Nie jest to pierwsze bankructwo wywołane wojną w Ukrainie, ale niewątpliwie rosyjska inwazja okazała się być gwoździem do trumny kryzysu gospodarczego na odległej o tysiące kilometrów Sri Lance. Wyspa pogrążyła się w chaosie i wygląda na to, że tylko interwencja MFW (lub Chin) może jej jeszcze pomóc.
– Najpierw strzelać, a potem ich rozgonić – taki rozkaz padł w ostatni wtorek z ust dowódcy policji, który był odpowiedzialny za rozpędzenie protestu zorganizowanego niespełna 100 kilometrów od stolicy Sri Lanki, Colombo. Szarża policji na tłum, który zebrał się tam wokół cysterny zaparkowanej pośrodku torowiska i skutecznie blokującej ruch kolei, skończyła się jedną ofiarą śmiertelną i zapewne kilkunastoosobową liczbą rannych.
Nie byli to pierwsi ranni i nie będzie to zapewne ostatni protest na dalekiej, przytulonej do brzegów subkontynentu indyjskiego wyspie. Jej mieszkańcy od dobrych kilku tygodni mają dosyć przedłużającego się kryzysu gospodarczego, który w marcu przerodził się już praktycznie w całkowite załamanie miejscowej ekonomii. W ostatnich tygodniach drożyzna i przerwy w dostawach dotknęły już kluczowych dla każdego towarów: żywności, lekarstw i paliw.
Ten pełzający, a dziś już galopujący kryzys nie miał – rzecz jasna – jednej przyczyny. Oczywiście w dalekim tle jest spustoszenie wyspy wieloletnią wojną domową, wieloletnimi zapasami między dominującymi na wyspie Syngalezami a tamilską mniejszością, która przez długie lata czuła się spychana na margines i dyskryminowana. Rebelia, która wybuchła w 1983 r. miała trwać przeszło ćwierć wieku, do 2009 r. – i jej dalekosiężne efekty nadal są odczuwalne.
Ale ostatnie lata wcale nie przyniosły poprawy. Tandem dwóch braci Radżapaksa – Mahindy oraz Gotabayi, którzy (aktualnie) piastują stanowiska odpowiednio premiera i prezydenta – po zgnieceniu rebelii Tamilskich Tygrysów wyraźnie zaczął odrywać się od lokalnej rzeczywistości: w 2011 r. wyspa miała 25 mld dol. długów, dziś ma ich 56 mld dol. Odpowiedzią władz na te długi była ucieczka do przodu: trzy lata temu zaordynowano społeczeństwu radykalną obniżkę podatków, która nie przyniosła zwiększonych wpływów podatkowych, a do tego liderzy wpadli też na pomysł przejścia całkowicie na uprawy organiczne, co pogorszyło tylko stan zaopatrzenia w żywność. W 2020 r. na Sri Lankę spadła pandemia COVID-19 – nie tyle bezpośrednio, ile poprzez znaczący spadek liczby turystów, jedynej chyba branży, która miała się tam całkiem nieźle.
I wreszcie ów wspomniany gwóźdź do trumny. Ostatnią grupą turystów, jacy w pandemicznych czasach tłumnie zjeżdżali jeszcze na wyspę, byli Rosjanie. Teraz ich również zabrakło: gwałtownie zmniejszył się ruch turystyczny z Rosji, rubel w opałach, a jednocześnie paliwo i przeloty gwałtownie podrożały.
Tego samego ranka, kiedy policjanci szykowali się do szturmu na demonstrantów rozsiadających się wokół wspomnianej cysterny, z Colombo wystartowała do Waszyngtonu rządowa delegacja. Nie tyle do Białego Domu, ile do siedziby Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gdzie wysłannicy klanu Radżapaksa chcą wynegocjować pożyczkę. Jeśli im się uda, będzie to siedemnasta pożyczka MFW udzielona wyspiarzom od ogłoszenia przez ten kraj niepodległości.
Łatwo nie będzie, bowiem analitycy od dobrych kilku lat przepowiadali Sri Lance załamanie gospodarcze, przekładając pomysły rządu na lokalne realia. Teoretycznie filozofia MFW jest od lat klarowna i w przypadku Sri Lanki sprowadzała się przede wszystkim do obcinania subsydiów do rozmaitych dóbr oraz reform wolnorynkowych. Aby jednak realizować takie reformy, trzeba zapewnić jeszcze stabilne otoczenie prawne i gospodarcze, które nie sprowadza się wyłącznie do opierania się na turystach.
– To bardzo niebezpieczna sytuacja. I jeśli chcemy wprowadzać oszczędności w takiej sytuacji, musimy zarządzać nimi w bardzo ostrożny sposób – podsumowywał sytuację na wyspie na łamach magazynu "Foreign Policy" Shanta Devarajan, ekonomista z Georgetown University i niegdysiejszy główny ekonomista Banku Światowego, który ma też reprezentować Sri Lankę w rozmowach z MFW. – Należy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, upewnić się, że najubożsi – czyli jakieś 40 proc. populacji wyspy – będą chronieni transferami socjalnymi. Po drugie, trzeba zaadresować do mieszkańców kampanię informacyjną, która wytłumaczy im, że mechanizmy oszczędnościowe mają ich uchronić przed jeszcze gorszym kryzysem – dodawał.
Ani jedno, ani drugie nie będzie łatwe w sytuacji, gdy tłumy już są na ulicach (a jeśli z nich schodzą, to krajobraz przypomina miasta-widma). Rządy braci Radżapaksa już dziś mocno się chwieją, a media na wyspie i w całym regionie spekulują, czy polityczni wyjadacze będą w stanie wyjść z tego kryzysu (politycznego) obronną ręką.
Na razie drogi ucieczki władze szukają w potencjalnych zagranicznych sponsorach, bowiem wyjazd do Waszyngtonu nie jest jedyną zagraniczną delegacją przedstawicieli Colombo. Inne delegacje zabiegają w Indiach o kredyt rzędu 1,5 mld dol. (a od początku roku Hindusi wyłożyli już na ratowanie Sri Lanki miliard dolarów), a w Chinach – o 2,5 mld dol.
Kartą przetargową we wszystkich tych rozmowach jest strategiczne położenie Sri Lanki. Nie jest tajemnicą, że przez ostatnią dekadę bracia Radżapaksa budowali szczególnie serdeczne relacje z Pekinem. Chińczycy pojawili się na wyspie rychło po wygaśnięciu walk z Tamilami i błyskawicznie zaczęli się tam zagnieżdżać. Najpierw w dystrykcie Hambantota postawili lotnisko i port morski, potem poszli jeszcze dalej, projektując i budując na południu kraju specjalną strefę przemysłową i przejmując port Magampura.
Nie był to proces, który wywoływałby na wyspie euforię. Wszystkie chińskie inwestycje dotykały przede wszystkim regionów o najlepiej funkcjonującym rolnictwie, wiązały się z wysiedleniami ludności i demolowaniem żyznych lub atrakcyjnych turystycznie zakątków. Teoretycznie w ich ramach płynęły na Sri Lankę miliardy dolarów, ale te rzeki pieniędzy omijały oczywiście biednych wyspiarzy i przepadały w głębokich kieszeniach urzędników, a w najlepszym przypadku – w niezbyt trafionych projektach lub spłatach bieżących długów (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że kilka lat temu Sri Lanka miała 64 mld długów).
Dla Pekinu Sri Lanka miała olbrzymie znaczenie w ramach "sznura pereł", jak Chińczycy określali pomysł budowania szlaków transportowych przez morza i oceany południowej półkuli. W Colombo oczywiście doskonale sobie z tego zdają sprawę. Podobnie jak z faktu, że jest szereg państw, które czują się zaniepokojone tą ekspansją: nie przypadkiem 10 proc. długów zagranicznych wyspy mają Japończycy, Hindusi wysupłali ów wspomniany miliard w ciągu ostatnich trzech miesięcy, a Amerykanie są zapewne skłonni rozmawiać o wsparciu wyspiarzy w obecnym kryzysie.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.