Chociaż trudno w to uwierzyć, na świecie poza Watykanem istnieje tylko jedno państwo, w którym rozwody są prawnie zakazane. Są nim Filipiny, których konstytucja stanowi, że „małżeństwo, nienaruszalna instytucja społeczna, jest podstawą rodziny i podlega ochronie państwa” (sekcja 2 art. 15 Konstytucji Republiki Filipin). Coraz więcej Filipińczyków, wspieranych przez organizacje pozarządowe, domaga się zmiany tego archaicznego, nieżyciowego i depczącego wolność jednostki przepisu. W kontrze staje oczywiście... Kościół Katolicki.
Jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości co do tego, że brak wyraźnego rozdziału władzy świeckiej i religijnej to zdecydowanie recepta na katastrofę, niech przyjrzy się aktualnej sytuacji Filipin. W tym kraju żyje 110 milionów ludzi, z czego 80% stanowią katolicy; jest to najwyższy taki odsetek spośród wszystkich państw azjatyckich. Bazując na tej przewadze, Kościół Katolicki rości sobie prawo do regulowania wszystkich dziedzin życia mieszkańców i nawet specjalnie nie ukrywa faktu, że domaga się znaczącego wpływu na politykę oraz porządek prawny kraju. Próby przeforsowania zmian, które umożliwiłyby legalizację rozwodów, są nieustannie torpedowane przez katolickich hierarchów. Konferencja Biskupów Katolickich Filipin (CBCP) grzmi, że bezwzględne prawo rozwodowe nie może zostać uchwalone w celu uchylenia tego, co Bóg złączył w świętym małżeństwie. Zdaniem Kościoła nie ulega żadnej wątpliwości, że małżeństwo powinno być chronione przed ingerencją państwa. Skutecznym substytutem rozwodów mają za to stać się „działania w kierunku wzmocnienia małżeństwa i życia rodzinnego”, zaś prace prowadzone w celu znowelizowania konstytucji CBCP określiło mianem „straty czasu i zasobów na niekonstytucyjne ustawodawstwo”. Niestety, żyjący (przynajmniej oficjalnie) w celibacie specjaliści od spraw rodziny i małżeństwa nie uchylili rąbka tajemnicy, jakież to „działania w kierunku wzmocnienia małżeństwa i życia rodzinnego” mogłyby być na tyle owocne, aby realnie pomóc tysiącom czy nawet milionom Filipińczyków cierpiącym aktualnie w nieszczęśliwych, toksycznych czy wręcz skrajnie przemocowych małżeństwach.
Obecnie jedynym ratunkiem dla takich pechowców jest opcja unieważnienia bądź stwierdzenia nieważności małżeństwa. Unieważnienie małżeństwa oznacza, że małżeństwo zostało zawarte w sposób prawidłowy i przez określony czas było ważne, ale na skutek jakiegoś zdarzenia utraciło ważność; zaś stwierdzenie nieważności małżeństwa jest równoznaczne z oświadczeniem, że w ogóle zostało ono zawarte wadliwie i nigdy nie było ważne. Zarówno jeden, jak i drugi manewr stanowi niestety alternatywę jedynie dla osób zamożnych, gdyż koszty procedury są wysokie (ok. 10 tys. USD). Tymczasem Filipiny – chociaż postrzegane przez wielu za turystyczny raj – bynajmniej nie są zamożnym państwem. Największe metropolie – w tym stolicę Manilę – otaczają morza slumsów, których mieszkańcy żyją w skrajnej nędzy. Sukcesu nie gwarantuje zresztą nawet poniesienie tych drakońskich kosztów. „New York Times” przytacza historię kobiety, która była ofiarą przemocy domowej ze strony męża. Na procedurę anulowania małżeństwa wydała tysiące dolarów i czekała 3 lata na wyrok, aby ostatecznie usłyszeć, że jej zeznania nie są wystarczającym dowodem w sprawie, a „małżeństwo jest nienaruszalną instytucją chronioną przez państwo, która nie może zostać rozwiązana przez kaprys jednej ze stron”.
