczniowie osiągają fatalne wyniki i mają problemy nawet z czytaniem i prostymi zadaniami matematycznymi?
Być może odpowiedzią na amerykańskie szkolne patologie byłaby większa konkurencja w sektorze edukacji. Obok opanowanych przez lewicowe związki zawodowe szkół publicznych więcej bardziej profesjonalnych szkół prywatnych (finansowanych za pomocą bonów edukacyjnych), szkół wyznaniowych i więcej nauczania domowego. „Lewoskrętni” nauczyciele jednak robią wszystko, by blokować takie zmiany. Wiedzą bowiem, że na wolnym rynku edukacyjnym nie mieliby szans.