Teoretycznie mundial w arabskim emiracie powinien skończyć się wizerunkową klapą. Głównie z uwagi na plagę śmiertelnych wypadków wśród imigrantów, którzy przed mistrzostwami od lat harowali na placach budowy. Ale nie miejmy złudzeń, Katarczycy dawno temu wkalkulowali tę skazę na wizerunku w koszty imprezy. Zyski mają je znacznie przewyższać.
Najłatwiej wyliczyć korzyści ekonomiczne. Szacunki publikowane jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek zakładały, że na mundial przyjedzie około miliona kibiców z całego świata. Ich udział w imprezie wraz z innymi przychodami z piłkarskiego święta miałby przebić poziom 18 mld dol. Mieliby oni być też siłą napędową gospodarki, przyczyniającą się do stworzenia w Katarze 1,5 mln nowych miejsc pracy w sektorach budownictwa, nieruchomości czy turystyki – a mówimy przecież o kraju, który liczy 2,8 mln legalnych stałych mieszkańców.
W dłuższej perspektywie chodzi też o to, by raptowny skok w turystyce przekształcić w stały trend. Katar w 2019 r. po raz pierwszy w historii tamtejszego sektora turystycznego przebił próg 2 mln gości, podczas gdy w sąsiednich Zjednoczonych Emiratach Arabskich w tym samym czasie Dubaj przyciągnął 16,7 mln odwiedzających. To może ilustrować skok, jakiego chcieliby dokonać Katarczycy. W końcu ten milion odwiedzających to wiele milionów zdjęć ze spacerów wrzucanych do sieci społecznościowych, opowieści snute dla znajomych czy potencjalne powroty kibiców w przyszłości – na dłużej i w celach stricte turystycznych. Jak do tego dołożyć materiały, które ekipy telewizyjne nakręcą przy okazji mundialu – mamy potężny impuls w zakresie rozpoznawalności małego emiratu.
I na ten impuls Katar szykował się od lat. 300 mld dol. wydanych na budowę stadionów to ledwie początek długiej listy wydatków emira Tamima ibn Hamada Al Saniego i jego rodziny. Jego siostra, Sheikha al-Mayassa, od lat uchodzi za jedną z najpotężniejszych osób w świecie sztuki: z miliardem dolarów rocznego budżetu na zakupy przebija ona każde prestiżowe muzeum na świecie – i nie waha się go użyć. To za jej sprawą padały rekordy sum wydanych na obrazy – "When will you marry" Paula Gauguina czy "Graczy w karty" Cezanne'a. Na jej zamówienie Damien Hirst stworzył serię czternastu gigantycznych rzeźb pod nazwą "Cudowna Podróż", pokazujących rozwój od zarodka po niemowlę. Stworzone w błyskawicznym tempie Muzeum Sztuki Islamskiej to dziś najprawdopodobniej najbardziej znacząca kolekcja tego typu na świecie, a Katar niestrudzenie rywalizuje z Emiratami o kolejne eksponaty. Dohę upiększali też cieszący się statusem gwiazd architekci, jak Rem Koolhaas. I, jak potwierdzają żyjący artyści pracujący na zamówienie emiratu, jest to klient nie tylko płacący słono, ale też przy tym pozostawiający najczęściej twórcy w pełni wolną rękę.
Soft power emiratu wzmacnia też Al Dżazira, prawdziwy fenomen na Bliskim Wschodzie – stacja, która co prawda omija realia ojczystego kraju, za to nie szczędzi realistycznych reportaży i brutalnie szczerych analiz politycznych wszystkim innym krajom, sąsiadów emiratu nie wyłączając. Działalność Al Dżaziry nieraz wywoływała oficjalne zgrzyty dyplomatyczne w relacjach z państwami arabskimi (i pewnie stokroć więcej nieoficjalnych), ale cieszy się parasolem ochronnym emira, wciąż nie emituje zbyt wielu reklam, a na początku listopada obchodziła 26. rocznicę nadawania.
Dorzućmy jeszcze Education City – z filiami kilku prestiżowych uniwersytetów ze światowej czołówki oraz szereg hubów technologicznych, stref branży IT i centrów badawczych, jakie otworzyły tam m.in. Microsoft, Shell, Credit Suisse czy GE.
Katarczycy robią to nie tylko dlatego, że mogą. Owszem, kpiono niegdyś, że emirat nosi oficjalnie nazwę "Państwo Katar", jakby musiał przypominać światu, że jest państwem. Wytykano, że jest kolejnym organizmem wyrosłym wokół szybów – w tym przypadku raczej ujęć gazowych niż naftowych. Ale Al-Sani celuje znacznie wyżej. Już sama Al-Dżazira była – i jest – uważana za kanał wpływu i pozyskiwania sobie opinii publicznej w świecie arabskim. Trudno zaprzeczyć, że w innych krajach regionu bywa ona częściej wybieranym źródłem informacji niż stacje rodzime. A po drugie, zakulisowe wpływy emira niebywale się liczą w regionalnej polityce: w 2008 r. wysłannicy emira wynegocjowali chwiejny polityczny kompromis w Libanie, trzy lata później twardo walczyli o uznanie dla walczących z Muammarem Kadafim rebeliantów. W tym samym czasie doprowadzili do stosunkowo pokojowego podziału Sudanu na północną i południową część (iluzorycznego, co prawda, jak pokazały późniejsze walki). Gdy wydawało się, że reżim w Syrii za chwilę runie, dwór emira oferował rodzinie Baszara al-Asada azyl w zamian za oddanie władzy.
"Małe państwo, wielka polityka" – zatytułował kiedyś swoją analizę na temat Kataru jeden z politologów. Gaz napędza dziś tę maszynkę, kiedyś być może pęd uda się utrzymać dzięki politycznym, gospodarczym i turystycznym wpływom. Być może dlatego 6500 – w zaokrągleniu – imigrantów, którzy przypłacili życiem katarski pęd do splendoru, zapewne nie przyćmi mundialu. W końcu światowe media pisały o nich od niemal dekady, gdy zaczęła się przedmundialowa gorączka – i nie przyniosło to większych efektów. Podobnie jak doniesienia o ograniczaniu praw kobiet, zamykaniu ust krytykom monarchii czy innych, mało spektakularnych, przejawach rządów twardej ręki. Doha może przecież być Mekką XXI wieku.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.