Odblokowanie KPO

Czy to był blef?

Odblokowanie pieniędzy z KPO da silny impuls polskiej gospodarce, ale może też osłabić zaufanie części Polaków do instytucji unijnych.

Tomasz Pietryga
Ursula Von der Leyen. Foto: European Parliament, CC BY 2.0, via Wikimedia Commons

Ostatnią deklarację Ursuli von der Leyen, że do Polski trafi 137 mld euro z KPO i polityki spójności – przyjęto nad Wisłą z euforią. Po kilku latach przeciągania liny z poprzednią władzą wyczekiwane środki na największe inwestycje, przedsięwzięcia infrastrukturalne, transformację energetyczną itp. mają wpłynąć na polskie konta. Giełda zareagowała z entuzjazmem – w dniu deklaracji wiele spółek zanotowało potężne wzrosty, bo miliardy dadzą silny impuls naszej gospodarce. Odblokowanie KPO wzmocni też politycznie rząd Donalda Tuska, dając mu paliwo na prowadzenie polityki gospodarczej w najbliższych latach. Tusk może dziś powiedzieć, że osiągnął to, czego nie udało się jego poprzednikom, skonfliktowanym z Brukselą, zdobywając punkty polityczne.

Coś tu zgrzyta

Środki z KPO niewątpliwie przysługują Polsce jako członkowi wspólnot europejskich. Odcięcie od pożyczek i dotacji uczyniłoby polską gospodarkę mniej konkurencyjną wobec innych państw Unii Europejskiej. Perspektywa wpłaty tych pieniędzy przez najbliższy rok jest z pewnością powodem do radości.

Jednak w tej sprawie coś zgrzyta. Donald Tusk ma otrzymać pieniądze bez spełnienia restrykcyjnych wymogów dotyczących reformy sądownictwa, wynikających z tzw. kamieni milowych. Jeszcze niedawno spełnienie tych ustaleń było warunkiem niezbędnym. W mapie drogowej przywracania praworządności w Polsce nie można było zmienić ani przecinka.

PiS w końcówce swoich rządów starał się uzyskać finansowanie, idąc na jak najdalej idące kompromisy, nawet zgodził się na napisanie projektu ustawy o Sądzie Najwyższym pod dyktando Brukseli. Jednak nic z tego nie wyszło – przepisy uchwalono, ale prezydent skierował je do Trybunału Konstytucyjnego, gdzie utknęły na dobre. Przed wyborami wątłe nadzieje na uzyskanie środków z KPO przez partię Jarosława Kaczyńskiego ulotniły się bezpowrotnie.

Oczywiście to nie był powód porażki PiS w październikowych wyborach, ale wydawało się, że zwycięska koalicja, która przejęła władzę, stanie teraz przed podobnym dylematem. Będzie musiała wypełnić kamienie milowe dotyczące wymiaru sprawiedliwości, w których nie można zmienić „ani przecinka”. W ten sposób znajdzie się pomiędzy restrykcyjnie nastawioną do przestrzegania zasad Unią Europejską a nieprzychylnym prezydentem, który ma ostatnie słowo w procesie legislacyjnym, podpisując ustawy.

Stało się inaczej

Tuż po wyborach Donald Tusk oświadczył, że jedzie do Brukseli po pieniądze z KPO. Wtedy zapanowała konsternacja, a nowego premiera podejrzewano nawet o blef. Trudno było uwierzyć, że Bruksela zatwierdzi polskie KPO bez wcześniejszego spełnienia wyśrubowanych wymagań, zwłaszcza że Unia to zbiurokratyzowana struktura, w której procedury i formalizmy są święte, zatem droga na skróty wydaje się niemożliwa.

Ostatnia decyzja niemieckiej komisarz nie pozostawia złudzeń. Polska dostanie pieniądze. A Unii wystarczy deklaracja, że nowy rząd będzie przywracał praworządność. To dobra wiadomość dla polskiej gospodarki i wszystkich Polaków, ale część społeczeństwa poczuła się zdezorientowana.

Przez ostatnie lata Unia groziła i blokowała fundusze z uwagi na łamanie praworządności, stosując kary. Teraz, kiedy zmieniła się władza, nie jest to już dla niej takie istotne. Może to znacząco osłabić wiarygodność Unii w oczach wielu Polaków, których demokratyczne wybory stały się przedmiotem politycznej gry i swoistego szantażu: pieniądze za zmianę władzy. Taka polityka jest dość krótkowzroczna, gdyż może osłabić zaufanie do instytucji europejskich i nasilić nastroje eurosceptyczne. Wyborcy zostali bowiem postawieni w roli przeciwników politycznych, a ich wybory nie były mile widziane.

Nasuwa się jeszcze jedno pytanie: czy odblokowanie środków z KPO bez uprzedniego wprowadzenia gruntownych zmian w sądownictwie, które przywróciłyby równowagę między władzą polityczną i sądowniczą, nie osłabi zapału reformatorskiego rządu? Istnieje obawa, że przywracanie praworządności może przestać być dla obecnej władzy sprawą priorytetową.


Przeczytaj też:

Putin wzmacnia naszą integrację z Europą

Jesteśmy świadkami czegoś, co jeszcze niedawno wydawało się mało realne, czyli mobilizacji zachodniego świata przeciw rosyjskim brutalnym poczynaniom wobec Ukrainy. Względnie aktywnie uczestniczy w tym Polska, nagle okazało się, że jednak mamy ministra spraw zagranicznych, a prezydent i premier z...

Krajowy plan opodatkowania wszystkiego

Na oficjalnej stronie rządu polskiego możemy przeczytać: „Krajowy Plan Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO) to program, który składa się z 54 inwestycji i 48 reform. Wzmocni polską gospodarkę oraz sprawi, że będzie ona łatwiej znosić wszelkie kryzysy”. Czyżby? Mam co do tego duże wątpliwości.

Wygrać to nie wszystko, teraz trzeba rządzić

Liderzy opozycji skazani są na daleko idące kompromisy, bo spełnienie wszystkich obietnic wyborczych może być bardzo trudne.

Trybunał w ślepej uliczce

Sąd konstytucyjny może być sparaliżowany do końca 2024 roku. Najbardziej stracą na tym obywatele, o miliardach z KPO – możemy zapomnieć.

Cena pokrętnej lojalności

PiS stanął przed dziwnym dylematem: miliardy z KPO albo dalsza kariera Julii Przyłębskiej w Trybunale. Wybór tylko z pozoru jest oczywisty.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę