Tragedia, która dotknęła Lahainę, jest obecnie cynicznie wykorzystywana przez lobbystów i aktywistów klimatycznych przekonujących, że zwykli ludzie muszą obniżyć swój standard życia, zrezygnować z jedzenia mięsa i jeździć przepełnionymi autobusami, by uniknąć takich kataklizmów w przyszłości. Wskazywanie bezpośredniego związku między pożarem na Maui a zmianami klimatycznymi jest jednak karkołomne. Statystyki wskazują przecież na spadek liczby pożarów lasów w USA w ostatnich dekadach. Klimatyczni lobbyści zwracają uwagę na to, że Lahaina się szybko zajęła, bo rósł tam inwazyjny gatunek trawy, a jej zapłon został wywołany przez iskrzące przewody elektryczne. Przewody te iskrzyły, bo zostały zerwane w trakcie wichury, która była oczywiście wywołana przez „zmiany klimatu”. Jak to się jednak stało, że wichura zdołała je zerwać? Wisiały one na drewnianych słupach telefonicznych. Słupy te miały już kilka dekad, mocowania też pewnie nie były nowe. Zawiniła więc archaiczna infrastruktura. Odpowiedzialna za nią była stanowa spółka energetyczna Hawaiian Electric.
Hawaiian Electric w oczywisty sposób zaniedbała sprawę modernizacji sieci przesyłowej. Zdawała sobie sprawę z jej kiepskiego stanu. Miała jednak inny priorytet: zeroemisyjność. Mocno inwestowała w energetykę odnawialną, by wypełnić uchwałę stanowej legislatury mówiącą o przejściu do 2045 r. do całkowitej zeroemisyjności. Zabrakło więc środków na ważniejsze sprawy, takie jak wymiana słupów energetycznych.
W pożarze w Lahainie zginęło co najmniej 115 ludzi, 850 uznano za zaginionych. Liczba ofiar byłaby dużo mniejsza, gdyby służby ratunkowe nie zablokowały kluczowych dróg. Chciały w ten sposób uchronić ludzi przed zbliżaniem się do zwalonych słupów energetycznych. Tych, którzy docierali do barykad, zawracano. Wielu z nich spłonęło później we własnych samochodach. Ci, którzy nie posłuchali się władz i ominęli barykady, przeżyli. Lista błędów popełnionych wówczas przez policję, straż pożarną i służby ratunkowe jest bardzo długa. Poszkodowanym wypłacono śmiesznie niskie odszkodowania. Rozgoryczenie wśród mieszkańców Maui jest więc duże. Krytykowany jest również prezydent Joe Biden. Nie miał on co prawda nic wspólnego z tym pożarem, ale po przyjeździe na miejsce tragedii opowiadał żarty, w których porównywał ten kataklizm do pożaru, który kiedyś wybuchł w jego kuchni. Dobrze przynajmniej, że nie powiedział: „Trzeba się było ubezpieczyć”.