Walka o to, by powstrzymać apokaliptyczne ocieplenie globalnej atmosfery o 1 stopień w ciągu 100 lat wymaga poświęceń. Poświęceń nie ze strony elit, ale ze strony irytujących zwykłych zjadaczy chleba. By skuteczniej walczyć z klimatem, trzeba im obniżyć standard życia za pomocą systemu handlu emisjami, czyli de facto za pomocą podatku od powietrza. Podatek od powietrza znano już co prawda w Egipcie z czasów Ptolemeuszów, ale Unia Europejska zmieniła go w prawdziwe cudo, które pozwoli na zatrzymanie straszliwego efektu cieplarnianego. Ale tylko nad Unią Europejską. Podatek od powietrza nie obowiązuje bowiem w Chinach, Rosji, USA, Brazylii, Indiach i kilkudziesięciu innych państwach. No cóż, to Europa musi wziąć na siebie ten ciężar, po to by Chiny mogły zbudować dziesiątki nowych elektrowni węglowych…
Podatek od powietrza świetnie się jak dotąd sprawdza w UE powodując szybki wzrost cen prądu, niszcząc konkurencyjność europejskich przedsiębiorstw i zmuszając je, by przenosiły produkcję do krajów, w których mogą swobodnie emitować tyle CO2 ile zapragną. Komisarz Timmermans w swym nieograniczonym geniuszu chce, by podatek od powietrza objął kolejne branże gospodarki: transport i budownictwo. W swej niesłychanej dobroci pragnie jednak, by od tego podatku były zwolnione prywatne jachty oraz odrzutowce. Nie godzi się bowiem obciążać miliarderów kosztami walki z globalnym ociepleniem. Ci miliarderzy biorą przecież na siebie walkę z tym zjawiskiem w inny sposób – kupując nadmorskie posiadłości, które z pewnością zatoną, jeśli w wyniku globalnego ocieplenia podniesie się poziom oceanów.
Ekologicznym aktywistom nie brakuje pomysłów na zaostrzenie walki o klimat. Radzą więc zwykłym ludziom, by rezygnowali z posiadania dzieci. Ślad węglowy podczas przeprowadzania aborcji jest przecież niższy od śladu węglowego zostawianego przez całe życie przez nowego człowieka. A jeśli ten nowy człowiek wyrośnie na alt-rightowca, faszystę lub transofoba? Lepiej żeby się taki nie urodził.
Kolejnym logicznym krokiem w walce o klimat powinna być promocja kanibalizmu. Zjadając innych ludzi na pewno bowiem zmniejszamy ślad węglowy. Liczba konsumentów się zmniejsza i odciążamy w ten sposób rolnictwo, przemysł oraz energetykę. Ludzkość powróci w ten sposób do stanu natury. Twarzą kampanii promującej kanibalizm klimatyczny można by zrobić na przykład kanibala z Rotenburga. Niemcy zawsze były w awangardzie postępu, więc z pewnością wytyczyłyby nam w ten sposób drogę do zeroemisyjnej kanibalistyczno-jaskiniowej przyszłości.