Europa deliberuje nad embargiem na rosyjską ropę, ale to turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan pierwszy ruszył z polityczną pielgrzymką do Arabii Saudyjskiej. Jego wizyta zwiastuje powolny powrót Domu Saudów na zachodnie salony. Ale łatwo nie będzie.
Dla Erdogana nie jest to łatwa podróż. Nie dlatego nawet, że Turcja w ostatnich latach rywalizowała z Arabią Saudyjską o wpływy w muzułmańskim świecie. Chodzi o Dżamala Chaszukdżiego: weteran saudyjskiego dziennikarstwa niegdyś odrzucił propozycję monarchii, by zostać jej rzecznikiem, a wręcz został czołowym krytykiem. W przeciwieństwie do wielu rodzimych kolegów po fachu nie bał się opowiadać o tajemnicach dworu i skandalach, które miały pozostać za ścianami pałaców. Nie ma napisanej po 2000 r. poważniejszej książki o królestwie, która nie zawierałaby cytatów z Chaszukdżiego.
Następca tronu, od 2017 r. oficjalny, książę Mohammad Bin Salman, był jednym z bohaterów tych opowieści. I w końcu prawdopodobnie nerwy puściły: w 2019 r. Chaszukdżi wszedł do konsulatu saudyjskiego w Istambule – i został tam bestialsko zamordowany. Światowe media tygodniami ujawniały kolejne drastyczne detale tej zbrodni oraz drobiazgowe przygotowania do niej: przyjazd do Istambułu ekipy morderców, łańcuch komunikacji między nimi a Rijadem, szczegóły zbrodni oraz sposoby, których imali się zabójcy, by pozbyć się ciała - czy właściwie jego resztek. Te wszystkie doniesienia podobno były szczególnie bolesne dla Erdogana. Nie dość, że do morderstwa doszło "na jego terenie", to jeszcze turecki prezydent miał znać i lubić saudyjskiego żurnalistę (a sympatia do żurnalistów raczej nie jest mocną stroną Erdogana).
Dziś Turek musiał się jednak ukorzyć przed – podobno aroganckim, porywczym i politycznie mało opierzonym – saudyjskim księciem. A być może jego śladem będzie musiała pójść Europa, czy w końcu – Stany Zjednoczone, które szczególnie mocno skrytykowały Rijad za morderstwo w Istambule, bowiem Chaszukdżi od kilku lat miał tez amerykańskie obywatelstwo, a po rejteradzie z Arabii Saudyjskiej pracował dla szacownego "The Washington Post".
Tymczasem od kaprysu Mohammada Bin Salmana zależy dziś bardzo wiele, a w szczególności - skuteczność sankcji, jakie lada dzień Zachód może nałożyć na saudyjską ropę. Książę, dla wygody nazywany przez rodaków oraz zachodnie media skrótowcem "MBS", od kilku lat niepodzielnie rządzi krajem w zastępstwie sędziwego i schorowanego ojca. I nie są to rządy dyskretne: MBS nie tylko ogłosił plan liberalizacji życia i obyczajów w królestwie, ale też w aurze takowego liberała i "nowej nadziei" Bliskiego Wschodu odbył swego czasu tournée po zachodnich stolicach oraz zdążył ogłosić plan olbrzymich, wielomiliardowych inwestycji w ojczyźnie. Potem jeszcze urządził rodzinną czystkę, zamykając w aresztach domowych i odbierając majątki wszystkim krewniakom, którzy zdawali się kwestionować jego przywództwo. Zabicie Chaszukdżiego było zapewne jeszcze jedną demonstracją twardej ręki wobec krytyków, tym twardszej, że dziennikarz żadnym pociotkiem Domu Saudów nie był, choć niewątpliwie należał do elit kraju.
Po zbrodni w Istambule wokół Arabii Saudyjskiej zapanowała dyplomatyczna próżnia. Oczywiście nie da się we współczesnym świecie lekceważyć kluczowego dostawcy ropy naftowej oraz siły mogącej stabilizować albo destabilizować sytuację na Bliskim Wschodzie i szerzej, w świecie islamu. Rijad odegrał swoją rolę w szukaniu porozumień z talibami, sponsorował i stabilizował rządy od Bośni i Hercegowiny po Pakistan, czy wreszcie najechał sąsiedni Jemen, w którym jednak poniósł spektakularną klęskę w starciu z szyickim plemieniem Huthi, które w porównaniu do saudyjskiej armii dysponowało arsenałem prymitywnym, sprowadzającym się do konwencjonalnych karabinów i sprowadzonych zapewne z Iranu dronów.
A jednocześnie dla księcia i jego podwładnych skończyły się wizyty w Białym Domu i objazdy europejskich stolic. Jego głosu nie było słychać w zachodnich mediach przez kilka ostatnich lat, a pierwszy od śmierci Chaszukdżiego wywiad z MBS zrobiono dopiero po rosyjskiej agresji na Ukrainę w lutym. Nie ma już mowy o nadziejach wobec księcia, liberalizmie, wietrze zmian itp.
