O tym, że wygrał niedawne wybory parlamentarne, byłem przekonany, gdy zobaczyłem nagranie z jego gigantycznego wiecu wyborczego, gromadzącego 1,7 mln ludzi. W tym przekonaniu utwierdziła mnie chłodna analiza sondaży. Wcześniej widziałem, jak turecka opozycja ułatwiła mu zwycięstwo. Jako wspólnego kandydata na prezydenta wystawiła bowiem Kemala Kılıçdaroğlu – doświadczonego polityka, który przez ostatnie 11 lat nie zdołał doprowadzić swojej partii do żadnego zwycięstwa wyborczego. Głupotą była również formuła wspólnego bloku wyborczego opozycji. Wspólnej liście mocno bowiem ciążyła lewicowa, prokurdyjska partia HDP. W takich warunkach łatwo można było przekonać tureckich wyborców, że głos na Kılıçdaroğlu to głos na komunizujących terrorystów z PKK. Kandydatowi opozycji nieco pomogła za to populistyczna retoryka wymierzona w imigrantów. Na jego bilbordach widniały hasła w stylu: „Syryjczycy, wynoście się!”.
Wielu europejskich obserwatorów może zadawać sobie pytanie: „Jak to możliwe, że znów wygrał człowiek, który wywołał takie zniszczenia w gospodarce i doprowadził do ogromnej inflacji?”. Powinni oni sobie uświadomić, że wysoka inflacja nie musi prowadzić do „zmiany reżimu”. Zwłaszcza jeśli jest częściowo rekompensowana przez socjalne „działania osłonowe”. Zagraniczni obserwatorzy mogą się temu dziwić, ale część przedstawicieli tureckich środowisk biznesowych uważa wręcz, że kurs liry tureckiej jest zbyt mocny. Chcą by lira osłabła, by ich produkty stały się bardziej konkurencyjne. Wydaje się to być szaleństwem. Wszak lira w ciągu 10 lat straciła ponad 90 proc. na wartości wobec dolara. Ale jak widać, słaba waluta może być dla niektórych korzyścią.
Obecnie wygląda na to, że Erdogan postawi na nową ekipę gospodarczą, która będzie miała za zadanie odzyskać zaufanie inwestorów zagranicznych. Nie wiemy, jak długo ten etap potrwa, ale turecki prezydent rozumie, że każdy populizm musi mieć swoje granice. Po populizmie socjalnym można natomiast przejść do populizmu liberalnego, co Erdogan już robi, obiecując jednocyfrową inflację.
Zastanawiając się nad sukcesami wyborczymi Erdogana, warto przyjrzeć się jednemu wskaźnikowi gospodarczemu: PKB na głowę liczonemu według parytetu siły nabywczej. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2003 r., czyli pierwszym roku rządów Erdogana, wynosił on dla Turcji 11,7 tys. USD, dla Polski 13,3 tys. USD, a dla Grecji 23,5 tys. USD. W 2023 r. sięga natomiast dla Turcji 41,4 tys. USD, dla Polski 45,3 tys. USD, a dla Grecji 39,5 tys. USD. Dla milionów Turków dwie dekady rządów Erdogana były więc czasem bogacenia się i zbliżania standardu życia do zachodniego. Bez tego faktu niemożliwe jest zrozumienie fenomenu niezatapialnego tureckiego przywódcy.