Literatura

Tadzio i Tomasz

Wielbiciele ekranizacji kultowej noweli Tomasza Manna „Śmierć w Wenecji” (1971) w reżyserii Luciano Viscontiego zapewne nie raz zastanawiali się, czy w przedstawionej historii pisarz nie zawarł własnych przeżyć. Takiej tezie sprzyjał intymny i niezwykle osobisty charakter opowieści. Okazuje się, że rzeczywiście co najmniej jeden z jej głównych bohaterów – młody Tadzio – istniał naprawdę i to właśnie on zainspirował genialnego noblistę do stworzenia tej pięknej opowieści o przemijaniu i bezsensie walki z nieuchronnym przeznaczeniem.

Zofia Brzezińska
Zdjęcie z głównych zdjęć do filmu Śmierć w Wenecji. Na zdjęciu Silvana Mangano (twarz niewidoczna), Björn Andrésen, Luchino Visconti i Dirk Bogard. Foto: AnonymousUnknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

Dla nieznających treści utworu Manna warto nakreślić ją w kilku zdaniach: „Śmierć w Wenecji” przedstawia historię starzejącego się kompozytora Gustava von Aschenbacha, który spędza urlop w Wenecji na wyspie Lido. Mężczyzna czuje, że się starzeje, a jego kariera dobiega końca. Zgorzkniały, sfrustrowany i nieszczęśliwy, artysta odnajduje na Lido niespodziewanego sprzymierzeńca. Młody polski arystokrata imieniem Tadzio, który mieszka wraz z rodziną w tym samym hotelu, oczarowuje muzyka od pierwszego wejrzenia. Aschenbach ze zdumieniem odkrywa, że piękno można odnaleźć nie tylko w sztuce, ale również w drugim człowieku: „Ze zdumieniem zauważył Aschenbach, że chłopak jest skończenie piękny. Twarz jego zamknięta, blada i pełna wdzięku, otoczona włosami barwy miodu, z prostolinijnym nosem, miłymi ustami, wyrazem uroczej i boskiej powagi, przypominała rzeźby greckie z najszlachetniejszej epoki i przy czystej doskonałości formy posiadała tak niepowtarzalnie osobisty czar, że miało się wrażenie, iż ani w naturze, ani w sztuce nic równie doskonałego spotkać nie można”. Kompozytor coraz bardziej zatraca się w podziwie, jakim darzy młodzieńca. Te emocje doprowadzają go do tragedii. Kiedy na Lido dociera zaraza, mężczyzna nie opuszcza wyspy, gdyż nie może znieść myśli o rozłące z Tadziem, chociaż przez cały czas adoruje go jedynie z daleka i nie zamienia z nim nawet jednego słowa. W końcu zapada na chorobę i umiera, a ostatnie, co widzi, to zanurzający się w morskie fale piękny Tadzio. W ten sposób Mann ukazał gorzką prawdę o ludzkim losie: pogoń za utraconą młodością i pięknem jest zawsze skazana na porażkę, a biegu ludzkiego życia nie da się odwrócić.

Niewykluczone, że dzisiaj „Śmierć w Wenecji” zostałaby okrzyknięta tekstem promującym pedofilię, a jej publikacja – zakazana. Tomasz Mann miał problem z jej opublikowaniem już nawet w 1911 roku – wiele krajów otwarcie pisarzowi odmawiało, a inne z kolei zgadzały się na wypuszczenie na rynek jedynie ocenzurowanej wersji. Polski przekład ukazał się dopiero w roku 1923. To właśnie w tym roku brylujący na warszawskich salonach dziarski ziemianin Władysław von Moes usłyszał od jednej z oczarowanych nim dam, że został bohaterem literackim. Zaintrygowany, pobiegł do najbliższej księgarni i nabył „Śmierć w Wenecji”. Na kartach powieści ze zdumieniem odkrył zapis swojego pobytu na Lido w 1911 roku wraz z matką, siostrami i guwernantką.

To samo lato spędzał na Lido Tomasz Mann wraz z żoną Katią, która również odnotowała zainteresowanie, jakie w jej mężu wzbudził widok młodego Polaka: „Mojemu mężowi od razu wpadł w oko czarujący, prześliczny, mniej więcej trzynastoletni chłopiec. Był nim zafascynowany i dość często o nim myślał”. Rodzina wołała na chłopca „Adzio”, a nieznający języka polskiego Mann nie potrafił dociec, jak może brzmieć pełna forma jego imienia. Pewną sugestię podsunęła mu znajoma rosyjska malarka, Olga Meerson. Według niej dziecko musiało nosić imię „Władzio” lub „Tadzio”. Mann wybrał wersję „Tadzio”, gdyż to imię bardziej mu się podobało, ale jak się okazało – nie trafił.