Status quo nieformalnej persona non grata chyba księciu niezbyt się podoba. We wspomnianym już wywiadzie (dla magazynu "The Atlantic") MBS wybuchł, że bolą go zarzuty o zlecenie morderstwa Chaszukdżiego, bo ten "był nikim". W połowie kwietnia zachodnie gazety pisały, że książę nawrzeszczał na Jake'a Sullivana – doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego w gabinecie prezydenta Joe Bidena – żądając, by Amerykanie odpuścili sobie już tę sprawę.
Najważniejsze: dyskomfort księcia ma najwyraźniej wpływ na sytuację geopolityczną. Historycznie Arabia Saudyjska odgrywała na prośbę Stanów Zjednoczonych rolę stabilizatora światowych rynków w czasach zawirowań. Tak było choćby w dniach, w których upadał Związek Radziecki: Rijad rzucił wówczas na rynki tyle ropy, by upadek imperium nie był na nich odczuwalny. W sporej mierze tak było podczas wstrząsów ostatnich dwóch dekad - to saudyjska ropa pozwalała na oglądanie upadku Saddama Husajna w Iraku w kategoriach egzotycznej awantury odległej od Europy, stabilizowała zaognianie się sporów Ameryki z Iranem i Wenezuelą i przy szeregu innych okazji.
Teraz jest jednak inaczej. W obliczu zachodniej mobilizacji i potępienia Rosji, Saudyjczycy zachowują wrogą obojętność. Nie rozmawiają bezpośrednio z Waszyngtonem czy Zachodem, prawdopodobnie pod ich naciskiem na zwiększenie wydobycia i eksportu surowca na Zachód nie zgodzili się też Kuwejtczycy i Katarczycy, a liderzy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy początkowo zaoferowali większe dostawy, zostali szybko zdyscyplinowani i potulnie wrócili do szeregu. Można też z powodzeniem przyjąć, że chłodna reakcja kartelu OPEC na zachodnie apele o naftową odsiecz dla Zachodu też została w dużej mierze podyktowana nastrojami Rijadu.
Wizyty Sullivana i Erdogana mogą być zatem rekonesansem przed jakimiś poważniejszymi gestami względem Domu Saudów. Jeśli jednak wierzyć komentatorom po amerykańskiej stronie, o takie gesty może być trudno: MBS demonstracyjnie wręcz zainwestował 2 mld dolarów w fundusz stworzony przez zięcia Donalda Trumpa, Jareda Kuschnera. Nie dość, że Kushner był głównym promotorem młodego Saudyjczyka w Waszyngtonie w czasach rządów Trumpa, to jeszcze wpłynął na złagodzenie tonu amerykańskich wystąpień po śmierci Chaszukdżiego i był retorycznym adwokatem Rijadu w kolejnych latach. Co oznacza, jak spekuluje brytyjski "The Guardian", że MBS w gruncie rzeczy może chcieć przeczekać kadencję Bidena – przynajmniej obecną – w nadziei, że Republikanie (i może sam Trump) wrócą rychło do władzy.
Nie byłby to dobry zwiastun dla Europy, bo Rijad – jak wyżej wspomniano – kontroluje nie tylko własny wkład w globalny naftowy rynek, ale też niebagatelne udziały swoich sąsiadów. A amerykańskie firmy naftowe nie spieszą się ze zwiększeniem wydobycia i przerobu ropy, bowiem inwestorzy za Atlantykiem powątpiewają, czy wysokie ceny ropy utrzymają się długo. Trochę inaczej sprawa ma się z Polską: saudyjski gigant naftowy, Saudi Aramco, stał się jednym z partnerów Orlenu w procesie przejęcia Lotosu, co otwiera być może jakieś dodatkowe możliwości współpracy. Saudyjski koncern przez ostatnich kilka lat luźno deklarował, że będzie chciał zwiększyć nieco swój udział w europejskim rynku – teraz jest okazja, a Polska stała się przyczółkiem firmy na kontynencie. Może zatem dodatkowe dostawy trafią na nasz rynek, a przynajmniej – poprzez nasz rynek na rynki europejskie.
Póki co, Mohammad Bin Salman świętuje pięciolecie swoich rządów. I to świętuje oficjalnie: w Rijadzie i Dżiddzie odbyły się ceremonie upamiętniające złożenie ślubów lojalności wobec MBS poprzez państwowe instytucje. "Arabia Saudyjska jest świadkiem bezprecedensowych osiągnięć i jakościowego skoku we wszystkich dziedzinach życia" – zachłysnęła się z tej okazji anglojęzyczna "Saudi Gazette". Być może wkrótce Zachód będzie musiał – przynajmniej oficjalnie – powielać ten komunikat, by zapewnić sobie dodatkowe miliony baryłek ropy każdego dnia i zdławić innego satrapę.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.