Czy rząd wprowadza do polskiego systemu prawnego chińską filozofię egzekwowania prawa?
Francuski reżyser Sébastien Le Belzic w głośnym filmie dokumentalnym Chiny: kredyt społeczny mojej żony pokazał współczesne Chiny jako kraj totalnej inwigilacji. W Państwie Środka działa diabelskie połączenie represyjnego prawa, inżynierii społecznej i technologicznych zdobyczy.
W celu monitorowania obywateli wprowadzono specjalne aplikacje szpiegujące, zainstalowane w setkach milionów telefonów, oraz sieć kamer. Za dobre zachowanie władze przyznają punkty i przywileje, ale też, w przypadku złych zachowań, karają spadkiem do gorszej kategorii obywateli.
Punkty można zdobywać np. za segregowanie śmieci, płacenie rachunków w terminie czy działania charytatywne. Można je natomiast stracić za udział w akcjach, które nie podobają się rządowi, a także za wykroczenia, mandaty, nadmierne używanie gier komputerowych, a nawet za posiadanie podejrzanych przyjaciół.
Wszystkie te działania są monitorowane przez specjalny algorytm, który na podstawie zgromadzonych danych i informacji o zachowaniu obywateli określa, do których czterech grup (A, B, C, D) zostanie zakwalifikowany.
Dobrzy obywatele otrzymują wiele przywilejów, takich jak preferencyjne kredyty, pożyczki, rabaty czy ulgi w opłatach, np. za energię, lub łatwiejszy dostęp do służby zdrowia. Natomiast obywatele z niższych grup nie mają takich przywilejów i są dyskryminowani w wielu obszarach życia. Nie mogą zajmować kierowniczych stanowisk, zdobywać tytułów naukowych, a nawet wyjeżdżać za granicę.
System działa perfekcyjnie i władze mają pełny dostęp do prywatnego życia obywateli. Francuski dokument kończy się pytaniem, jakie będą losy kolejnych pokoleń Chińczyków wychowanych w takim systemie.
Z punktu widzenia obywateli żyjących w demokracjach liberalnych trudno sobie wyobrazić, aby podobne mechanizmy mogły być adoptowane na Starym Kontynencie. Są traktowane jednoznacznie jako drastyczne naruszenie podstawowych praw człowieka. A jednak. Chińska filozofia w małych fragmentach zaczyna przeciekać do unijnego prawa, również do Polski. Ustawodawcy świadomie bądź nie zaczynają powielać tamte wzorce.
Niedawno ministerstwo rozwoju regionalnego przygotowało niepozorne rozporządzanie określające metodykę kontroli przewoźników drogowych i szacowanie grup ryzyka. Chodzi o firmy transportowe, które łamią czas pracy kierowców.
Przewoźnik, który był często karany mandatem lub wyrokiem, będzie kontrolowany bardziej intensywnie niż ten, który nie łamie zasad lub nie został złapany przez służby. Na podstawie jego występków zostanie obliczony współczynnik ryzyka jego zachowań, a przyznane w ten sposób punkty pozwolą go zakwalifikować do jednego z czterech przedziałów (szarego, zielonego, pomarańczowego i czerwonego). Informacje o tym, do jakiego przedziału został zaliczony dany przewoźnik, otrzymają Inspekcja Transportu Drogowego, Policja, Straż Graniczna, Krajowa Administracja Skarbowa i także Inspekcja Pracy. Ci, którzy zostaną zakwalifikowani do grupy czerwonej, będą kontrolowani w pierwszej kolejności itd.
Autorzy zmian przekonują, że przedsiębiorcy, którzy nie łamią zasad, nie mają się czego bać, wręcz przeciwnie. Szarzy i zieloni będą w mniejszym stopniu narażeni na prewencyjne kontrole. A w całej operacji chodzi wyłącznie poprawę bezpieczeństwa na drogach i skłonienie przewoźników do przestrzegania zasad.
Trudno z tą argumentacją się nie zgodzić, a jednak jest w niej coś niepokojącego. Bo skoro tak łatwo można kształtować bezpieczne zachowania na drodze, rodzi się pytanie, czy zaraz nie pojawi się pokusa rozszerzenia tej regulacji na zwykłych kierowców aut osobowych. Chodzi przecież o życie i zdrowie na drogach.
W zależności od liczby popełnianych wykroczeń na drodze też mogliby być klasyfikowani według kolorów. W ten sposób piraci drogowi byliby kontrolowani częściej, jeżeli wyświetliliby się na czerwono na policyjnym „radarze”. Również inne służby miałby oko na takie osoby. W myśl zasady, że skoro ktoś łamie prawo drogowe, może mieć też skłonność do łamania np. przepisów podatkowych itp.
Jeżeli system sprawdziłby się w stosunku do samochodów, można byłoby go również wykorzystać w przypadku innych użytkowników dróg, takich jak rowerzyści i piesi. Aby to zrealizować, potrzebne byłyby dodatkowe kamery oraz specjalna aplikacja, którą można by pobrać na telefon. Można by pójść jeszcze dalej i wykorzystać ten system w celu oceny zachowań ludzi podczas protestów i demonstracji ulicznych. Uczestnicy, którzy łamaliby zasady zgromadzeń, otrzymywaliby punkty i kolory, a na końcu czekałaby na nich sankcja, np. zawieszenie prawa do ulgi podatkowej czy dodatku na węgiel. Dzięki temu premiowane byłyby odpowiedzialne postawy społeczne.
Krótka refleksja
To oczywiście na razie futurystyczny scenariusz. Pytanie tylko, czy tworząc takie mechanizmy w transporcie drogowym, nie przekraczamy pewnej granicy? Z argumentami, które odwołują się do naszego bezpieczeństwa, trudno polemizować. Jednakże może warto się nad tym zastanowić i zwolnić, zanim pójdzie się bezrefleksyjnie za ciosem, tworząc świat, w którym naprawdę nie chcielibyśmy żyć. Chińską perspektywę już znamy.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.