O dramacie Teatru Dramatycznego słyszał chyba każdy. Inne dramaty rozgrywają się na konkursach dyrektorskich. Nie ma wykwalifikowanych menedżerów. Czy scenami zarządzają uwłaszczające się na publicznym majątku zespoły?
O Dramacie Dramatycznego słyszał chyba każdy. Trudno było nie słyszeć o konflikcie wokół dyrekcji Moniki Strzępki, bo to chyba jednak nie był feministyczny kolektyw, a już na pewno pod koniec konfliktu, gdy zasłużona skądinąd reżyserka swój anarchistyczny styl bycia zamieniła w kult jednostki, nie zauważając, że odchodzą od niej nawet najbliższe współpracowniczki i aktorki. Wcześniej podsuwając cyrograf o dymisji, który Strzępka najpierw podpisała, żeby doprowadzić do premiery „Heks”, a później uznała za zdradę, gdy do premiery jednak nie doszło.
Jakby powiedział Hamlet: „Słowa, słowa”. Fakty są takie, że po spektakularnej feministycznej intronizacji z rytuałem służącym wprowadzeniu do teatru rzeźby waginy – rzeczywistość zaczęła skrzeczeć. Okazało się, że nie płeć, a charakter decyduje o człowieku, o tym, jak układa sobie relacje z ludźmi, podwładnymi, współpracownikami.
W Dramatycznym był dramat, ale happy endu nie widać. Władze miasta rozpisały konkurs. Nawet amatorzy wiedzą, że stołeczny teatr to skarb z wielką sceną, z dużą widownią, z Warszawskimi Spotkaniami Teatralnymi. Skarb! Do konkursu zgłosiło się siedmioro chętnych – dyrektorki, reżyserki, dyrektorzy i reżyserzy. Celowo nie wymieniam nazwisk osób, które już w przedbiegach konkursu furory nie zrobiły, a w czasie konkursu to już w ogóle. Nie dość, że nikt nie zdobył większości głosów jurorów, to, jak mówią dobrze poinformowani, maksymalne punktacje dziewięcioosobowego składu nie przekraczały nawet trzech punktów. Porażka! Pewnie trzeba będzie kogoś nominować.
To nie koniec dyrektorskiej biedy. Sława Dramatycznego jest wielka, ale Narodowy Stary Teatr to już Parnas. Pomimo polityki Piotra Glińskiego, który osadził tam osobę niestabilną, do końca teatru zdestabilizować się nie udało nawet Zjednoczonej Prawicy. I można było sądzić, że do konkursu rozpisanego przez nową władzę zgłoszą się tabuny najbardziej utalentowanych artystów i menedżerów. Zgłosili się nawet utalentowani, ale tylko dwójka: Dorota Ignatjew, szefowa Nowego w Łodzi i Bartosz Szydłowski, dyrektor nowohuckiej Łaźni Nowej.
Z przecieków wiadomo, że artyści narzekają, bo kandydatów tak mało. Inna plotka mówi, że Dorota Ignatjew uzyskała poparcie zespołu, co zablokowało chęć startowania innych. Jakby nie było, najważniejszy od lat konkurs zadziwia swym marazmem. Nie ma zdolnych menedżerów? Może faktycznie nie ma.
To jedno, jak się okazuje. Drugą zaś niepokojącą kwestią jest to, że na fali walki z przemocą w teatrach dochodzi do przechyłu w drugą stronę: na próbach nic nie można wymagać, nie można okazywać emocji, chodzi o to, żeby było miło i przyjemnie. Może i jest miło zespołom, ale czy widzom na premierach i potem? Rodzi się więc pytanie: dla kogo są teatry? Czy to wyłącznie komfortowe miejsca pracy, czy miejsca do oglądania świetnych spektakli? A może dałoby się połączyć szacunek dla pracowników z szacunkiem dla widzów?
Obecnie jesteśmy świadkami kuriozalnych sytuacji. Głośno było o tym, że w TR Warszawa po wielu latach dyrekcji artystycznej Grzegorza Jarzyny zespół zaczął mówić o złych relacjach również ze strony dyrektorki naczelnej Natalii Dzieduszyckiej. Finał był taki, że zespół wybrał na nową szefową Anię Rochowską.
Byłem w TR Warszawa na premierze „Czarodziejskiej góry” Michała Borczucha. Reżyser wziął z powieści Manna to, co najlepsze, resztę pozmieniał. Ostatecznie pierwszy akt jest bardzo słaby, drugi się broni. Widzowie mają do odsiedzenia 4 godziny. Na premierze lekko zdenerwowana dyrektorka przerywa brawa po przedstawieniu i mówi, że spektakl długi. Jak długi, to trzeba było skrócić, pani dyrektor – takie prawo miał kiedyś dyrektor. Teraz nie ma?
Dlaczego pani dyrektorka przerwała brawa? Żeby wymienić cały zespół, również techniczny i zaplecza. Teraz tak jest: na arcydzieło pracują wszyscy. I OK. Co jednak z Tomaszem Mannem? Zespoły walczą o szacunek dla siebie, a inscenizowany autor w pogardzie? Może warto chociaż na stronie napisać, że spektakl jest na motywach albo że to współczesna reinterpretacja. Może dawanie na afisz samego tytułu „Czarodziejska góra” to jednak wprowadzanie w błąd widza, który może akurat bardziej cenić Manna niż Borczucha. Pewnie dla zespołu to detal. Grunt, żeby czuł się dobrze.
Dyrektorka dziękuję więc wszystkim za spokojną pracę i tylko wtajemniczeni wiedzą, że czołowa aktorka TR Warszawa zrezygnowała z udziału w spektaklu. Ciekawe dlaczego? Może nie chciała firmować fałszywego komfortu zespołu, który staje się też najważniejszy w konkursach organizowanych pod kątem pracowników teatrów, a nie z myślą o widzach. Ale to już nie jest czarodziejska góra.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.