Turcja

Sułtan raz jeszcze

Kolejne pięć lat prezydentury Recepa Tayyipa Erdogana to nie jest dobra wiadomość dla przeciwników rządów twardej ręki na świecie. Z drugiej strony jednak trudno się dziwić milionom Turków, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat przeskoczyli ze skrajnej biedy w przyzwoite, nieodległe od europejskiej średniej warunki życia.

Mariusz Janik
Foto: Orhan Erkılıç, Public domain, via Wikimedia Commons

W niedzielny wieczór wyborczy wszystko wskazywało na to, że turecki prezydent pozostanie w dotychczasowym fotelu na pięć kolejnych lat: jego zwycięstwo potwierdził szef tureckiej komisji wyborczej. Najwyraźniej dwa tygodnie pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborów niewiele zmieniły w stosunku do głosowania z 14 maja: Erdogan uzyskał głosy około dwóch-trzech milionów wyborców więcej od swojego adwersarza. Jakieś osiem milionów uprawnionych, którzy pominęli pierwszą turę, przy drugiej również pozostało w domach. A elektorat nacjonalisty Sinana Oğana – zgodnie z przewidywaniami – raczej przerzucił poparcie na dotychczasowego prezydenta niż jego rywala.

„Bye, Bye, Kemal” – krótko zwrócił się Erdogan do swojego przeciwnika podczas powyborczego wystąpienia. W tej frazie można doszukać się wielu kontekstów: począwszy od lakonicznej złośliwostki pod adresem Kemala Kiliçdaroğlu, kandydata frontu opozycji, poprzez możliwe pośrednie odniesienie do Mustafy Kemala – a więc założyciela tureckiej republiki i żarliwego budowniczego świeckiej Turcji, aż po metaforyczną zapowiedź, że przez co najmniej kolejne pięć lat opozycja będzie znaczyła tyle, co dotychczas, czyli nic.

Opozycja już po pierwszych sygnałach, że na zwycięstwo nie ma co liczyć, uznała, że wybory były nieuczciwe. To w sporej mierze prawda, ale i szeroka koalicja opozycyjnych sił popełniła błędy. Być może największym było postawienie na Kiliçdaroğlu: kandydata, który był przeciwieństwem Erdogana. Kiliçdaroğlu był od niego starszy i – mimo wszelkich starań – mniej dynamiczny, choć po części wystudiowana łagodność miała być kontrastem wobec wojowniczości prezydenta. Starszym Kiliçdaroğlu mógł się kojarzyć (fizycznie) z Bulentem Ecevitem – premierem, który rządził do 2002 r. i, wpędziwszy Turcję w potężny kryzys gospodarczy, przegrał z wchodzącą na scenę AKP Erdogana. Do młodszych Kiliçdaroğlu chyba trafić nie potrafił, przynajmniej w porównaniu do dynamicznych opozycyjnych burmistrzów Stambułu i Ankary, którzy na lokalnym poziomie potrafili wyrwać władzę ludziom prezydenta.

Najważniejsze wybory. I po wyborach

Przed majowymi głosowaniami komentatorzy chętnie posługiwali się zbitką „najważniejsze wybory w karierze Erdogana”. Czy rzeczywiście takie były? Tak i nie. Tak, bo prezydentowi rozsypuje się zaplecze – wielu weteranów AKP odsunęło się przez ostatnie lata od swojego lidera. Niedawne trzęsienie ziemi na wschodzie i południu Turcji nieco przerzedziło tam elektorat partii i prezydenta, gdyż odpowiedzialność za wysoką liczbę ofiar spada na deweloperów mieszkaniowych – a za brak odpowiedniego nadzoru nad nimi obarcza się rządzących. W efekcie AKP wypadła w wyborach blado: będzie musiała rządzić w koalicji (koalicjanta znajdzie bez problemu, nacjonaliści sami się proszą, ale zawsze...).

I nie – bo turecka prowincja i biedniejsze dzielnice metropolii niezmiennie stoją za prezydentem. Nawet gdyby przegrał, pozostałby w polityce albo cieszył się emeryturą. A przede wszystkim zapewne nic by mu nie groziło – lata temu przegrana mogła oznaczać dla Erdogana koniec z polityką, może utratę wolności. Dziś opozycja bardzo ostrożnie szermuje pogróżkami wobec ekipy AKP.

Magiczna formuła, jaką prezydent opanował do perfekcji, jednak zadziałała raz jeszcze. Składa się na nią kilka dobrze trafionych symboli: w Turcji nie liczy się, gdzie mieszkasz, lecz skąd pochodzisz. Rodzina prezydenta przyjechała do Stambułu z Rize, miasteczka u brzegów Morza Czarnego – to wielki bastion jego zwolenników, którzy zawsze będą głosować na krajana. Ale też symbol tej konserwatywnej prowincji, której rzecznikiem czuje się i Erdogan, i jego AKP. W tureckim interiorze inflacja, rozdawnictwo posad dla krewnych i znajomych królika czy zamordystyczny styl rządów nie mają wielkiego znaczenia: jeszcze w latach 90. do wielu takich miejscowości nie dało się dojechać, lokalni kupcy mogli sobie pozwolić najwyżej na stragan na bazarze, telewizor czy komputer to były urządzenia widywane co najwyżej podczas (rzadkich) wycieczek do wielkiego miasta. Dziś to wszystko już w wioskach jest.

Inna sprawa, że mieszkańcy wiosek przenieśli się wielką ciżbą do miast. Znowuż: jak rodzina Erdogana u progu lat 50. I do nich prezydent umie zaadresować swój przekaz. Nie na darmo konsekwentnie przypomina wyborcom, że wychował się w stambulskiej dzielnicy Kasimpasa: miejscu, do którego trafiali przybysze z całej Turcji przyjeżdżający za lepszym życiem do metropolii.

Z tym wszystkim koresponduje cały zestaw zachowań i gestów, które są już parodiowane w memach – uderzanie się zaciśniętą pięścią po sercu, dotykanie dłońmi skroni, czy publiczne łkanie. Prezydent czuje się dosyć naturalnie w tym emocjonalnym przekazie, może do niego dodać najdziksze teorie o czających się na niego (i cały kraj) wewnętrznych i zewnętrznych wrogach – i cała ta mieszanka idealnie trafia do jego wyborców. A przecież to przede wszystkim oni wiedzą, jak wielkiego skoku dokonała ojczyzna w ostatnich dwóch dekadach – a ci starsi pamiętają też, jak wielką arogancją wobec biednych i niewykształconych wykazywali się ci, którzy rządzili przed Erdoganem.

Nowy Sułtan i jego Wielki Projekt

Czego się spodziewać po nadchodzących latach? – Erdogan jest najważniejszym przywódcą w tureckich dziejach od czasów Mustafy Kemala, Ataturka – twierdzi Soner Cagaptay, autor wydanej kilka lat temu biografii prezydenta „The New Sultan”. Jego rządy można podzielić na kilka etapów: pierwszym było stopniowe eliminowanie z gry tych graczy, którzy zwykli wywracać stolik – wojskowych oraz nieformalnych sieci powiązań w establishmencie skłonnych do spiskowania. W drugim etapie prezydent uruchomił procesy odbudowy ekonomicznej, wręcz boomu gospodarczego, którego owoce trafiły przede wszystkim do przedstawicieli prowincji, owych anatolijskich tygrysów, o których niegdyś „Der Spiegel” pisał, że są muzułmańskimi kalwinistami – o wysokim etosie pracy, koncentracji na wysiłku i modlitwie. Potem przebudowywał społeczeństwo, przywracając do życia instytucje i struktury religijne, wzmacniając wierzących w konfrontacji ze zwolennikami laickości.

Dopilnowanie trwałości owych przemian wymagało ciągłej kontroli – przynajmniej taka jest oficjalna narracja. Stąd też etap finalny: konsolidacji i utrzymania władzy. Wojskowa próba przewrotu w 2016 r. – wydarzenie wciąż tajemnicze, być może sprowokowane przez rządzących, by móc zidentyfikować i wyłapać przeciwników (owszem, to tylko jedna z interpretacji) – posłużyła za pretekst do wprowadzenia rządów jeszcze silniejszej ręki.

Czy Nowy Sułtan będzie chciał zrobić jeszcze kilka kroków ku pełnej dyktaturze? Do tego pewnie nie dojdzie, formalnie prezydent w Turcji może zajmować to stanowisko maksymalnie dwie kadencje. Z drugiej strony Erdogan ma dziś „zaledwie” 69 lat – jeżeli zdrowie pozwoli, mógłby rządzić i dekadę, Biden ma dziś osiemdziesiątkę. To by jednak wymagało np. kolejnej zmiany konstytucji, co może być programem na nadchodzącą pięciolatkę. Pytanie tylko, jak elektorat
zareagowałby na łamanie przez przywódcę jego własnych reguł gry. Można założyć, że byłoby ono dopuszczalne, gdyby cały koncept erdoganowskiej Turcji – z jej prosperity, renesansem religii, awansem prowincji kosztem metropolii – był zagrożony. Ale też Erdogan wykorzystał już niemal całą pulę wrogów: armię, Kurdów, odpowiedzialnych rzekomo za zamach w 2016 r. członków Ruchu Hizmet, czyli tzw. gulenistów (od nazwiska założyciela Ruchu, Fethullaha Gulena). W puli zostaje jeszcze jeden przeciwnik – owa zjednoczona opozycja pod wodzą Kiliçdaroğlu. Ta jednak zachowuje się bardzo poprawnie: w 2016 r. poparła Erdogana, unika języka rozliczeń z reżimem AKP, próbuje być rzeczowa, ale nie agresywna. Co nie znaczy, że nie znajdzie się na nią kij.

Można jednak pójść tropem, jaki wydaje się podpowiadać Cagaptay: być może Erdogan – będąc na etapie, w którym myśli się o miejscu w podręcznikach – ucieknie w utrwalanie swojego splendoru w postaci Wielkiego Projektu. Postawi jeszcze jeden „największy w...” meczet albo kompleks muzealny, albo lotnisko. Ureguluje wielką rzekę albo nawodni jakąś pustynię. W bardziej ryzykownym scenariuszu mógłby też chcieć odzyskać jakiś Krym – np. przyłączyć do Turcji Północny Cypr albo zawojować iracki lub syryjski Kurdystan.

Wreszcie jest scenariusz, w którym np. z powodu pogarszającego się zdrowia – co sugerowałoby spektakularne zasłabnięcie tuż przed pierwszym głosowaniem 14 maja – prezydent ograniczy się do administrowania krajem i mozolnego borykania się z rutynowymi kłopotami. Ale nawet obrona wszystkich dotychczasowych przemian, jakie „Nowy Sułtan” zafundował swojemu krajowi, może mieć nierzadko dramatyczny przebieg. Dlatego nie oczekujmy (choć pewnie należałoby dodać „niestety”), że Turcja w najbliższych latach stanie się „nudnym”, stabilnym krajem.


Przeczytaj też:

Turecki bałagan budowlany

Serce pęka z bólu, kiedy ogląda się filmy nagrane we wschodniej Turcji i Syrii po niedzielnym trzęsieniu ziemi, które miało magnitudę 5,5 w skali Richtera. Tysiące ofiar śmiertelnych i tysiące okaleczonych. W tym bardzo dużo dzieci. Czy można było uniknąć tej tragedii?

Dyplomacja po kataklizmie: czy Turcja wyrazi zgodę na rozszerzenie NATO?

"To już czas" – zagrzewał w czwartek władze w Ankarze szef Sojuszu Jens Stoltenberg do zezwolenia na akcesję Finlandii i Szwecji. Ale wątpliwe, by jego apele – a także wysiłki Helsinek i Sztokholmu, by zjednać sobie sympatię Turków – przyniosły jakiś skutek...

Samobójcza turecka opozycja?

Zjednoczona (ale nie całkowicie) turecka opozycja ustaliła, że jej kandydatem na prezydenta w majowych wyborach będzie Kemal Kilicdaroglu, przewodniczący socjaldemokratycznej partii CHP. Czy uznała, że do zwycięstwa poprowadzi ją człowiek, który przegrał wszystkie wybory od 2009 roku? Życzymy szc...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę