Zdaję sobie sprawę, że choć na mundialu używa się określeń spektakl (tak poniektórzy poeci transmisji sportowych nazywają mecze), wciąż też powraca metafora, że świat jest teatrem (zwłaszcza w polityce!) – sam teatr znajduje się pod lupą całego świata.
Tak było może w antycznej Grecji, może w XIX wieku, gdy od inscenizacji Wiktora Hugo zaczęła się rewolucja. U nas na ustach wszystkich były chyba tylko „Dziady” Dejmka w 1968 r. Niech więc się nie łudzą ci, którzy kochają teatr – to miłość niszowa, niemogąca liczyć na ochronę w świecie streamingu.
A jednak okazuje się, że teatr nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ostatnie zaś zdarzenia sprawiają, że wciąż może być nazywany katapultą do międzynarodowej sławy.
Powiedzmy sobie szczerze: Teatr im. Jaracza w Olsztynie nie cieszy się takim zainteresowaniem jak sceny w Warszawie, Krakowie, Poznaniu, Gdańsku. Błąd. Błąd ten naprawił międzynarodowy skład jurorów krakowskiego festiwalu Boska Komedia. Pod Wawel przyleciało siedem jurorek i jurorów, na co dzień zajmujących się najważniejszymi festiwalami jak Europa długa i szeroka – od Armenii po Hiszpanię.
W menu Boskiej Komedii zaproponowano im spektakularne polskie dania: spektakle Krystiana Lupy i Mai Kleczewskiej, znanych w świecie teatru również z wielkich produkcji.
Jurorki i jurorzy zaś wcale nie chcieli mieć na talerzu fury aktorek i aktorów oraz wielkiej scenografii – zdecydowali się na kameralny spektakl „Łatwe rzeczy” Anny Karasińskiej z udziałem dwóch aktorek, właściwie bez scenografii, bo tylko z krzesłami i stolikiem oraz tortem lub kurczakiem do jedzenia.
Tanio, a smacznie. Grają Irena Telesz-Burczyk i Milena Gauer. Skupię się na tej pierwszej, bo ona ze zdobycia Grand Prix Boskiej Komedii cieszy się chyba najbardziej. Odebrała ją, podkreślając że ma lat 82, czyli taki wiek, w którym się nie żyje. Tak powiedziała. A ona nie tylko żyje, ale będzie jeszcze ze spektaklem jeździć po całym świecie, nie tylko dlatego że jest kryzys i łatwiej zaprosić coś taniego. Przecież potem trzeba to jeszcze sprzedać i ma być jeszcze smacznie. Jest, więc są też zaproszenia na najbardziej prestiżowe festiwale.
Pani Irena opowiada na scenie i poza sceną o swoim losie aktorki. Nie był łatwy. Urodziła się na Grodzieńszczyźnie (dziś Białoruś), zakładała w Grudziądzu Solidarność, za co w latach 80-tych nie mogła pracować jako aktorka, zajmowała się rolnictwem. Teraz walczy o przywrócenie sędziego Pawła Juszczyszyna do sądu.
To na jej koncie jest pierwszy w polskim teatrze striptiz, jaki wykonała w scenie kopulacji w grudziądzkim teatrze w latach 70. w „Kartotece” Różewicza. Kiedy jej partner mógł nosić cieliste majty – ona została do pokazania nagości zmuszona. Podczas prób była przerażona, a po zejściu ze sceny płakała w kącie.
Zdarzały się inne sytuacje. Aktorka zawsze miała piękny biust. Żołnierze komentowali go następująco: że może zostać zabita guzikami strzelającymi z męskich rozporków.
Przeżyła. Mówi o dolach i niedolach bycia postrzeganą przez pryzmat ciała. Dzięki tej opowieści świat usłyszy może, że można grać w teatrze bez większych nagród i zwyciężyć nagrodę życia nieoczekiwanie w wieku 82 lat i dopiero wtedy rozkręcać karierę.
Nie trzeba być wcale na Tik-Toku.