Odchodzenie od samochodów spalinowych może co prawda trochę zmniejszyć emisje gazów cieplarnianych, ale obecnie jest bardzo ryzykowne strategicznie. Do wytwarzania tych aut potrzeba bowiem dużej ilości metali ziem rzadkich oraz komponentów, które głównie są produkowane w Państwie Środka. Mieliśmy już potężny kryzys w łańcuchach dostaw po wybuchu pandemii. W przyszłości Chiny mogą prowokować takie zakłócenia ze względów politycznych. Naprawdę chcemy, by europejski przemysł motoryzacyjny i transport były zależne od dobrej woli towarzyszy z Pekinu?
Dziwić może również to, że niemiecki kanclerz Olaf Scholz mocno upiera się przy tym, by państwowa chińska firma dokonała dużej inwestycji w port w Hamburgu. Hamburg to co prawda miasto, w którym Scholz przez wiele lat był burmistrzem, ale interes kraju i Wspólnoty Europejskiej liczy się przecież bardziej od interesu miasta? Na pewno w interesie Europy nie leży to, by Chińczycy zyskiwali wpływ na funkcjonowanie jednego z największych portów Starego Kontynentu.
Być może jednak nie rozumiemy intencji niemieckich polityków. Być może chodzi im właśnie o to, by Europa była bardziej uzależniona od Chin. Wszak od dekad były snute w Berlinie koncepcje na budowę nowej przestrzeni gospodarczej „od Lizbony po Władywostok”. Niemcy od dawna stawiały na dialog z Rosją i zbliżanie jej do Wspólnoty Europejskiej. Rosja jest natomiast ważnym sojusznikiem Chin. Poszerzenie tego dialogu o Pekin było więc logiczne. Berlin zyskiwał iluzję niezależności strategicznej. Wszak prowadził lukratywne interesy z największym rywalem USA. Być może więc Niemcy myśleli bardzo przyszłościowo – pozycjonowali się na świat postamerykański, zdominowany przez Chiny. Tylko się zbytnio pospieszyli. Rosja pokazała bowiem w sposób spektakularny, że jest najsłabszym ogniwem w tej układance strategicznej. Niemcom i Chinom pozostaje więc chaotyczne ratowanie dawnej koncepcji. I możemy się spodziewać, że Pekin zintensyfikuje w nadchodzących latach wysiłki, by kupować niemieckich polityków.