Pierwszy przywódca epoki cyfrowej w Azji Centralnej – tak Eurasianet podsumowuje wyborczy triumf Serdara Berdymuhamedowa, nowego prezydenta Turkmenistanu, jedynego syna swojego poprzednika, Gurbanguły Berdymuhamedowa. I na tym kończy się, póki co, lista komplementów.
Można ewentualnie dorzucić jeszcze swoistą powściągliwość. Serdar wygrał większością wyliczoną ostatecznie na 72,97 proc. głosów. To niewiele, biorąc pod uwagę rozmach jego ojca: 89 proc. w 2007 r., 97 proc. w 2012 r. oraz 98 proc. w 2017 r. Jakby tego było mało, turkmeńska komisja wyborcza musiała poprosić o dodatkowy czas na przeliczenie głosów. I nie traktujmy tego wyłącznie jako teatr: w 6-milionowej dawnej republice Związku Radzieckiego nie musiało to być zwycięstwo całkowicie wyreżyserowane. Po prostu znacznej części Turkmenów nazwiska rywali Syna Narodu (jak od kilku lat nazywa się tu Serdara) niewiele mówiły.
Inna sprawa, że wybory odbyły się w nieprzewidywanym wcześniej pośpiechu. Teoretycznie, zaplanowane były dopiero na 2024 r. Nieoczekiwanie w lutym Obrońca Narodu, Gurbanguły Berdymuhamedow, oświadczył w specjalnym orędziu, że "czas przekazać stery młodym". I trudno powiedzieć, czy stało się to pod wpływem dramatycznych wydarzeń w niedalekim Kazachstanie, czy też rolę odegrały jakieś czynniki, o których nie wiadomo – jak choćby choroba 64-letniego prezydenta lub zakulisowe targi w kuluarach dyktatury.
Urodzony do rzeczy wielkich
– "Skręcę ci łeb", tak miał najczęściej zwracać się do podwładnych – twierdzi prowadzona przez turkmeńskich dysydentów w Wiedniu strona Chronicles of Turkmenistan (Kroniki Turkmenistanu), powołując się na rozmówców, którzy mieli okazję pracować z Synem Narodu przed laty.
Nie ma wątpliwości, że Serdarowi brak pewnej wariackiej spontaniczności ojca. Gurbanguły Berdymuhamedow zrobił w swoim czasie zawrotną karierę: z gabinetu dentystycznego, w którym przyjmował pierwszego lidera niepodległego Turkmenistanu, Saparmurata Nijazowa zwanego Turkmenbaszą, wylądował w fotelu ministra zdrowia, a po dosyć tajemniczym zgonie swojego mentora – w jego prezydenckim fotelu.
I chyba nigdy do końca nie przejął się powagą stanowiska. "Konie, mnóstwo koni" – podsumowują jego prezydenturę publicyści, nawiązując do ulubionej formy spędzania czasu prezydenta – w siodle. Ale poza siodłem był też rower, na którym jazdę senior łączył sprawnie ze strzelaniem z pistoletu (jednocześnie) czy kręcenie bączków autami na turkmeńskich wertepach. Plus często goszczący na twarzy szeroki uśmiech i uwielbienie dla lokalnej rasy psów pasterskich, którym prezydent wystawił kilka lat temu pozłacany pomnik.
Serdar nic jednak nie zawdzięcza przypadkowi. Urodzony w 1981 r. jedyny syn Berdymuhamedowa-seniora skończył studia inżynierskie, zrobił podobno karierę wojskową (przypisuje mu się stopień pułkownika, choć trudno ustalić, jakiego rodzaju wojsk), a bezpośrednio po studiach wylądował w jednej z państwowych agencji odpowiedzialnej za produkcję napojów bezalkoholowych.
Po śmierci Nijazowa i nagłym wywindowaniu ojca do prezydentury, Serdar zaczął być najwyraźniej przygotowywany do rzeczy wielkich: w 2008 r. wylądował na posadzie doradcy ambasady Turkmenistanu w Moskwie i jednocześnie podjął studia na akademii rosyjskiego MSZ. Potem były jeszcze studia w Genewie i praca przy tamtejszym przedstawicielstwie Turkmenistanu, mandat parlamentarzysty, zarządzanie prowincją Ahal, posada menedżerska w agencji odpowiedzialnej za zasoby naturalne kraju (przeważnie gaz), kierowanie departamentem informacji w MSZ, posada ministra budownictwa, wreszcie – stanowisko wicepremiera odpowiedzialnego za sprawy gospodarcze.
Przychylne oko Serdara
W sumie trudno się dziwić, że Serdar uchodzi za ponurego, opryskliwego milczka. Na dodatek, jak twierdzą anonimowi złośliwcy, boi się koni, co zapewne ma dyskredytować go w oczach rodaków (choć poza prezydenturą odziedziczył też po ojcu prezesowanie związkom hodowców koni i miłośników pasterskich owczarków). Na pewno nie przepada za brylowaniem na forum publicznym: podobno poza językiem ojczystym włada też rosyjskim i angielskim – ale jego publiczne wystąpienia wyglądają bliźniaczo podobnie, bez względu na język: Syn Narodu duka coś z kartki monotonnym tonem. I jeśli rodacy wysłuchują tego z szacunkiem i do końca, to na forach międzynarodowych potrafią mu wyłączyć mikrofon.
Nie wiadomo, jak mu idzie w mniej oficjalnych warunkach rozmów – a Berdymuhamedow-junior miał już okazję zadebiutować na salonach: w ubiegłym roku był gościem Władimira Putina, z kolei w Aszchabadzie przyjmował szefa chińskiego MSZ. To właśnie te dwa kraje (oraz Turcja, która uważa Turkmenistan za kraj kulturowego tureckiego półksiężyca, z którym Ankarę łączą "szczególne" stosunki) są dziś kluczowymi partnerami Turkmenów.
I to one mogą stoczyć decydującą bitwę o to, jakie stanowisko zajmą w nowym układzie sił i bloków, jaki może się wyłonić po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Tradycyjnie Turkmenistan ani słowem nie odnosi się do wydarzeń na świecie – ani teraz, ani przy jakichkolwiek wstrząsach międzynarodowych w poprzednich dekadach. To zapewne się nie zmieni. Ale też za czasów Nijazowa Turkmenistan prowadził politykę – jak to zdefiniowano w Kazachstanie – multiwektorowości: najbliższe stosunki łączyły Aszchabad tradycyjnie z Moskwą, ale też Turkmenbasza nie miał problemu z wpuszczaniem tureckich inwestorów (o ile działali dyskretnie) czy zachodnich firm (o ile złożyły przywódcy odpowiedni hołd, np. wydając w innych językach epos jego autorstwa "Ruhnama", "księga duszy"). Za czasów Bedrymuhamedowa-seniora wektory nieco się odwróciły: zaczęła rosnąć sfera wpływów Chin.
Być może teraz Kreml ma nadzieję na zmianę akcentów. Jak doniosła oficjalna turkmeńska agencja prasowa, pierwszym, który pospieszył z gratulacjami z okazji "przekonującego zwycięstwa" dla Syna Narodu, był nie kto inny jak Władimir Putin. Oczywiście, w dalszej kolejności byli też przywódcy innych poradzieckich republik azjatyckich oraz prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan. To może sugerować, że partnerzy Aszchabadu liczą na przedłużenie tradycyjnie kordialnych relacji. Zastanawiający może być brak publicznie podkreślonej reakcji Pekinu, ale może to tylko przeoczenie.
Niewątpliwie jednak za kulisami transferu władzy będzie się toczyć rywalizacja o zasoby Turkmenistanu, a właściwie – o turkmeński gaz. Zgodnie z zapewnieniami Aszchabadu w ostatnich latach kraj eksportował 40 mld metrów sześc. gazu rocznie. Kraj posiada 6. pod względem wielkości zasoby tego surowca i odpowiada za – w zależności od roku – od kilku do dziesięciu procent światowych dostaw. I o to bogactwo, czyli głównie przychylność Syna Narodu, odbędzie się pewnie w nadchodzących latach zażarta walka.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.