Atak na Izrael

Hamas. Trzeci front USA

Atak Hamasu wygląda na zaplanowaną operację wymierzoną w USA. Po Ukrainie i Tajwanie palestyńscy terroryści otworzyli Stanom Zjednoczonym trzeci front. Tymczasem amerykańska doktryna obronna zakłada zdolność do walki na dwóch frontach, a praktycznie na jednym froncie plus.

Niedawno w Kongresie odbył się panel na temat strategicznej odporności USA. Raport końcowy stwierdza, że ​​Ameryka musi być gotowa na jednoczesne wojny z Chinami i Rosją. To wyraźny regres amerykańskiej potęgi.

Robert Cheda
Foto: Abed Rahim Khatib | Dreamstime.com

Po zwycięstwie w zimnej wojnie wydawało się, że amerykańska zdolność militarna nie ma granic. Potwierdzeniem były inwazje na Afganistan oraz Irak. Niestety przekonanie o globalnej hegemonii okazało się złudne. Rola światowego żandarma okazała się zbyt kosztowna finansowo. Na dodatek jednostronne decyzje bez konsultacji z sojusznikami wpłynęły negatywnie na wzajemne zaufanie. Za to wrogość państw niestabilnych do USA wzrosła geometrycznie. Tymczasem wiadomo, że wspólnota demokratyczna, a szczególnie Europa, trwają i rozwijają się dzięki amerykańskiemu parasolowi obronnemu.

Niestety USA pochłonięte misją zwalczania terroryzmu przegapiły wzrost chińskiej potęgi ekonomicznej i wojskowej. Gdy odkryły ten fakt, przeniosły supermocarstwowy potencjał na Azję. To wówczas Pentagon dostrzegł własne ograniczenia. Wydawałoby się nieograniczone możliwości zostały roztrwonione, a świat, czyli Chiny, nie stał w miejscu. Dlatego pierwszą odpowiedzią strategiczną Ameryki była doktryna dwóch frontów. Zakładała, że siły zbrojne USA są zdolne do pokonania w tym samym czasie dwóch wrogów, niezależnie od ich położenia geograficznego oraz siły wojskowej.

Druga dekada XXI w. przyniosła istotną refleksję. Chińska Republika Ludowa nie tylko przyspieszyła zbrojenia i rozbudowę armii, ale zaostrzyła strategię międzynarodową. Chodzi o rosnącą gotowość do inwazji na Tajwan oraz przekształcenia Morza Południowochińskiego w wewnętrzne jezioro Xi Jinpinga. Na dodatek Pekin tworzy bazy wojskowe na terenie Azji Południowo-Wschodniej, Subkontynentu Indyjskiego, aż po Oceanię i Afrykę. Towarzyszy temu intensywna rozbudowa marynarki wojennej. A to już wyzwanie dla anglosaskich potęg handlowych opartych na kontroli światowych mórz i oceanów. ChRL zagroziła w ten sposób również Japonii, Korei Południowej, wreszcie Australii.

Najwyższy poziom koncentracji na powstrzymywaniu ChRL sprawił, że Pentagon zaczął mówić o walce na jednym, chińskim froncie plus. To znaczy, że siły zbrojne USA powinny zwyciężyć Chiny, a jednocześnie spacyfikować ewentualne dywersje sojuszników Pekinu w innych częściach świata.

Właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia od chwili rosyjskiej agresji na Ukrainę. Głównym, choć na razie potencjalnym frontem wojskowym pozostaje Azja. W tym samym czasie USA są w stanie zwiększyć swoją obecność militarną w Europie lub w innym gorącym punkcie do poziomu odstraszającego wrogów od ataku na amerykańskie interesy oraz na sojuszników.

Pierwszym zwiastunem kurczącej się potęgi Ameryki była koncepcja Baracka Obamy. Według prezydenta odpowiedzią winna być zwiększona odpowiedzialność sojuszników za stabilizację różnych regionów świata. Przykładami były Izrael i Arabia Saudyjska na Bliskim i Środkowym Wschodzie.

Koncepcję Obamy podważa obecna sytuacja geopolityczna. Trzecim frontem USA po Chinach i Ukrainie stał się Bliski Wschód, zdestabilizowany atakiem Hamasu na Izrael. Okazało się, że zamiast wspierania USA, Jerozolima sama potrzebuje amerykańskiej pomocy. To samo dzieje się w Europie mimo istnienia NATO. Francusko-niemieckie aspiracje do kontynentalnej autonomii obronnej podważającej zasadność amerykańskiej obecności militarnej okazały się mrzonką. Po rosyjskiej agresji można je sparafrazować przysłowiem: „jak trwoga, to do Boga”.