Chociaż sam Władzio nie spostrzegł fascynacji, jaką wzbudził w sławnym literacie, to nie umknęła ona jego bliskim. Guwernantka Irena Drozdowska jeszcze w latach 70. wspominała, że zainteresowanie Manna Władziem było na tyle rzucające się w oczy, iż na wszelki wypadek starała się chłopca trzymać z daleka od tego dziwnego mężczyzny. Sam Mann twierdził jednak, że uczucia, które wzbudził w nim Władzio, były czysto platoniczne i nie można było nic mu w tym zakresie zarzucić. Do przyjaciela Filipa Witkopa pisał: „Siedzę po uszy w robocie; dziwaczna historia, którą przywiozłem z Wenecji. Nowela poważna i czysta w nastroju, osnuta wokół miłości starzejącego się artysty do małego chłopca. «Hm, hm!» – powiada Pan. Ale rzecz jest bardzo przyzwoita”.

Ponieważ pisarz nigdy nie zachował się wobec Władzia w sposób, który nakazałby zwątpić w czystość jego intencji, to chyba nie ma powodu, aby mu nie wierzyć. Sam Władysław Moes nie czuł się nigdy „pokrzywdzony” tym, że Mann uczynił go bohaterem swojej powieści; przeciwnie, fakt ten stanowił dla niego swoistą przyczynę dumy. Po śmierci Manna Moes napisał do jego żony list z kondolencjami. Podczas kampanii wrześniowej Moes dostał się do niewoli niemieckiej i całą wojnę spędził w obozach jenieckich. Po wojnie osiadł w Warszawie, lecz jego arystokratyczne pochodzenie bardzo utrudniało mu znalezienie pracy oraz funkcjonowanie w nowej, wrogiej rzeczywistości. Moesowi i jego żonie zarzucano szpiegostwo, próbowano również zwerbować ich do współpracy z bezpieką. W końcu Władysławowi udało się zakotwiczyć w ambasadzie Iranu, gdzie pracował do końca życia. W 1971 roku, już jako starszy pan, miał okazję jeszcze raz zobaczyć samego siebie sprzed 60 lat w filmie „Śmierć w Wenecji”. W rolę Tadzia wcielił się tam charyzmatyczny, szwedzki aktor Björn Andrésen. Władysław Moes zmarł w 1986 roku, przeżywszy dokładnie 86 lat. Chociaż odchodził w jesieni swego życia, w szarej, komunistycznej Polsce, to dzięki niezrównanej prozie Tomasza Manna na zawsze pozostanie w ludzkiej pamięci jako piękny, beztroski, złotowłosy chłopiec w marynarskim ubranku, radośnie pluskający się w błękitnych wodach Laguny Weneckiej.


Przeczytaj też:

Kora namiesza zza grobu

„Się żyje” to tytuł biografii wokalistki Maanamu pióra Katarzyny Kubisiowskiej, który można odczytać na wiele sposobów: jako cytat z burzliwego życia artystki, ale też świadectwo ciągłej obecności wśród nas i wpływania na współczesność oraz przyszłość, bo o ksią...

Pisarz szuka ratunku dla Europy w... przeszłości

Stanisław Wokulski z „Lalki” Bolesława Prusa dorobił się na wojnie w Bułgarii. Prus żadnych nagród nie dostał, ale w tym roku doczekaliśmy się pierwszego Bułgara, laureata Międzynarodowego Bookera 2023. Georgi Gospodinow został nagrodzony za powieść „Schron przeciwczasowy”.

Co się stało z „Mary Celeste” równo przed 150 laty?

Generacja Netflixa już zaciera ręce, wchłaniając na sofie pierwsze odcinki nowego serialu z gatunku „mystery”. „1899”, jak brzmi serialowy tytuł, nb. spod ręki tych samych twórców, którzy widownię Netflixa wsadzili w fotele jedną z najciekawszych produkcji ostatnich lat – „Dark”, tym razem opowia...

Dziewczyna, która nie wyrosła z pasiastej piżamy

Kontynuacja bestsellera „Chłopiec w pasiastej piżamie”, który w 2008 roku doczekał się również kultowej ekranizacji, stała się faktem. Poznajmy „Córkę komendanta”, sequel znakomitej powieści irlandzkiego pisarza Johna Boyne"a.

Geniusz erotyczno-politycznej narracji

Im więcej czasu będzie mijać od śmierci zmarłego w tych dniach Milana Kundery, tym bardziej jego postać nabierać będzie patriarchalnego symbolu pisarza obydwu części przełamanej na pół Europy.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę