Spektakl „Wyjechali” Krystiana Lupy w Comédie de Genève miał być jednym z najważniejszych wydarzeń europejskiego teatru w 2023 r. Osiem razy w lipcu miał go pokazać Festiwal Awinioński. Reżyser, niestety, krzyknął na próbie. Zespół techniczny uznał go za przemocowca. Artyści chcą grać, ale nie mają nic do powiedzenia.
To jest historia z dziedziny manowców politycznej poprawności. Żeby nie było żadnych wątpliwości: przemoc słowna, emocjonalna, co dopiero seksualna i fizyczna, nie może mieć miejsca i żadnego wytłumaczenia. Coraz częściej jesteśmy jednak świadkami instrumentalizowania dobrych zasad i to, co miało zmienić świat na lepsze, kończy się absurdem. Zaczynają rządzić sygnaliści, którzy mało mają do powiedzenia – poza tym, że kogoś „uwalą”, a najlepiej znaną osobę.
Oczywiście wszyscy są równi wobec prawa. A choćby Jerzy Stuhr, który zasiadł za kółkiem swojej limuzyny po kieliszkach wina, których powinno być mniej. Pomiędzy wymierzaniem sprawiedliwości a katowaniem starszego już artysty z ogromnym dorobkiem znalazło się jednak miejsce na satysfakcję pod hasłem: dopieprzymy gwiazdorowi. Cóż, takie są media, w tym społecznościowe. Każdy może każdego nagrać i stać się gwiazdą jednego show, zgodnie z zapowiedzią Warhola. A potem znowu odejść w zapomnienie.
W polskim teatrze od dawna mówi się o przemocowości. Doniesienia o tym, że najsławniejsi są negatywnymi bohaterami, zaczęły krążyć w środowisku, gdy nie działo się prawie nic, bo pandemia odebrała wszystkim szansę na granie. Zaczęła się więc gra w polowanie na znane czarownice. Dlaczego wcześniej nikt nic nie mówił?
OK, sprawy ważne zawsze trzeba nadrobić, problem w tym, że mijają miesiące, a już nawet lata, a żadnych spraw sądowych z orzeczeniami potwierdzającymi zarzuty nie ma. Nawet ich nie wszczęto.
Sprawa dotycząca Pawła Passiniego skończyła się na niczym. Ale nie dla reżysera: stracił dobre imię, pracę, czas, nerwy. Pamiętam, że sam czekałem na potwierdzenie lub unieważnienie zarzutów, mówiąc i pisząc jednak, że obowiązuje zasada domniemania niewinności do czasu, gdy sąd nie wyda orzeczenia.
Inny głośny casus to zapowiadana wielokrotnie książka o tuzach teatru, która miała być pełna dowodów na najgorsze winy. Tej również nie ma, choć autorka potwierdza, że ma się ukazać. Jeśli będą w niej poważne dowody – niech się wreszcie ukaże. Najgorsze jest proponowanie niedomówień. I pomówień.
W takiej atmosferze doszło do incydentu w Genewie. Premiera była oczekiwana, ponieważ Krystian Lupa należy do najważniejszych teatralnych inscenizatorów na świecie. Polowanie na niego miało do tej pory inny charakter: dyrektorki i dyrektorzy najważniejszych scen i festiwali walczyli o zaangażowanie reżysera, ponieważ było to gwarancją, jeśli nie pełnego sukcesu, to na pewno wydarzenia, o którym będzie nie tylko głośno, ale będzie można liczyć też na zaproszenia na tournée oraz najważniejsze imprezy.
Taka nadzieja towarzyszyła zaproszeniu do Genewy Lupy. Powiedzmy sobie szczerze, to nie ta szwajcarska scena jest ważna w Europie. To Lupa zagwarantował jej koprodukcję z Festiwalem Awiniońskim oraz późniejszą premierę w Paryżu. W Szwajcarii wiele rzeczy nie chodzi już jak w szwajcarskim zegarku (jechałem spóźnionym pociągiem), prawa pracownicze są jednak na najwyższym poziomie.
Co to znaczy w praktyce dla teatru? W Polsce Lupa może liczyć na przedłużenie próby, wiele mu się wybacza, również jeśli chodzi o dotrzymywanie terminów. A także długość spektakli, które skraca dopiero z myślą o zagranicznych występach.
W Szwajcarii pracownicy nie przychodzą do świątyni sztuki tylko do pracy. Teatr to fabryka, tak jak każda. Zamiast śrubek produkuje spektakle. OK. Problem w tym, że artysta, nomen omen, w instytucji artystycznej od początku czuł się obco. Technicy sceny czuli się u siebie. Reżyser, który gwarantuje sens grania spektakli – źle.
Można się domyślić, że nie podobał się styl bycia, ubierania: że ten facet od nas coś chce. Finał był przewidywalny. Gość wymaga – uwalimy go, tak jakby to był barejowski film („Przyszedł z kobitą i szpanuje”).
W teatrze pracuje się na emocjach. Lupa krzyknął na tłumaczkę, nie podobał mu się brak zaangażowania techników. Skutek? Zespół techniczny zażądał odwołania premiery. Zespół artystyczny poparł reżysera, chciał pokazać dzieło, które razem stworzyli, ale to nie miało żadnego znaczenia. Odwołano premierę i obecność na Festiwalu Awiniońskim. Teraz Lupa tłumaczy się i przeprasza, ale to wołanie na puszczy. Trzeba zlikwidować słowo „przepraszam”, bo nie można dopuścić do sytuacji, które ma po skrusze łagodzić.
Gorzki jest finał rzekomej genewskiej sprawiedliwości w Awinionie. Dyrektor imprezy Tiago Rodrigues w miejsce ośmiu spektakli Lupy… wstawił swój. Francuska prasa nie kryje oburzenia. Może trzeba było oburzyć się na techników z Genewy?
Jest też polski finał afery. W mediach społecznościowych młode reżyserki i reżyserzy nie kryją satysfakcji, że ktoś nareszcie przyłapał „starego przemocowca”.
No cóż, może i tak było, coraz większy problem polega na tym, że walki z przemocą używają do przebicia się na scenę osoby nieutalentowane.
Może czas zacząć walczyć z przemocą złych spektakli? Jako widza bardzo mnie boli ich oglądanie.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.