W związku z ciągłą eskalacją napięcia wokół Ukrainy, łamy światowych mediów pękają od szacunków szkód, jakich mogą sobie przyczynić wzajemnie Rosja i Zachód. Najgłośniej lamentują politycy, choć to oni wyciągają największe korzyści z kryzysu.
Bez dwóch zdań, za to, co robi Rosja, należy się jej wykluczenie ze wspólnoty międzynarodowej, a Putinowi porównanie ze Stalinem i Hitlerem. Czas, który z premedytacją wybrał do popełnienia zbrodni nie należy do najłatwiejszych. Z tego punktu widzenia intencje Kremla łatwo zrozumieć.
Światowa gospodarka znokautowana epidemią wymaga pilnej stabilizacji. Pokoju domaga się globalny biznes, ponieważ niepewność psuje nastroje giełd i konsumentów, co oznacza mniejsze zyski. Bodaj najbardziej chwili wytchnienia potrzebują zwykli ludzie, sponiewierani dwuletnim strachem przed utratą bliskich i źródeł utrzymania. Z kolei autorytety moralne domagają się pogłębionej refleksji o ładzie międzynarodowym, a najlepiej o dalszej wizji ludzkości i planety. Słowem jest co robić i niekoniecznie ma to być wojna.
Najgłośniej nad spektrum wyzwań lamentują politycy. Trudno się dziwić, bo to do nich z apelem o działanie zwracają się przedsiębiorcy, wyborcy i media. Z drugiej strony równie trudno oprzeć się wrażeniu, że politycy zajmują się głównie kalkulacją korzyści, jakie mogą wyciągnąć z globalnego kryzysu geopolitycznego.
Zacznijmy od sprawcy. Rosja dostała od Zachodu gigantyczną nadwyżkę budżetową, wynikającą ze wzrostu cen gazu i ropy naftowej. Sam Putin, oprócz poczucia demiurga kształtującego przyszłość świata (kryzys energetyczny), realizuje osobiste fobie. Wprost zwierzęco nienawidzi Ukrainy za stawiany opór.
Nie słychać natomiast powszechnego aplauzu Rosjan w duchu krymskiej euforii. Jeśli zrobić wiwisekcję militarnej eskalacji, na pierwszy plan wysuwa się cel zajęcia rosyjskich umysłów czymś innym, niż skutki epidemicznej, gospodarczej i cywilizacyjnej katastrofy, czyli bilansu ćwierćwiecza Putina.
Wobec ogromu problemów, tym czymś może być jedynie groźba wojny. Wizja biologicznego unicestwienia sprawia, że nędza, choroby i brak życiowych perspektyw wydają się niewinnymi igraszkami. Polityka zagraniczna Putina to nic innego, jak szantaż własnego narodu gwarantujący dalszą władzę.
Jeśli spojrzeć na USA, spektrum wygód z geopolitycznego napięcia jest równie imponujące. Biden zmywa z siebie piętno klęski afgańskiej. Ze zgrzytem, nie do końca, ale jednak rekonstruuje amerykańskie przywództwo demokratycznej wspólnoty.
Jeśli prezydentowi uda się postawić Putina na miejsce bez wybuchu wojny, przeforsuje w Kongresie kosztowne projekty zielonego ładu i rewolucji socjalnej. Szczodre rozdawnictwo pieniędzy zagwarantuje demokratom drugą kadencję w Białym Domu.
A propos kosztów. Wielkim nieobecnym, ale tylko pozornie, są Chiny. Bez względu na dalszy scenariusz wydarzeń, to Pekin jest głównym beneficjentem ukraińskiej awantury.
Jeśli wygra Putin, zmuszając Zachód do poważnych ustępstw, Stany Zjednoczone wyjdą z konfrontacji osłabione, otwierając Chinom perspektywę globalnej dominacji. Jeśli pod wpływem euroatlantyckich sankcji zatrzeszczy w szwach Rosja, Pekin chętnie odbierze „strategicznemu partnerowi” Daleki Wschód i Syberię wraz z całą tablicą Mendelejewa.
Wówczas spełni się marzenie Emanuela Macrona o nowej architekturze bezpieczeństwa europejskiego z udziałem Rosji. Tyle że nie od Lizbony do Władywostoku, a jedynie do Uralu.
Macron najwyraźniej traktuje swój dyplomatyczny udział w kryzysie jako medialny lans przed kwietniowymi wyborami prezydenckimi. Wobec kiepskiego rezultatu pierwszej kadencji, zamierza ponownie wjechać do Pałacu Elizejskiego w aureoli zbawcy Europy.
Nawet Ukraina wyciąga korzyści ze śmiertelnego zagrożenia. Dozbraja armię, o co nie mogła się doprosić zachodnich „sojuszników” od 2014 r. Dzięki haniebnej ucieczce oligarchów, Wołodomyr Zełenski otrzymał unikalną szansę zakończenia epoki anarchii miliarderów korumpujących aparat państwa, wymiar sprawiedliwości oraz scenę polityczną, a więc kupczących niepodległością Ukrainy dla własnej prosperity. To bezwzględnie pozytyw, z pewnością ku zaskoczeniu Putina.
W „najzabawniejszej” sytuacji znalazła się niemiecka klasa polityczna. Już nie tylko opozycja CDU/CSU, ale nawet koalicyjni partnerzy – FDP oraz Zieloni – odmawiają współudziału w dyplomatycznej i medialnej ekwilibrystyce Olafa Scholza. Czekają, aż kanclerz połknie rosyjską żabę, konsumując sumę wszystkich błędów własnej partii SPD i Angeli Merkel.
Chodzi o uzależnienie od rosyjskiego gazu, które przekształciło Niemcy z lidera Zjednoczonej Europy i motor napędowy strefy euro w największą przeszkodę bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego Unii. Jeśli zamiast połknąć, kanclerz udławi się Rosją, na jego fotel czeka naprawdę wielu chętnych.
Całość wywołuje gorzką refleksję na temat intelektualnej miernoty zachodnich elit, które doprowadziły światową demokrację do miejsca, w którym się znajdujemy. Słynny reset Baracka Obamy wywołał u rosyjskich elit władzy i biznesu jedynie poczucie bezkarności. Duet Berlin-Paryż doprowadził do tego, że Moskwa lekceważy Brukselę, uważając Europę za leniwego z dobrobytu tchórza.
Dziś, w miejsce zdecydowanych sankcji i nie mniej ostrej wojskowej reakcji obronnej, partykularne gierki podyktowane kalkulacją doraźnych korzyści politycznych pchają Zachód i Rosję ku katastrofie.
Dlaczego także Rosję? Ponieważ, w odróżnieniu od Bidena, Macrona i Scholza, Putin kalkuluje ryzyko. Jeśli uzna, że zachodni liderzy nadal zajmują się wyłącznie sobą, posunie się tak daleko, jak to możliwe.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.