Francja

Francja: Kraj wielu kultur

Jeszcze w latach 70. Francuzi mieli bardzo tolerancyjny stosunek do imigrantów z Maghrebu i innych krajów afrykańskich. Powszechne było przekonanie, że imigracja nie tylko nie zagraża kulturze francuskiej, ale wręcz ją wzbogaca.

Alain Dubuy
Foto: Photo: zoetnet/Flickr, CC BY 2.0

Gdyby ktoś mnie zapytał, co mnie najbardziej zdziwiło, gdy w 1979 r. po raz pierwszy przyjechałem z Francji do Polski, odpowiedziałbym bez wahania: zadziwiająca jednolitość etniczna i religijna, ten sam kolor skóry u wszystkich, ta sama silna wiara chrześcijańska, wzmożona jeszcze w tamtym czasie przez niedawny wybór papieża Jana Pawła II. Z całą pewnością były również inne różnice między tymi dwoma krajami. Polska prowincja w 1979 r. pod względem rozwoju przypominała Francję z lat 50. Jednak to nie te wszystkie opóźnienia były frapujące, lecz właśnie ta niebywała jedność etniczna i religijna, stanowiąca olbrzymi kontrast w porównaniu z krajem, w którym się urodziłem i wychowałem.

Wspaniałe trzydziestolecie

Francja mojej młodości już była tyglem etnicznym. Od końca I wojny światowej mieszkało tu wiele ras i wyznań, wśród których znaczną część stanowili muzułmanie. Fenomen ten nasilił się jeszcze po 1945 r., kiedy zaczął się ruch dekolonizacyjny z Azji i Afryki. Francja nie stawiała żadnych przeszkód formalnych czy administracyjnych osiedlającym się tu cudzoziemcom. W 1945 r. został nawet utworzony Narodowy Urząd do spraw Imigracji (ONI). Kraj zdziesiątkowany przez krwawą wojnę 1914–1918 potrzebował rąk do pracy. Ponad 50 proc. Francuzów, którzy w momencie wybuchu wojny mieli 20 lat, poległo na polu walki. W okresie międzywojennym przyrost naturalny był bardzo niski, co w latach 50. spowodowało wręcz deficyt demograficzny. Po 1945 r. Francja rozpoczęła długą fazę odbudowy i rozwoju kraju, trwającą aż do połowy lat 70. (nazwaną wspaniałym trzydziestoleciem). Przy budowie mieszkań, dróg, w szybko rozwijającym się przemyśle wielką pomocą była przybywająca głównie z krajów afrykańskich tania siła robocza. Toteż gdy w 1958 r. prezydentem Francji został de Gaulle (miałem wtedy siedem lat), duże ośrodki miejskie, takie jak Paryż, Lyon i Marsylia z całym południowym regionem, pełne były różnych nacji, kultur i religii. Poza nielicznymi ruchami prawicowymi, jak powstały w 1972 r. Front Narodowy, nikt nie uważał, że liczba Arabów i Afrykanów jest zbyt duża. Do połowy lat 70., zanim nadszedł kryzys naftowy i nastąpiło spowolnienie gospodarcze, Francuzi mieli bardzo tolerancyjny stosunek do imigrantów z Maghrebu i innych krajów afrykańskich. Wszechobecne było myślenie, że imigracja nie tylko nie zagraża kulturze francuskiej, ale wręcz ją wzbogaca. W szkole dla chłopców, do której chodziłem, moi koledzy mieli na imię Aziz, Nguyen, Mamadou. W szkole dla dziewcząt było podobnie – imiona Aicha, Phuong czy Zahira nie były rzadkością.

Najwięcej było przybyszów z Maghrebu i Czarnej Afryki, ale byli też inni – z Antyli, Indochin, z regionu Oceanu Indyjskiego. Liczne posiadłości zamorskie Francji stanowiły w 1950 r. olbrzymie terytorium, które konstytucja IV Republiki z 1946 r. nazwała Związkiem Francuskim. To kolonialne imperium obejmowało trzy kraje Maghrebu, w Ameryce – Antyle i Gujanę, na Pacyfiku – Nową Kaledonię i Polinezję Francuską, w Czarnej Afryce – duży obszar odpowiadający 12 obecnym krajom, na Oceanie Indyjskim – Madagaskar, Reunion i Komory. Wszyscy cudzoziemcy pochodzący z tych krajów otrzymali w szkołach edukację w języku francuskim, oficjalnym języku imperium. Od wczesnych lat 50. stanowili dużą część siły roboczej, tak bardzo potrzebnej do rozwoju metropolii. We „wspaniałym trzydziestoleciu” (1945–1975) koegzystencja rodowitych Francuzów z napływową ludnością układała się bardzo dobrze. W warunkach ekonomicznych niepodlegających jeszcze globalizacji pracy było dostatecznie dużo, a podział dobrobytu oraz awans społeczny były jeszcze możliwe.

Rozpad imperium

Nie tylko cudzoziemcy przybywali wtedy masowo do Francji. Również setki tysięcy Francuzów z kolonii przyjeżdżały i osiedlały się w metropolii z powodu dekolonizacji. Nierzadko musieli szybko opuścić miejsca, w których się urodzili i które uważali za własny kraj. Dla bardzo dużej grupy Francuzów, szczególnie tych z Algierii, było to brutalne oderwanie od korzeni. Owszem, Francja była ich ojczyzną, ale znaną tylko ze szkoły, z książek czy filmów. Wielcy francuscy pisarze urodzeni w imperium (Marguerite Duras w Indochinach, Albert Camus czy Marie Cardinal w Algierii) opisywali ich silny związek z rodzinnymi stronami. Dzięki nim lepiej rozumiemy, jak wielkim rozdarciem i wykorzenieniem był okres 1954–1962 dla tych urodzonych poza metropolią. Dziesiątki tysięcy osób (setki tysięcy w wypadku Algierii) musiały opuścić miejsca, za które oddałyby wszystko. Dla tych wykorzenionych ludzi odzyskanie niepodległości przez terytoria zarządzane przez Francję oznaczało pozostawienie tam całego dorobku, wszystkich wspomnień. Oderwani od domu, pracy, przyjaciół (tak, tak, Francuzi z Algierii mieli algierskich przyjaciół), musieli pozostawić groby swoich bliskich, o które nikt już nie będzie dbać. Osiedlali się we Francji bardzo przygnębieni.

Oczywiście nie dla wszystkich powrót do metropolii był tak wielkim wyzwaniem. Dla tych wysłanych oficjalnie, pracowników państwowych czy wojskowych, był to zwykły powrót do kraju po kilku latach pracy. Musieli tylko wrócić szybciej ze względu na zamieszki związane z walką o niepodległość w Indochinach czy Algierii. W żaden sposób nie można porównywać tych powrotów z przesiedleniem z Algierii ponad miliona Francuzów, którzy tam się urodzili, tam mieszkali od kilku pokoleń i nie wyobrażali sobie innej egzystencji. Dla nich trauma była olbrzymia i do dzisiaj rany się nie zabliźniły.

Całkowity rozpad kolonialnego imperium był szybki, wystarczyło około 15 lat. Między początkiem zamieszek w Indochinach w 1948 r. a masowym exodusem Francuzów z Algierii w 1962 r. wszystkie protektoraty i niemal wszystkie departamenty i terytoria zamorskie odzyskały autonomię. W maju 1954 r. ostateczna porażka armii francuskiej pod Dien Bien Phu przyniosła Indochinom niezależność.

Z pewnością Francuzi z Indochin nie mieli łatwego powrotu do kraju, ale nie ucierpieli tak bardzo jak Francuzi z Algierii, gdzie zamieszki i brak bezpieczeństwa na co dzień zagrażały im bardziej niż gdziekolwiek indziej. W latach 1959–1962 z Algierii do metropolii przyjechało prawie milion Francuzów, co w porównaniu z 30 tys. ludzi przybyłych z Indochin było o wiele większym wyzwaniem. W 1956 r. Francja utraciła dwa afrykańskie protektoraty: Maroko i Tunezję. Odzyskanie autonomii przez te kraje także wywołało falę powrotów francuskich urzędników, wojskowych, rolników czy przedsiębiorców, mieszkających tam od dziesiątków lat. W latach 1956–1959 około 100 tys. Francuzów opuściło Maroko, a 70 tys. Tunezję. W 1960 r. przyszła kolej na niepodległość krajów Czarnej Afryki i Madagaskaru. Nie było tam wielkich zamieszek, niepodległość została uzyskana w sposób stosunkowo pokojowy, co skutkowało dużo mniejszą falą powrotów. Właściwie oprócz Algierii, jedynej kolonii, która była „une colonie de peuplement” (tam Francuzi osiedlali się na stałe), powrót do metropolii odbywał się stopniowo i dotyczył mniejszej liczby osób, nie sprawiając państwu większego problemu. Algieria natomiast stanowiła dla władz francuskich olbrzymie wyzwanie. Latem 1962 r. państwo musiało sobie poradzić z masowym napływem ludności – setki tysięcy francuskich uchodźców znalazły się w kraju, którego często nie znali. Dodatkowo przytłoczeni rozmiarem przemocy, której byli świadkami.

Różnorodność etniczna, kulturowa i religijna

Ta wędrówka ludów i wymieszanie kulturowe były wtedy absolutnie wolne od jakichkolwiek form rasizmu w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Potwierdzają to moje osobiste wspomnienia z tamtego okresu.

Brat mojego ojca, urodzony w 1925 r., miał 22 lata, kiedy wstąpił do armii francuskiej, aby walczyć w Indochinach z żołnierzami Viet Minhu. Wojna o niepodległość była straszna, ale wuj wrócił cały w 1950 r. Nigdy nie chciał rozmawiać na temat okrucieństwa, którego był świadkiem w Indochinach. Rodzina dopiero po 20 latach znalazła kilka przedmiotów z tamtych czasów: zdjęcia, żołnierski rynsztunek, listy miłosne indochińskiej narzeczonej, którą chciał poślubić i przywieźć do Francji.

Starsza siostra mojej matki wraz z mężem mieszkała wtedy w Maroku (jej mąż prowadził tam fabryczkę konserw rybnych). Byli jedną z młodych francuskich rodzin, które szukały szczęścia w Afryce Północnej. Mąż mojej ciotki został wysłany do Maroka w 1931 r. na służbę wojskową. Po jej odbyciu sprowadził żonę i mieszkali tam aż do 1956 r., kiedy Maroko odzyskało niepodległość. Z tęsknoty za tym krajem ciotka przez wiele lat gotowała wspaniałe marokańskie potrawy dla całej naszej rodziny.

Nauczyłem się czytać w 1957 r. Moim nauczycielem był Korsykanin, pan Bacciochi, urodzony w Tunezji i tam pracujący przez większą część swojej zawodowej kariery. Mówił po francusku z mocnym akcentem, używając wielu typowych zwrotów, które zawsze kojarzyły się z „francuskim stamtąd”, dobrze znanym każdemu Francuzowi. Mój nauczyciel, absolutnie dwujęzyczny, kiedy się na nas zdenerwował, automatycznie wtrącał arabskie słowa.

W 1964 r. jako uczeń gimnazjum miałem nauczyciela historii i geografii pochodzącego z Senegalu. Czarny jak heban pan Boudiallo był drugim pokoleniem Francuzów – jego ojciec otrzymał obywatelstwo za służbę we francuskiej armii. Często ratował mi skórę przed rodzicami, kiedy przynosiłem nie najlepsze oceny. Moja mama sama była nauczycielką i często była zdziwiona – oczywiście nie podważając kompetencji swojego kolegi – sposobem, w jaki pisałem imiona francuskich królów czy nazwy rzek i gór (a miało to znaczenie dla moich rodziców, bo oboje pasjonowali się geografią). Była to rzeczywiście dziwna ortografia. Mama uważała, że to wymowa pana Boudiallo (dosyć egzotyczna) sprawiała, że moja ortografia trochę odbiegała od poprawnej.

Autor jest emerytowanym dyplomatą francuskim.


Przeczytaj też:

Francusko – rosyjska awantura o Mali

Paryż grozi wycofaniem pomocy wojskowej, jeśli malijskie władze skorzystają z usług rosyjskich najemników. Dlaczego Moskwa angażuje się militarnie w Afryce, ryzykując nowy konflikt z Francją, UE i Waszyngtonem?

A jeśli Le Pen miała przegrać?

W „dojrzałych demokracjach” ludzie wiedzą, na kogo głosować. Politycy nie muszą się więc specjalnie wysilać, by wygrywać wybory. Wyraźnie to pokazała druga tura elekcji prezydenckiej we Francji. Zmierzyło się w niej dwoje nielubianych, autorytarnych kandydatów. Wygrał ten, który miał wcześniej ok...

Panteon dla Simone Veil

Była wybitnym politykiem i orędowniczką praw kobiet we Francji. Zmarła 30 czerwca 2017 r. w Paryżu, rok później spoczęła pośród największych francuskich sław.

Legalizacja antykoncepcji we Francji

W 1956 r. katolicka ginekolog Lagroua Weill-Hallé założyła stowarzyszenie Szczęśliwe Macierzyństwo, przemianowane trzy lata później na Le Planning Familial. Ta organizacja istnieje do dziś. W tamtym czasie jej głównym zadaniem było propagowanie świadomego macierzyństwa i kontroli narodzin.

Prawo Veil

Premier Jacques Chirac na stanowisko ministra zdrowia powołał nieznaną szerszemu gronu 47-letnią prawniczkę Simone Veil, osobę pracowitą i odważną. Ta odwaga przydała jej się, kiedy 26 listopada 1974 r. weszła na parlamentarną mównicę, aby przedstawić nowe prawo dotyczące aborcji.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę