Kiedy usłyszałem, że wojska rosyjskie ostrzeliwują pociskami artyleryjskimi składowiska odpadów radioaktywnych wokół byłej elektrowni atomowej w Czarnobylu, złapałem się za głowę. Zastanawiam się, czy rosyjscy i ukraińscy dowódcy wzięli pod uwagę, że ich żołnierze walczą o teren, który w jednej trzeciej jest skażony pierwiastkami transuranowymi, których okres połowicznego rozpadu wynosi ok. 25 tysięcy lat? Czy żołnierze tam walczący byli chociaż wyposażeni w liczniki promieniowania jonizującego Geigera-Müllera ?
Wielu z nas pamięta, jak 36 lat temu po raz pierwszy dowiedzieliśmy się z Radia Wolna Europa, że na Ukrainie doszło do wielkiej katastrofy. 28 kwietnia 1986 r. o godz. 5.33 stacja monitoringu radiacyjnego Służby Pomiaru Skażeń Promieniotwórczych w Mikołajkach wykryła poziom radioaktywności powietrza za polską granicą wschodnią pół miliona razy wyższy niż normalnie. Prof. Zbigniew Jaworowski, wybitny specjalista w dziedzinie skażeń promieniotwórczych, wspominał po latach, że na wieść o takich wynikach od razu pomyślał, że w ZSRR musiało dojść do wojny domowej. Najbardziej przerażający był fakt, że 140 stacji Służby Pomiarów Skażeń Promieniotwórczych potwierdzało informację, iż fala radioaktywna będzie się przesuwać ze wschodu na zachód, a więc nad większość obszaru naszego kraju. W tym czasie Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie nawiązało kontakt z podobnymi placówkami w Szwecji, Anglii, Francji i Finlandii. Ośrodki zachodnie potwierdzały polskie obserwacje.
Choć świat już wiedział, że na Ukrainie doszło do bardzo poważnej awarii elektrowni atomowej, Moskwa nie wydała żadnego komunikatu w tej sprawie aż do 30 kwietnia, a okolice Czarnobyla zostały otoczone szczelnym kordonem wojska i KGB. Wbrew zaleceniom prof. Zbigniewa Jaworowskiego – który 29 kwietnia wziął udział w porannej naradzie Biura Politycznego PZPR, członków rządu i Komitetu Obrony Kraju – nie ogłoszono komunikatu zalecającego, aby dzieci pozostały w domach i nie chodziły do szkoły. Z przyczyn czysto propagandowych nie odwołano także pochodu pierwszomajowego. Zalecono jednak natychmiastowe rozpoczęcie akcji jodowej, która polegała na podaniu jak największej liczbie ludzi wodnego roztworu czystego jodu w jodku potasu. Substancję tę opracował w 1829 r. francuski lekarz Jean Guillaume Auguste Lugol. Przyjmowany doustnie roztwór miał powstrzymywać pochłanianie radioaktywnych izotopów jodu przez hormony tarczycy. Chociaż Polska nigdy nie miała przygotowanego planu ratunkowego na tego typu sytuację, to akcja jodowa została przeprowadzona niezwykle sprawnie i wbrew zaleceniom strony radzieckiej, sugerującej wyciszenie sprawy. Polskie służby medyczne spisały się na medal. W ciągu zaledwie doby płyn Lugola podano 75 proc. wszystkich dzieci w 11 województwach.
Minęły 33 lata, ale nadal w obiegu publicznym funkcjonuje wiele mitów i półprawd o katastrofie w Czarnobylu. W 2011 r. Henryk Wujec zarzucił kierownictwu CLOR ukrywanie prawdy o faktycznej skali skażenia, a historyk Andrzej Friszke stwierdził, że rząd PRL „całkowicie zlekceważył zagrożenie, którego skutki odczuwa do tej pory wiele osób, a część spośród nich z powodu Czarnobyla zmarła".
Jak widać, ocena skutków katastrofy w Czarnobylu nadal dzieli Polaków. Czy rzeczywiście można mówić o „całkowitym" zlekceważeniu zagrożenia przez ówczesną władzę, skoro w ciągu zaledwie trzech dni aż 18,5 mln ludzi wypiło płyn Lugola? Większość ekspertów uważa też, że nie ma żadnego związku między podwyższonym promieniowaniem jonizującym w kwietniu 1986 r. a zwiększoną zachorowalnością na choroby nowotworowe w latach późniejszych. Nie zaobserwowano także żadnych mutacji ani wzrostu niepłodności.
Kolejnym mitem jest informacja, że w Czarnobylu życie straciły tysiące ludzi, a ziemia jest skażona w promieniu 30 km wokół elektrowni. W wywiadzie dla tygodnika „Polityka" z marca 2011 r. prof. Jaworowski jednoznacznie stwierdził, powołując się na raport UNSCEAR z 2000 r., że w wyniku katastrofy w Czarnobylu zmarło 31 osób. Nie odnotowano też żadnego wzrostu zachorowalności na raka w byłych europejskich republikach radzieckich, a w pustym do dziś mieście Prypeć, położonym zaledwie 3 km od Czarnobyla, poziom promieniowania jest obecnie tak samo niski jak w Warszawie.
Może więc promieniowanie nie zagraża rosyjskim żołnierzom, którzy wkroczyli w obszar składowiska niebezpiecznych odpadów radioaktywnych, ani broniącym ich żołnierzom ukraińskiej Gwardii Narodowej? Oczywiście, że zagraża. I to jeszcze jak. Zresztą nie tylko żołnierzom, ale całej Ukrainie. Dziennikarz Andrij Czaplienko poinformował 24 lutego, że Rosjanie dokonali ostrzału artyleryjskiego składowiska niebezpiecznych odpadów. Radioaktywny pył, który wzniósł się w powietrze jest roznoszony z wiatrem dziesiątki, a nawet setki kilometrów dalej. Skażenie może przynieść gorsze skutki niż 36 lat temu. Czy ktoś się tym przejmuje na świecie? Na pewno nikt. Szczególnie w Moskwie.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.