Kolejne zachodnie – lub z Zachodem blisko związane – firmy i rządy ogłaszają wycofanie się z rosyjskiego rynku. Poziom i dolegliwość ogłoszonego w ostatnich dniach embarga określany jest jako rekordowy. Ale nie miejmy złudzeń Moskwa nie pozostanie całkowicie odizolowana od świata: od ponad dekady buduje relacje z krajami, o których Zachód zapomina lub z którymi ma na pieńku. One mają być dziś kroplówką, która podtrzyma Imperium.
146 miliardów dolarów – ten rekord wartości wymiany handlowej Moskwy z Pekinem padł w ubiegłym roku. Jeszcze rok wcześniej było to 110 mld dol., niemal dwie dekady temu, w 2003 r. – bilans był niemalże dziesięciokrotnie mniejszy: 16 mld dol.
Tak, Rosja nie ma poza surowcami zbyt wiele do zaoferowania, zwłaszcza Chińczykom, którzy poświęcili już niemal pół wieku na technologiczną pogoń za Zachodem i stopniowe podnoszenie poziomu życia w Państwie Środka. Ropa, gaz, węgiel, żywność – to jechało z Rosji do Chin, w odwrotną stronę zaś podróżowały przede wszystkim elektronika i maszyny przemysłowe. Ale w obecnej chwili, gdy oba kraje potwierdziły swój strategiczny sojusz "na dobre i na złe", tempo tej wymiany zapewne tylko przyspieszy: Chiny będą najważniejszym rosyjskim oknem na świat, nawet jeśli przyjaźń obu krajów bywa czasem szorstka.
"W tym samym czasie handel Rosji ze Stanami Zjednoczonymi był warty ledwie 34 mld dolarów" – przypomina magazyn "Foreign Policy". Znacznie poważniej wyglądał już bilans obrotów z Unią Europejską, który w 2021 r. dobijał astronomicznej kwoty 220 mld dol.
Oś Moskwa-Pekin w znacznej mierze definiuje też stanowisko wielu azjatyckich krajów. Niewielkie pole manewru ma wciśnięta między oba mocarstwa Mongolia (według Banku Światowego w 2019 r. eksportowała do Rosji towary warte ledwie ledwie 68 mln dol., importowała jednak produkty za 1,7 mld dol.), choć nie oznacza to, że w innych okolicznościach Ułan Bator miałoby coś przeciwko utrzymywaniu relacji z Kremlem. Rosjanie darowali Mongołom praktycznie wszystkie długi z czasów komunizmu, dostarczają surowce w preferencyjnych cenach i od czasu do czasu kurtuazyjnie dopieszczą dyplomatycznie. Olbrzymia większość potomków Czyngis-chana – 90 proc. w sondażach z 2017 r. – ma dziś mniej lub bardziej pozytywne wyobrażenie o Rosji.
Na całym Dalekim Wschodzie Putin może jeszcze liczyć na mniej lub bardziej ciepłe relacje z Koreą Północną, jednym z nielicznych państw, które sprzeciwiły się rezolucji ONZ potępiającej inwazję na Ukrainę, Laosem (relacje obu krajów ożywiły się po burzliwym 2014 r. i aneksji Krymu) oraz – co pewnie najważniejsze – Wietnamem. Z danych platformy Observatory of Economic Complexity wynika, że obroty z Pyongyangiem nie przekroczyły w 2019 r. wartości nawet 50 mln dol. (rosyjskim hitem eksportowym były rafinowane paliwa, północnokoreańskim... instrumenty muzyczne). Laotański bilans relacji handlowych nie przekracza kilkunastu milionów dolarów. Co innego Wietnam – Kremlowi marzy się dobicie do pułapu 10 miliardów obrotów z tym partnerem co roku.
Zaskakujące może być to, że Zachód prawdopodobnie kompletnie utracił subkontynent indyjski. Chodzi nie tylko o Indie, które od uzyskania niepodległości podkreślały swoje "niezaangażowanie" w zimnowojenną konfrontację, choć po upadku komunizmu zaczynały wyraźnie sterować w stronę zachodniego liberalizmu i zacieśniania relacji z Waszyngtonem i Brukselą. Odkąd jednak subkontynentem rządzi Narendra Modi, w oczy rzucają się pewne analogie między nim a Putinem: bezpardonowo i konfrontacyjnie New Delhi zdusiło formalną autonomię prowincji Kaszmir, przez Indie przetacza się nacjonalistyczna "szafranowa fala", co w wieloetnicznym i wieloreligijnym kraju tylko potęguje dotychczasowe napięcia społeczne, a sam Modi wydaje się pozować na zwolennika rządów silnej ręki, poświęconego wyłącznie dziełu budowania mocarstwowości Indii.
Jak już wspomniano, rosyjskie wpływy nie kończą się dziś na New Delhi (w 2017 r. wartość obrotów sięgała 9,4 mld dol., ale w 2025 r. oba kraje mierzyły w 30 mld). W głosowaniu na forum ONZ od głosu powstrzymały się też Pakistan (obroty rzędu pół miliarda dolarów, ale z perspektywą rosyjskich inwestycji wartości ok. 8 mld dol.), Bangladesz (analogicznie, z jeszcze większymi perspektywami inwestycyjnymi, bowiem Rosjanie budują w Bangladeszu elektrownię atomową) i Sri Lanka (ciut poniżej pół miliarda dolarów).
Najbardziej zaskakujący jest pierwszy z tych przypadków: wydawałoby się jeszcze niedawno, że Islamabad jest jednym z najbliższych sojuszników Białego Domu w regionie. Błąd, po rajdzie na kryjówkę Osamy bin Ladena nie tylko Pakistańczycy demonstrowali wielkie rozczarowanie faktem, że Amerykanie nie kwapili się z powiadomieniem Islamabadu o akcji, ale i Waszyngton – usunąwszy archetyp swojego wroga – stopniowo tracił zainteresowanie problematycznym sojusznikiem. W efekcie, jak kwitują dziś pakistańscy analitycy, wytworzyła się próżnia, którą szybko zapełnili propozycjami współpracy handlowej i militarnej wysłannicy Kremla. Skutki ich działań widać było w ostatnich dniach: kontrakty z Pakistanem były pierwszymi wielkimi umowami gospodarczymi, jakie Kreml podpisał już w czasie trwania konfliktu. W Bangladeszu poszło jeszcze szybciej: oferty inwestycji, wsparcia przy budowy elektrowni atomowej i pomocy finansowej z przeznaczeniem na kryzys uchodźców z ludu Rohingya szybko utorowały Kremlowi drogę do serc Banglijczyków. Z kolei Sri Lanka najprawdopodobniej bardziej kieruje się swoim uzależnieniem finansowym i handlowym od Chin niż prokremlowskimi sympatiami.
W oczywisty sposób w strefie wpływów Kremla pozostanie olbrzymia większość republik poradzieckich: w Azji Centralnej praktycznie wszystkie wyraziły milczące poparcie dla działań Moskwy, choć Kazachstan nie oddał przysługi ze stycznia i nie odwdzięczył się wsparciem militarnym inwazji, o co Kreml miał rzekomo prosić. Mieszane uczucia panują też na Kaukazie, co w mniejszym stopniu dotyczy Armenii, w większym – Azerbejdżanu i Gruzji. Przywódca pierwszego z nich praktycznie w przeddzień inwazji podpisywał w Moskwie porozumienia o strategicznym partnerstwie, by dziś próbować lawirować między Kremlem a Białym Domem. Gruzini z kolei znaleźli się na swoistym rozdrożu – rząd zareagował na inwazję wyjątkowo ostrożnie, być może pomny porażki w 2008 r. Asertywność odzyskał dopiero po tym, jak Gruzini masowo zaprotestowali przeciw inwazji na ulicach. Biorąc jednak pod uwagę bilans relacji handlowych, poradziecka strefa wpływów rosyjskiej gospodarki ratować nie będzie: raz, że skala potrzeb i wymiany handlowej nie jest tu wielka, dwa że np. republiki azjatyckie w zasadzie mają własne surowce.
Niemałym zaskoczeniem mogła być dla Kremla postawa drugiego szeregu aliantów – tych wszystkich państw, które z Rosją trzymały głównie z uwagi na własne utarczki z Zachodem. Najważniejszym z uwagi na potencjał gospodarczy jest Iran (1,6 mld dol. obrotów w 2019 r., z dużą nadwyżką po stronie Rosji). Nic zatem dziwnego, że Moskwa zablokowała właśnie finalizację umowy nuklearnej Teheranu z Waszyngtonem, żądając, by zapisano w niej, że Iran nie przystąpi do zachodnich sankcji nałożonych na Kreml.
Niewiele da się za to zwojować w Ameryce Łacińskiej, gdzie rosyjscy dyplomaci łowili adwersarzy Waszyngtonu. Obroty handlowe z Kubą to dziś jakieś 130 mln dol. rocznie, z Nikaraguą – ledwie 23 mln, z Wenezuelą – niecałe 100 mln (choć zapewne wszystkie te kraje, a zwłaszcza władze w Caracas, cieszą się pożyczkami i wsparciem finansowym Rosji i Chin). Jak łatwo jednak odwrócić sojusze, dowiedli w tym tygodniu amerykańscy senatorzy, którzy odwiedzili – do niedawna nie uznawanego przez Biały Dom – wenezuelskiego prezydenta Nicolasa Maduro. Wygląda na to, że dosyć łatwo dało się go przekonać do skierowania dostaw wenezuelskiej ropy do odbiorców w USA.
Na koniec można też spojrzeć na rubieże południowo-wschodniej Europy. Mamy tam przede wszystkim Turcję, która może mieć rzeczywisty wpływ na zachowania Kremla – oba kraje w 2021 r. wypracowały najprawdopodobniej obroty rzędu 30 mld dol., ale z ambicją dobicia do poziomu 100 mld (bez ustalonej daty). Co więcej, Turcja jest w olbrzymiej mierze uzależniona od rosyjskich surowców i w niemałym stopniu od rosyjskich turystów, którzy odpowiadają za 13 proc. obłożenia w tureckich kurortach (tylko w pierwszej połowie 2021 r. w Turcji odpoczywało 747 tys. Rosjan).
Nie inaczej jest na wschodnich Bałkanach, choć skala handlu jest oczywiście mniejsza. W 2021 r. obroty między Moskwą a Belgradem oscylowały w granicach 3,5 mld dol., choć oba kraje już zapowiadają stosunkowo szybkie przebicie pułapu 4 mld dol. Mimo że upłynęły już dobre dwie dekady od wojen, które rozdarły Jugosławię, Serbia tkwi w swoistym dyplomatycznym limbie, opierając się przede wszystkim na ulotnym sojuszu z Moskwą i jeszcze mniej pewnym wsparciu Pekinu. Ale też Serbowie mają poczucie, że to jedyne alianse, na jakich mogą polegać – ich relacje z Zachodem bynajmniej nie uległy wzmocnieniu, mimo że w Belgradzie rządziły i prozachodnie gabinety. To najbardziej lapidarne wytłumaczenie, dlaczego po inwazji na Ukrainę Belgrad był – obok Addis Abeby czy Bangui – jedną z nielicznych scen masowych demonstracji poparcia dla Kremla.
Tak czy inaczej: dobitnie widać, że mimo bolesnych sankcji i eskapady koncernów, Kreml ma jeszcze kilka kart w rękawie. Zapewne wielu mniejszych graczy trzyma się Rosji z braku alternatyw, albo wskutek niechęci lub obojętności Zachodu wobec ich politycznych nadużyć lub gospodarczej mizerii – argumenty pod postacią dyskretnego przymknięcia oka na niedemokratyczne ciągoty lub obietnic wsparcia finansowego mogą jeszcze tę mapę sojuszy drastycznie przemalować, choć nie dotyczy to najważniejszego z aliantów Kremla – Pekinu.
Pogodzenie się z istnieniem niektórych reżimów – a pod rezolucją ONZ potępiającą atak na Ukrainę podpisali się m.in. afgańscy talibowie, coraz bardziej zamordystyczny reżim Abdulfataha Sisiego z Egiptu, birmańska junta, od lat oskarżany o brutalne represje wobec politycznych przeciwników rwandyjski reżim Paula Kagame, szybko odzierana ze szczątkowej demokracji Tunezja, czy pogrążone w anarchii Libia i Jemen – i zaakceptowanie kolejnych, w zamian za zmianę politycznych biegunów, zapewne pozwoli jeszcze bardziej osaczyć Rosję. Ale czy uczyni świat lepszym? Pewnie nie. I to kolejna z fatalnych konsekwencji "specjalnej operacji militarnej".
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.