Jakie kroki podejmie jednak Waszyngton, gdy obok frontu izraelskiego pojawią się kolejne – irański lub turecko-kurdyjski? Co zrobią USA, a więc główna siła NATO, gdy Europa ulegnie masowym atakom terrorystycznym lub imigracyjnym? W niedawnym orędziu do Amerykanów Joe Biden ostrzegł Pekin, Moskwę, Teheran i Pjongjang, że jego kraj ma wraz z sojusznikami dostateczne siły oraz determinację do likwidacji każdego, nowego frontu. Co najważniejsze, bez utraty kontroli nad już istniejącymi.

A jednak panel w Kongresie dowiódł, że sytuacja Ameryki nie jest tak różowa. Analitycy i politycy, bez względu na orientację ideową, mówili wprost o potrzebie przywrócenia zdolności do walki na dwóch frontach – chińskim i rosyjskim. Na tym tle obawy panelistów wzbudziła groźba koordynacji działań pomiędzy Pekinem, Moskwą i pozostałymi członkami osi zła. Być może Biały Dom ma poszlaki lub dowody, że terrorystyczny atak Hamasu na Izrael, był wykonany na zamówienie. Pytanie, kogo: Rosji, Chin czy Teheranu?

Jeśli zaś chodzi o konkluzje na przyszłość, największy niepokój wysoko postawionych uczestników debaty budzi zwiększający się potencjał nuklearny ChRL. Zgodnie z danymi wywiadowczymi, w 2035 r. Chiny będą dysponowały 1,5 tys. głowic jądrowych. Rosja posiada kilka tysięcy ładunków niekonwencjonalnych. Pekin i Moskwa mogą wspólnie poważyć się na atak nuklearny na USA. Taka perspektywa prowadzi świat do „konstruktu wojny na dwa fronty, a w praktyce do rzeczywistości III wojny światowej” – jak powiedział ekspert Pentagonu, cytowany przez Reutera. Jeszcze dziś USA mają arsenał dostateczny do zniszczenia obu przeciwników. O jutrze zadecyduje realizacja szacowanego na 400 mld dol. programu modernizacji jądrowej triady. Bardzo ważne jest także wzmocnienie amerykańskich i sojuszniczych armii konwencjonalnych. Najważniejsza pozostaje chęć amerykańskich i europejskich podatników do sfinansowania rosnących budżetów obronnych. Rzecz w tym, że jeśli nie poniesiemy kosztów teraz, za kilka lat nawet gwałtowny zryw nie zrównoważy systematycznych przygotowań Pekinu i Moskwy do walki na kilkanaście frontów.


Przeczytaj też:

Deamerykanizacja Bliskiego Wschodu

Wynegocjowane przez Pekin pojednanie Arabii Saudyjskiej z Iranem ma być spektakularnym sukcesem chińskiej negocjacji i pierwszym krokiem do wypchnięcia USA z regionu, w którym dotąd niewiele działo się bez wiedzy Amerykanów – taką tezę stawia portal Middle East Eye. No có...

Nowa amerykańska forteca na Bliskim Wschodzie to klarowny sygnał dla Arabów

Budżet: miliard dolarów. Powierzchnia: 43 akry (z górką 17 hektarów). Lokalizacja: Bejrut.

Eskalacja na Bliskim Wschodzie

Po ataku Hamasu na Izrael geopolityczny porządek na świecie destabilizuje się jeszcze bardziej.

Wszyscy przegrają tę wojnę

Z czysto logicznego i militarnego punktu widzenia Palestyńczycy porwali się na czysto samobójczą wojnę. Ale za krwawym polowaniem na Izraelczyków oraz zapewne długą i nieprzebierającą w środkach odpowiedzią władz w Jerozolimie stoi raczej inna kalkulacja.

Palestyńskie państwo – jedyna opcja na bliskowschodnią beczkę prochu

Dwa tygodnie po bestialskim mordzie Hamasu na mieszkańcach Izraela jego rząd dyszy żądzą zemsty. Lada dzień zamierza wjechać z czołgami do palestyńskiej strefy Gazy. „Hamas zniknie”, zarzeka się minister obrony Izraela Yoav Gallant. Więcej niż wątpliwe. Na pewno jednak poleje ...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę