Najnowszy spisek przeciwko państwu niemieckiemu nie wyglądał bynajmniej poważnie. Jakiś „książę-idiota” rozmawiał sobie w necie z różnymi dziwakami o swoich fantazjach politycznych. W grupie tej znalazła się co prawda była deputowana do Bundestagu i urzędująca sędzina, ale nie zwiększyło to w żaden sposób realizmu politycznego tej grupki. Nie potrafiła się ona dogadać nawet co do terminu planowanego zamachu stanu. Zawsze komuś nie pasowała jakaś konkretna data – a to miał wtedy zaplanowany wyjazd, a to urodziny wnuka, a to zajęcia pilates. Wybrano więc ostatecznie bliżej nieokreślony Dzień X. Służby zapewne przyglądały się tym wariatom od kilku lat, mając nadzieję, że dojdzie w Berlinie do powtórki z „ataku na Kapitol” (najstraszliwszego zamachu terrorystycznego w dziejach Ameryki, przy którym 11 września się chowa). Przygotowania do zamachu stanu nie posuwały się jednak pewnie ani o krok, a potrzeba było mocnego medialnego uderzenia przed końcem roku. Kanclerz Scholz będzie mógł teraz chodzić w chwale bohatera, który ocalał przed nowym puczem monachijskim.
A gdyby do takiego kabaretowego puczu miało dojść w Polsce? Kandydatów na polski odpowiednik księcia Heinricha XIII byłoby całkiem sporo. Pewien aktorzyna w furażerce chętnie pewnie dałby się obsadzić w tej roli. Zwłaszcza, że pewien opozycyjny tygodnik wypisywał ostatnio bzdury, że jego kamracki ruch liczy 40 tys. ludzi, czyli kilka tysięcy więcej niż członków ma PO…