Wizja posiadania mieszkania w Warszawie przez młodego człowieka to wizja fantastyczna. Istnienie skrzących się świetle słonecznym wampirów w „Zmierzchu” było bardziej prawdopodobne niż uzbieranie na przyzwoite lokum w stolicy.
Nie mówię, że ludzie około trzydziestki powinni móc sobie kupić 100 m2 bez żadnych kredytów, ale do założenia rodziny potrzebna jest stabilność pod względem mieszkaniowym. Rynek mieszkaniowy w swojej niekontrolowanej formie w żaden sposób tej stabilności nie daje. By myśleć o założeniu rodziny, potrzeba tych około 50 m2, bez tego ani rusz. Szkoda tylko, że można sobie to włożyć między bajki i to te bez ziarna prawdy. Nie tak dawno temu widziałem ofertę kawalerki na moim osiedlu, która kosztowała pół miliona złotych. Co oznacza, że osoba zarabiająca przeciętnie (zgodnie z medianą zarobków na 2021 r. – 4000 zł) może je sobie kupić „już” po 10 latach, a z rodziną w 30 m2 średnio, prawda? Obecna sytuacja to patologia. Patologia budowana pod „inwestorów” i fundusze, niestety kosztem obywateli.
Potrzeba regulacji i to takich, które kompletnie zmienią sytuację na rynku mieszkaniowym i zdekonstruują podejście władz i ich wyborców do tego, czym powinno być mieszkanie. Lewicowcy od dawna forsują hasło „mieszkanie prawem, nie towarem”. Wbrew temu, co uważa część liberałów, nie oznacza to, że każdy ma dostać mieszkanie razem z 18 urodzinami, bo to było by nierealne. Chodzi o to, że przy brakach mieszkań na rynku i wielkich potrzebach obywateli trzeba wpłynąć na własność tak, by mieszkania przestały być towarem inwestycyjnym. Nie mówię, żeby koniecznie tych ludzi wywłaszczać, choć smutno to by mi w tej sytuacji nie było. Jednak trzeba nacisnąć na właścicieli z użyciem podatków. Zarówno wysokiego podatku katastralnego rosnącego razem z ilością posiadanych mieszkań, jak i podatku od pustostanów. Sprawiłoby to, że mnóstwo mieszkań trafiłoby na rynek, co siłą rzeczy obniżyłoby ceny. Osoby nadal posiadające po kilka lokali musiały by je wynajmować, co zwiększyłoby konkurencję na rynku wynajmu. Mieszkanie musi przestać być luksusem, na którym spekulują bogacze, musi być w zasięgu każdego przeciętnie zarabiającego Polaka. Dodatkowym czynnikiem, który mógłby pozytywnie wpłynąć na rynek mieszkaniowy, byłoby założenie państwowego developera, który budowałby budynki mieszkalne w sposób taki, by ich ceny były mocno konkurencyjne względem firm prywatnych.
Teraz wchodzimy w czwartą gęstość, bo nie tylko zakup mieszkania jest problemem, ale nawet wynajem. Ceny wzrastają cały czas, szczególnie teraz, gdy ekipa Pana Glapińskiego podnosi stopy jak komicy z Monty Pythona w ministerstwie dziwnych kroków.
Ludzie, którzy kupili mieszkania, by „same” się spłacały z wpływów z najmu, teraz przygniatają swoich lokatorów kosztami pożerającymi większość pensji. Mieszkań brakuje, więc ludzie decydują się nawet na oferty nie tyle niekorzystne, a po prostu wrogie i nieuczciwe. Ma to przełożenie na miasto jako takie: im mniej młodych i ambitnych osób którym się „chce” będzie mieszkać w mieście, tym większa szansa, że stolica będzie pustoszeć z ciekawych firm i inicjatyw. Nie utrzymają się ze spacerów w długi weekend i turystów, zostaną tylko miejsca pod tych turystów stworzone, kompletnie nieprzyjazne mieszkańcom miasta. Mieszkańcy śródmieścia nie potrzebują kawiarni, dobrych i tanich barów, czy nietypowych punktów gastronomicznych, bo zwykle są grubo po wieku emerytalnym.
Takie regulacje są potrzebne, ale dość rewolucyjne. Wymagają kompletnej rewizji naszego podejścia do nieruchomości względem stanu, jak wypracowaliśmy po 1989 r. Przy takich radykalnych zmianach zawsze będzie istniał opór, mimo że zmiana może powodować oczywistą poprawę dobrostanu obywateli. Najbardziej będzie to piekło ludzi, którzy teraz mają wielkie zyski. Niektórzy zabraliby bliźniemu nawet ostatni wdowi grosz tylko po to, by mieć odrobinę więcej. Potrzebujemy odpowiedzialnej władzy, która zignoruje wycie prywaciarzy i cwaniaczków. Niestety nie będzie to żadna z dwóch największych partii, na które wielki wpływ ma świat biznesu i trucizna neoliberalnych poglądów. Jestem zawiedziony, ale nie specjalnie zaskoczony.
Za to jestem zaskoczony tym, że wyborcy, nawet ci niezwiązani z biznesem mieszkaniowym, są tak ślepi i posłuszni wiodącej linii Platformy. Może to kwestia wieku? Żelaznym elektoratem PO często są wykształcone starsze osoby z dużych miast, oni nie widzą trudności w zdobyciu mieszkania, bo za ich czasów było to relatywnie proste. Mój dziadek, gdy był ode mnie tylko 2 lata starszy, już mieszkał w swoim M4. Zapomniał wół, jak cielęciem był. Gdy czytam komentarze neoliberałów spod szyldu KO, niedawnych obrońców konstytucji, to aż chce mi się przypomnieć im artykuł 75 tego aktu: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania.”
Chociaż według nich pewnie brzmi: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokajaniu chciwości inwestorów i funduszy inwestycyjnych, w szczególności przeciwdziałają stabilizacji rynku mieszkaniowego, wspierają wynajmujących oraz popierają działania przedsiębiorców zmierzające do śmiania się biedniejszym w twarz.”
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.