Salvador Ramos, sprawca masakry w Uvalde, zabił 21 osób w swojej szkole. Miał dużo czasu, by mordować. Najpierw przez 12 minut kręcił się z karabinem wokół szkoły, od czasu do czasu strzelając. Postrzelił nawet funkcjonariusza policji ochraniającego ten budynek. Później przez pół godziny hulał sobie po szkole. W tym czasie policjanci obstawiali budynek, ale nie chcieli do niego wejść. Tłumaczyli się, że sprawca jest uzbrojony i nie chcą, by kogoś z nich zastrzelił. W pobliżu szkoły pojawiali się też funkcjonariusze straży granicznej. Zaproponowali, że sami "zdejmą” szaleńca z bronią. Policja im tego zabroniła. Do szkoły przybywali też zaniepokojeni rodzice – krewcy Teksańczycy. Policjanci powstrzymywali ich przed samodzielnymi próbami zakończenia masakry. Każdego takiego „pomocnika” skuwano w kajdanki i traktowano taserem. W końcu jeden z funkcjonariuszy straży granicznej postanowił zignorować polecenia policji. Wbiegł do budynku szkolnego i zastrzelił zamachowca. Gdyby policjanci z Uvalde nie bali się narażać na strzały, to ofiar Ramosa byłoby prawdopodobnie mniej.
Amerykańska i europejska lewica przekonują, że broń palna w rękach zwykłych ludzi to coś strasznego. Ich zdaniem prawo do posiadania broni powinna mieć jedynie policja oraz inne służby mundurowe. Jednocześnie lewicowcy przekonują, że policję powinno się pozbawić funduszów, bo jest „rasistowska” i „opresyjna”. Rzeczywiście zdarzają się jej rasistowskie i opresyjne zachowania, ale zmniejszając fundusze dla policji, prowadzi się głównie do odpływu z niej wartościowych funkcjonariuszy. Zostają tylko ci niekompetentni i skorumpowani. Tworzy się raj dla przestępców, którzy oczywiście gwiżdżą sobie na przepisy dotyczące posiadania broni. Droga do świata z „Mad Maxa” jest wybrukowana pomysłami lewicowych pięknoduchów…