Minął rok, odkąd Joe Biden został wybrany na prezydenta USA. Akurat w rocznicę tego epokowego wydarzenia Partia Demokratyczna w spektakularny sposób przegrała wybory gubernatora Wirginii, czyli stanu, w którym wygrywała przez ostatnie kilkanaście lat.
Średnie sondażowe poparcie dla Joe Bidena zmalało od stycznia z 53 proc. do 43 proc., a jeśli trend się utrzyma, to demokraci z kretesem przegrają wybory „midterms” do Kongresu na jesieni 2022 r. Odwróceniu się wyborców od demokratów trudno się dziwić. Zirytowali swoją polityką wewnętrzną wielu umiarkowanie nastawionych Amerykanów. Rodzice, dzięki zdalnemu nauczaniu, mieli okazję posłuchać jakich głupot nauczyciele uczą ich dzieci. Zdenerwowani na lewackie treści w nauczaniu, zaczęli robić awantury na wywiadówkach, a przestraszeni nauczycielscy nieudacznicy w odpowiedzi wyzywali ich od „rasistów” i wzywali FBI na pomoc. Tolerancja dla zadymiarzy spod znaku BLM, Antify i dla drobnych przestępców stała się plamą na reputacjach demokratycznych burmistrzów i prokuratorów. (Jednocześnie wiele miast rządzonych przez demokratów zaczęło się po cichu wycofywać z obietnic odcinania funduszów policji. Ich władze zrobiły to, widząc eksplozję przestępczości.) Kwestia przymusu szczepień i obostrzeń covidowych nadal zaś dzieli naród.
Polityka gospodarcza administracji Bidena jest kojarzona głównie z olbrzymim bałaganem w łańcuchach dostaw oraz pustymi półkami w sklepach. Biden zaczął rządy od utrudniania życia krajowym firmom naftowym, a już po kilku miesiącach zaczął błagać OPEC+ o zwiększenie produkcji ropy. Żadna większa reforma nie została przeprowadzona przez obecną administrację. Możemy się jednak pocieszać, że jest ona jak na razie zbyt nieudolna nawet, by podnieść podatki.
W polityce międzynarodowej ekipa Bidena jak na razie popisała się straszliwie chaotycznym odwrotem z Afganistanu. I pozostaje nam się jedynie modlić, by Chiny i Rosja całkiem nie straciły respektu wobec USA i nie wykorzystały nieudolności obecnej ekipy z Waszyngtonu do agresji przeciwko sąsiadom. No, ale przynajmniej obecna ekipa deklaruje, że dba o klimat, prawa kobiet i wszelkich mniejszości. Autokraci z całego świata uśmiechają się, słysząc te ideologiczne deklaracje… W takiej sytuacji ludzie zaczynają wierzyć w najdziwniejsze plotki o obecnym amerykańskim prezydencie. Ot, choćby po jego wizycie w Watykanie powstała złośliwa – i zapewne całkowicie fałszywa – plotka mówiąca, że zabrudził sobie spodnie w obecności papieża Franciszka. To, że takie pogłoski powstają, samo w sobie świadczy jak bardzo szanowany jest „liberalny mesjasz” Joe Biden.
Bidenowi się udała jedna rzecz: zjednoczył naród. Sprawił, że na wielkich imprezach sportowych tłumy skandowały: „Fuck Joe Biden!”. Przyznaję, że to brzydkie i świadczące o frustracji. Ale nadgorliwość sprzyjających demokratom mediów szybko zmieniła tę eksplozję wulgarności w popis finezji. Podczas wywiadu z jednym z kierowców z zawodów NASCAR, jedna z dziennikarek, słysząc na trybunach okrzyki „Fuck Joe Biden!”, stwierdziła: „Słyszysz, dopingują cię. Krzyczą: „Let’s go Brandon!”. Od tej pory okrzyki „Fuck Joe Biden!” przestały się pojawiać na stadionach. Zostały zastąpione okrzykami „Let’s go Brandon!”. Zaczęły nawet powstawać hiphopowe utwory na ten temat. Tylko prezydent Biden zastanawia się, kim jest ten cały Brandon…
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.