Podobnie wstrząsającą historią dzieliła się w 2019 roku w filipińskim senacie Stella Sibonga, matka trójki dzieci, żona męża-tyrana. Mężczyzna znęcał się nad rodziną, a Stella została zmuszona do poślubienia go po tym, jak zaszła w ciążę. Niestety, od tego czasu projekt ustawy prorozwodowej pozostaje zamrożony w senacie. Został on napisany w 2018 roku przez partie opozycyjne w Izbie Reprezentantów. Oponował przeciwko niemu m.in. prezydent Filipin Rodrigo Duterte, chociaż on sam swoje małżeństwo unieważnił (!). Ten fakt doskonale obrazuje hipokryzję oraz dwulicowość niektórych polityków, którzy dbają wyłącznie o własne interesy, mając jednocześnie potrzeby innych ludzi w głębokim poważaniu.
Czy obecne fale protestów, jakie przetaczają się przez Filipiny w tej sprawie, wreszcie przełamią impas i ustawodawca filipiński w końcu przypomni sobie o konieczności zapewnienia obywatelom podstawowego prawa człowieka, jakim jest prawo do rozwodu? Przecież odbieranie komuś prawa do wzięcia rozwodu to de facto pozbawianie go osobistej wolności. Kościół, tak lubujący się w narracji o wolnej woli jednostki, jaką obdarzył ją Bóg, jednocześnie nie widzi rażącej sprzeczności w próbach ograniczenia Filipińczykom możliwości korzystania z tego dobrodziejstwa. Instytucja Kościoła nie dostrzega nie tylko tego moralnego dysonansu, ale również całej przepaści problemów społecznych, ekonomicznych i socjalnych, generowanych przez zakaz rozwodów. Należą do nich oczywiście skrajne ubóstwo szerokich warstw ludności, przemoc, wzrost przestępczości i różnego rodzaju patologii.
Ustawa prorozwodowa nie jest jedynym atakowanym przez Kościół aktem prawnym. W 2012 roku rząd przyjął ustawę o odpowiedzialnym rodzicielstwie i zdrowiu reprodukcyjnym, znaną również jako ustawa o zdrowiu reprodukcyjnym lub ustawa RH. Gwarantowała ona m.in. powszechny dostęp do antykoncepcji oraz edukacji seksualnej. Jak nietrudno się domyślić, również ten akt prawny stał się obiektem zmasowanej krytyki ze strony władz kościelnych, które z czasem wymusiły na władzy świeckiej jego ograniczenie. Sąd Najwyższy Filipin opóźnił wdrożenie ustawy do marca 2013 roku, a rok później Trybunał uchylił osiem przepisów częściowo lub w całości. Widocznie – zdaniem hierarchów – zbyt mało jeszcze dzieci umiera na śmietniskach filipińskich slumsów oraz za mało dziewcząt i kobiet, będących ofiarami przemocy seksualnej, może uniknąć niechcianej ciąży oraz zagrażających życiu chorób wenerycznych…
Projekt ustawy prorozwodowej przebywa równie karkołomną drogę, ale zawarte w nim propozycje jednoznacznie wskazują, że gra jest warta świeczki. Dokument przewiduje sześciomiesięczny okres ugodowy po złożeniu przez parę (nie przez jedną osobę!) wniosku o absolutny rozwód „jako ostateczną próbę pogodzenia zainteresowanych małżonków”. Przesłankami do ubiegania się o rozwód mają być: przemoc fizyczna, rażąco obraźliwe zachowanie, uzależnienie od narkotyków, alkoholizm, chroniczny hazard, homoseksualizm, małżeństwo bigamiczne i niewierność małżeńska.
Chociaż bezsprzecznie wymienione powody należą do poważnych przyczyn uzasadniających potencjalne rozstanie, to zwraca uwagę fakt, że ustawodawca nadal nie ośmiela się nawet napomknąć o zupełnie prozaicznych sprawach, jakie czasami stają się źródłem rozwodów, takich jak np. niezgodność charakteru, rozpad pożycia małżeńskiego czy zanik więzi. Nie ulega więc wątpliwości, że ustawie tej daleko jest do liberalnego ideału. Jednak i tak stanowi ona przełom, swoistego rodzaju początek, którego nastanie może zwiastować nadejście stopniowej rewolucji, u której kresu na Filipińczyków czeka wolne od wpływów instytucji religijnych, świeckie, szanujące autonomię i wybory jednostki państwo.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.