Joe Biden jest obecnie mniej popularny niż Jimmy Carter w końcówce kadencji. Wciąż są sondaże, które mówią o jego lekkiej przewadze nad Donaldem Trumpem, ale większość z nich wskazuje na Trumpa jako na zwycięzcę. Jedno z badań wskazuje, że były prezydent pokonałby obecnego z przewagą sięgającą 10 pkt proc., gdyby jako niezależny kandydat wystartował Robert Kennedy Jr. Z pewnością Biden bardzo mocno stracił wśród młodego, lewackiego elektoratu. Ów elektorat jest nastawiony mocno propalestyńsko, a Biden wyraźnie wsparł Izrael w walce z Hamasem. Demokratyczna młodzież skandowała więc na propalestyńskich demonstracjach: „Fuck Joe Biden!”. Oczywiście Trump prowadził nawet bardziej proizraelską politykę, ale owa młodzież i tak by na niego nie zagłosowała. W listopadzie albo więc nie będzie brała udziału w wyborach, albo zagłosuje na niszowych, lewicowych kandydatów. O ile elektorat Bidena się zdemobilizuje, to Trump może nadal przyciągnąć wielu wyborców rozczarowanych polityką obecnego prezydenta.
Kwestią otwartą jest to, z kim Trump może tworzyć swoją nową administrację. Z przecieków wynika, że wiceprezydentem u jego boku może być kobieta. Raczej nie będzie to jednak Nikki Haley. Jako bardzo prawdopodobna kandydatka wskazywana jest kongreswoman Elise Stefanik. Ma ona czeskie pochodzenie i ciekawy życiorys. Dawniej reprezentowała ona bushowski mainstream Partii Republikańskiej, by później stać się wielką zwolenniczką Trumpa. Jej kampanię w wyborach do Kongresu wspierał w 2018 r. John Bolton – największy zimnowojenny jastrząb wśród republikanów – co może wskazywać, że reprezentowałaby w nowej administracji interesy kompleksu wojskowo-przemysłowego. Jest również duże prawdopodobieństwo, że Trump wybierze jako kandydatkę na wiceprezydenta Kristi Noem, czyli popularną wśród republikanów gubernator Dakoty Południowej. Noem jest dobrze oceniana przez wyborców, reprezentuje konserwatywną część partii oraz wyróżnia się urodą (wiele pań w wieku 50+ pozazdrościłoby jej wyglądu). Ostatniego z tych czynników nie warto lekceważyć. To olbrzymi atut w polityce i w mediach, którego potencjał Trump zna aż za dobrze.