Komisję badającą rosyjskie wpływy będzie można wykorzystać do różnych porachunków, nawet niezwiązanych z Rosją. Jeśli jakaś firma podpadnie rządzącym – komisja będzie mogła się nią zająć.
Przy okazji konfliktów na wielką skalę bywają załatwiane całkiem prywatne małe interesiki. Tak było kiedyś, tak bywa i dzisiaj.
Coś o tym wiedzą właściciele fabryki z podwarszawskiego Pruszkowa. Istniejąca od 1889 roku firma „St. Majewski i Spółka” była w momencie wybuchu I wojny światowej nieźle prosperującym przedsiębiorstwem, produkującym ołówki i kredki. Wichry tej wojny przygnały w 1914 roku na Mazowsze front niemiecko-rosyjski. Niemiecka artyleria ostrzeliwała nie tylko rosyjskie pozycje, ale też fabrykę ołówków. I nie były to jakieś zabłąkane pociski, tylko seria celnych salw, umyślnie kierowanych właśnie w zakład Stanisława Majewskiego. Dlaczego? Przecież na terenie fabryki nie było ani jednego rosyjskiego żołnierza. No i trudno uznać zakład utensyliów biurowych za obiekt strategiczny.
Prawda wyszła na jaw po wojnie. Okazało się, że artyleria niemiecka na tym odcinku frontu była dowodzona przez oficera prywatnie powiązanego z firmą Faber. Czyli z niemieckim konkurentem Majewskiego.
Obie firmy wciąż istnieją i ze sobą konkurują (ta niemiecka jako Faber Castell), aczkolwiek wspomnienia spadkobierców Majewskiego o I wojnie światowej są niezbyt miłe. Nie tylko z powodu samych zniszczeń. Bo artyleryjski sposób walki z konkurencją był iście terrorystyczny.
Dziś też mamy wojnę, na szczęście nie w Polsce. Jednak to właśnie wojna spowodowała chęć zbadania rosyjskich wpływów na polskie życie publiczne. Rządzący przeforsowali ustawę tworzącą speckomisję, która ma ujawniać, kto z Rosji na kogo w Polsce naciskał. Wiadomo też, że tak naprawdę chodzi o napiętnowanie przeciwników politycznych, zwłaszcza Donalda Tuska. Stąd popularna nazwa tej ustawy: „lex Tusk”.
Niestety, w cieniu wielkich konfliktów, rosyjsko-ukraińskiego i kaczyńsko-tuskowego, może się rozegrać wiele mniejszych, już mniej politycznych dramatów. Wszystko z powodu potężnej broni, w jaką wyposażono speckomisję. I nie chodzi nawet o możliwość pozbawiania konkretnych osób dostępu do stanowisk publicznych.
Otóż ta komisja będzie mogła, gdy tylko wyda jej się to słuszne, zażądać od dowolnej „jednostki organizacyjnej” wszelkich dokumentów, jakie uzna za stosowne. I nawet jeśli ktoś uzna, że jego firma nie jest „jednostką organizacyjną”, to mu podsuną choćby przepisy o rachunkowości, gdzie „jednostką” określa się każdy byt, który prowadzi jakąkolwiek księgowość. Wystarczy zatem, że urzędnik kancelarii premiera Tuska kupił kilogram wołowiny z zakładów mięsnych, które wtedy sprzedały jakąś większą partię towaru na rynek rosyjski. No i ta hurtownia od razu staje się podejrzana. Dalejże szukać jej powiązań i wpływów! A przy tym nie przewidziano żadnych konkretnych reguł dowodowych, którymi komisja miałaby się kierować. Oczywiście prawnicy biją na alarm w sprawie takiej inkwizycji, ale kto by się dziś jakąś tam praworządnością przejmował.
Powtórzmy: nie tylko o Donalda Tuska i polityków tu może chodzić. Przecież działalność speckomisji ma być jawna. Ba, nawet sam prezydent, składając nowelizację ustawy, stwierdził, że powinna być jeszcze bardziej jawna. Co to oznacza dla naszej mięsnej wytwórni? Ano to, że przed kamerami i mikrofonami będzie można bez ograniczeń cytować wszystko, co komisja wyczyta w jej dokumentach: skalę i sieć sprzedaży, rozliczenia podatkowe, kontakty handlowe, kogo i dlaczego zatrudniano i zwalniano itd. Czyli wszystkie najpilniej strzeżone sekrety firmy, jej cenny niepieniężny kapitał. Bo ustawa o speckomisji kompletnie ignoruje całe ustawodawstwo strzegące tajemnicy handlowej.
Efektów nietrudno się spodziewać. Wystarczy, że firma zostanie wielokrotnie publicznie wymieniona w kontekście wpływów Kremla w Polsce. Przypadkowo czy nie – utrata reputacji murowana.
Oczywiście Komisja dysponująca swoją „artylerią” nie będzie strzelała, gdzie popadnie. Podobnie jak armaty niemieckie, które w 1914 roku strzelały w bardzo konkretne miejsca w Pruszkowie. Pewnie pruska armia by tego nie robiła, gdyby ktoś nie miał do niej swoich dojść. Ale najwyraźniej miał.
Niestety nie można zagwarantować, że różni spryciarze powiązani z dzisiejszymi władzami nie oprą się pokusie wykorzystania „artylerii” speckomisji do swoich prywatnych interesów. Biznesowych albo całkiem osobistych.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.