Zawodnicy reprezentacji Niemiec demonstracyjnie zasłonili sobie usta dłońmi na stadionie w Katarze. Nie, chyba nikt z nich nie puścił „cichacza” i raczej nie bolały ich zęby. Chcieli tak zasygnalizować swój sprzeciw wobec szykanowania pewnej wieloliterowej społeczności przez władze i społeczeństwo tego islamskiego państwa. Mocniej zaprotestować nie mogli. Mieli w planach założenie specjalnych opasek (wszak Niemcy uwielbiają opaski), ale FIFA zagroziła im, że dostaną po żółtej kartce. Wobec tego dzielni zawodnicy odpuścili. Nie będą przecież narażać rozgrywek dla jakiejś mniejszości seksualnej. Nie uchroniło ich to jednak przed porażką w starciu z drużyną Japonii.
Pamiętacie, jak gejowski aktywista Bart Staszewski chwalił się, że opowiedział katarskiej telewizji al-Jazeera o strefach wolnych od LGBT w Polsce? No cóż, dzisiaj Bart się denerwuje, gdy ktoś go spyta na Twitterze, czy leci do Kataru na Mundial. Być może się dowiedział, że Katarczycy traktują pewne mniejszości i koncepcję praw człowieka zupełnie inaczej niż mieszkańcy Europy Zachodniej. A przy tym dysponują wielkimi pieniędzmi, które mocno kuszą biznes z całego świata. Zauważyliście, że bliskowschodnie oddziały wielkich koncernów jakoś nie afiszują się swoim wsparciem dla inicjatyw LGBT, takich jak „miesiąc dumy”? One wiedzą, że mają dużo do stracenia, jeśli będą irytować miejscowych.
Dziwi mnie więc to całe moralne wzburzenie dotyczące tego, że w Katarze nie respektuje się praw człowieka. Przecież wiadomo było o tym od dawna. A mimo to koncerny biły się o kontrakty sponsorskie związane z Mundialem. Żadna drużyna piłkarska nie zbojkotowała rozgrywek. Wszyscy wiedzieli, na co się piszą. Grywali wcześniej w Rosji czy w Chinach i żadnych protestów nie organizowali. Tak więc ich obecne, teatralne gesty są podszyte hipokryzją. Przeciętnego kibica nie obchodzi, czy piłkarze noszą tęczowe opaski ani czy klękają na boisku. Ważne, by strzelali bramki i zapewniali ludowi rozrywkę.