USA

Nie taki diabeł straszny, jak go malują

Wczorajszy dzień na światowych rynkach był pełen niepokoju, a to a sprawą najnowszych danych o inflacji w USA i reakcji na nią Systemu Rezerwy Federalnej, który ogłosił podwyżkę stóp procentowych o 0,75 punktów bazowych. Taką inflację Ameryka widziała ostatni raz 40 lat temu.

Paweł Łepkowski
Posiedzenie Federal Open Market Committee (FOMC). Foto: Federalreserve, Public domain, Wikimedia Commons

Czy dane z USDA mogą niepokoić? Niekoniecznie. Wszyscy spodziewali się właśnie takiej podwyżki stóp procentowych w USA. Skąd więc te doniesienia o fermencie na światowych giełdach? Zapewne z nadziei na wzrosty, bowiem najnowsze dane z amerykańskiego rynku wcale nie są złe, a nawet wręcz przeciwnie. Chociaż wszyscy na okrągło powtarzają o słabszej koniunkturze w gospodarce, to nadal sytuacja na rynku pracy – a to ona jest kluczowa w kwestii nastrojów giełdowych – wydaje się być bardzo dobra.  Dość powiedzieć, że tylko w październiku zatrudnienie w amerykańskim sektorze prywatnym wzrosło o 239 tys. miejsc pracy, a to oznacza przekroczenie prognoz aż o 195 tysięcy.

 Teraz zadaniem amerykańskiego banku centralnego jest przede wszystkim utrzymanie złotej równowagi między koniecznością zbijania rosnącej inflacji a utrzymaniem dobrego, niskiego poziomu bezrobocia. A należy podkreślić, że inflacja we wrześniu wyniosła 8,2 proc. (inflacja bazowa bez uwzględnienia cen żywności i energii wynosi w ujęciu miesięcznym 6,6 proc.). To najwyższe takie wyniki w ujęciu miesięcznym od czterech dekad. Dwa z najczęściej obserwowanych wskaźników inflacji – indeks cen konsumpcyjnych Departamentu Pracy i indeks cen konsumpcyjnych Departamentu Handlu – osiągnęły najwyższy poziom od 1982 r.

Wraca więc widmo inflacji z lat siedemdziesiątych, która mocno wyczyściła amerykańskie portfele. Wówczas dla ratowania waluty narodowej FED był gotów poświęcić wszystko, nawet bardzo dobrą sytuację na rynku pracy. Efektem końcowym było niewielkie zmniejszenie szalejących cen oraz niekontrolowany wzrost bezrobocia.

Jeszcze większe reperkusje wywołała inflacja w polityce. W czasie prezydentury Forda gospodarka amerykańska zaczęła gwałtownie staczać się w dół. Oczywiście nie była to wina samego Geralda Forda, który objął urząd w sierpniu 1974 r., a więc już w czasie jednego z najgorszych kryzysów gospodarczych w historii Stanów Zjednoczonych, charakteryzującego się najgorszym możliwym połączeniem, czyli wysokim bezrobociem i inflacją, która w owym roku wzrosła do 12,3 proc. w ujęciu miesięcznym – po kryzysie naftowym w 1973 r.

Ford dziwnie przystąpił do walki z tym zjawiskiem. Jesienią 1974 r. ogłosił kampanię antyinflacyjną, którą nazwał „Whip Inflation Now" („WIN"). Podszedł do niej jak do jakiejś akcji misyjnej. Wierzył, że powstanie oddolny ruch na rzecz walki z inflacją poprzez zachęcanie do oszczędności osobistych i nabywanie zdyscyplinowanych nawyków wydatkowych, szczególnie w odniesieniu do środków publicznych. Prezydent odrzucał koncepcję centralnie narzucanych przez biurokrację rządową restrykcji cenowych. Naiwnie wierzył przy tym w rozwiązanie problemu poprzez dobrowolne samoograniczenie wydatków przez obywateli. W przemówieniu do narodu prezydent zwrócił się z nietypową prośbą o przysyłanie mu pomysłów na walkę ze wzrostem cen. Obiecał, że z nadesłanych propozycji wybierze dziesięć najlepszych.

8 października 1974 r. w przemówieniu zatytułowanym „Whip Inflation Now", wygłoszonym przed obiema izbami parlamentu, szef rządu ogłosił inflację „wrogiem publicznym numer jeden". Ford zaproponował szereg propozycji publicznych mających na celu bezpośredni wpływ na podaż i popyt, aby zapanować nad wzrostem inflacji. Były to jednak bardzo dziwne propozycje, które wzbudzały zdumienie opinii publicznej. Sugerowane działania obejmowały m.in. namawianie ludzi do wspólnych dojazdów do pracy, wyłączanie termostatów w domach czy zakładanie własnych ogródków warzywnych.

Czy tamta sytuacja może się powtórzyć? Na szczęście prezydent Joe Biden nie bawi się w takie kampanie, choć aby zapanować nad inflacją, wezwał firmy do obniżenia kosztów, a nie płac. Poprosił przedstawicieli przemysłu samochodowego i technologicznego, aby sprowadzili swoje łańcuchy dostaw z powrotem do USA i produkowali zarówno pojazdy, jak i wszystkie półprodukty na ziemi amerykańskiej. Na tym na szczęście skończył swoją misję walki z inflacją, wierząc, że FED zrobi to lepiej.


Przeczytaj też:

Dziurawy worek wuja Sama

Ameryka to kraj, w którym marnotrawstwo środków publicznych odbywa się na skalę nieporównywalną z żadnym innym krajem świata. Rocznie rząd federalny USA trwoni kilkaset miliardów dolarów na samych tylko programach pomocy społecznej. Teraz Joe Biden chce pod tym względem pobić wszelkie rekordy.

Joe Biden ma problem. Amerykanie zaciskają pasa

Jak wskazują sondaże, poparcie Amerykanów dla Joe Bidena spadło do najniższego poziomu od początku jego prezydentury. Głównym powodem niezadowolenia jest rosnąca inflacja. Cenowy drenaż zmusza konsumentów do oszczędności, zagrażając wzrostowi gospodarczemu.  

Administracja Bidena – gospodarcza ekipa zombie

Rządy prezydenta Joe Bidena miały przynieść silny impuls wzrostowy dla amerykańskiego PKB. Przyniosły jednak poważną groźbę stagflacji, czyli niskiego wzrostu gospodarczego połączonego z wysoką inflacją.

Dziwna amerykańska recesja

PKB Stanów Zjednoczonych spadł w drugim kwartale o 0,9 proc. (to dane annualizowane), po spadku o 1,6 proc. w pierwszym. Dwa z rzędu kwartały kurczącego się PKB są zwykle uważane za recesję. Rząd USA i FED uważają jednak, że to jeszcze nie jest recesja, gdyż nie wypełnia ona stosowanych przez nic...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę