Czwarty sezon „Korony Królów” pod tytułem „Korona Królów – Jagiellonowie” gości na naszych ekranach od stycznia. W produkcji drzemał potencjał, a wystarczającym ku temu powodem jest fakt, że opowiada ona o jednym z najbardziej fascynujących fragmentów historii Polski – o czasach panowania wybitnego (zdaniem wielu: najwybitniejszego) króla Władysława Jagiełły i wielkiej wojny z zakonem krzyżackim, której zwieńczeniem stała się legendarna i największa w epoce średniowiecza bitwa stoczona 15 lipca 1410 roku pod Grunwaldem. Dlaczego więc obraz bazujący na tak zapierającej dech w piersiach fabule okazał się miałki, nijaki i przesycony nonsensami?
Miłośnicy serialu „Korona Królów” czekali na jego kontynuację kilka lat, co nie zmienia jednak faktu, że nowy obraz powitali przeważnie z rozczarowaniem. Wydaje się, że nie jest to wyłącznie naturalna kwestia przywiązania i sentymentu do dawnych postaci, wątków i aktorów, których w najnowszych odcinkach oczywiście zabrakło. Nie, serial trwa już prawie dwa miesiące, więc zdążył się „przegryźć”, a nadal daleko mu do poziomu, jaki prezentowały sobą poprzednie części. Na czym polegają jego największe wady, które mogą skutecznie zniechęcić widzów?
Osobiście najbardziej uwiera mnie zbyt luźne podejście do zgodności z prawdą historyczną. Nie kupuję argumentu twórców serialu, że nie jest to produkcja dokumentalna, a jedynie oparta na motywach historycznych. Owszem, nawet w dziełach o tematyce historycznej autor ma prawo do własnej wizji i interpretacji poszczególnych elementów przedstawianej rzeczywistości, ale jednak powinien wykazać się szacunkiem do pewnych granic wolności. Niektóre sprawy, jak np. powody wybuchu wojny, nie mieszczą się już w obrębie dopuszczalnych manipulacji twórcy na potrzeby wymyślonej fabuły. Dlatego sugerowanie, że do sprzedaży przez Krzyżaków ziemi dobrzyńskiej Polakom doszło dlatego, że latem mieli oni marne zbiory i obawiali się głodu zimą (o czym, według serialu, wiedzieli już w maju) jest sporym nadużyciem. Razi także dziwne zachowanie Jagiełły, który pomimo żarliwie głoszonej miłości do pokoju, jednocześnie nieustannie spiskuje wraz ze swoimi rycerzami w celu doprowadzenia do wyboru na Wielkiego Mistrza pożądanego przezeń kandydata (Ulryka von Jungingena, który przecież otwarcie dążył do wojny). Twórcy serialu widocznie postrzegają wielkiego Litwina jako manipulatora, który tak naprawdę w duchu cały czas pragnął wojny. Chciał jednak, aby to Krzyżacy pierwsi zaatakowali Polskę, żeby on sam mógł w oczach Europy odgrywać rolę ofiary.
Nie twierdzę oczywiście, że Władysław Jagiełło był postacią kryształową i bez skazy (mało który władca średniowieczny mógłby się poszczycić takimi przymiotami). Kreowanie go jednak na przebiegłego manipulatora, który z jednej strony ma usta pełne frazesów o pokoju i co chwilę biega spowiadać się u swego kapelana Mikołaja Trąby, a jednocześnie nie przestaje knuć w celu sprowokowania wojny, wywołuje u mnie poczucie niesmaku. Ponieważ nie mamy żadnych historycznych wskazówek, które mogłyby potwierdzić autentyczność przytoczonej tu wersji, to przedstawianie jej jako prawdziwej uważam za godzące w pamięć i dobre imię króla. Raz jeszcze podkreślam – nie mamy żadnych przesłanek wskazujących na to, że historyczny Jagiełło marzył o wojnie, ani tym bardziej na to, żeby dążył do niej na niehonorowej, niegodnej i podstępnej drodze spisków! A zatem wyposażanie w taką cechę jego serialowego odpowiednika godzi w prawdę historyczną, a przede wszystkim w pamięć osoby, która nie jest przecież wytworem wyobraźni autorów serialu, lecz była żywym człowiekiem z krwi i kości – do tego władcą naszego kraju.
Nie lepszy los spotkał serialową żonę króla, Annę Cylejską, którą scenarzyści uparcie próbują wepchnąć w rolę infantylnej i dziecinnej, a do tego myślącej jedynie o seksie rozkapryszonej nastolatki. Tak, wszyscy pamiętamy, że najważniejszą rolą średniowiecznej królowej było podarowanie państwu następcy tronu. Tak, domyślamy się, że związana z tym presja mogła być ciężkim przeżyciem dla młodych zazwyczaj kobiet, które z różnych przyczyn miewały problemy z wypełnieniem tej misji. I tak, wszyscy wiemy, jakie kroki są potrzebne, żeby ten upragniony dziedzic czy też jakiekolwiek inne dziecko pojawiło się na świecie. Nie trzeba o tym przypominać i pokazywać nieraz kilka razy (!) w 25-minutowym odcinku. Warto zauważyć, że temat ten został naprawdę gruntownie „przerobiony” już w „Koronie Królów”. Problemy z poczęciem męskiego potomka miały wszak wszystkie cztery żony Kazimierza Wielkiego, a nawet sama królowa Jadwiga Andegaweńska. W poprzednich sezonach naprawdę już dowiedzieliśmy się sporo o sposobach na poczęcie chłopca, nasłuchaliśmy skarg po fiaskach dziejowego przedsięwzięcia i naoglądaliśmy „scen”. Myślę więc, że wszyscy mamy dość. Wiemy już, że król i królowa chcą mieć dziedzica i uprawiają seks. Nie musimy wizualizować sobie tego co kilkanaście minut w i tak bardzo krótkim odcinku. Nie wspominając już o tym, że emitowany jest on o dość wczesnej porze i często oglądają go też dzieci…
Trudno zatem oprzeć się wrażeniu, że twórcy serialu tak naprawdę nie mają pomysłu na postać Anny Cylejskiej i lecą po najmniejszej linii oporu. W końcu tematy łóżkowe zawsze przyciągną mniej ambitnych widzów, a nie są też jakoś szczególnie wymagające pod względem techniki czy aktorstwa. Niewykluczone, że brak pomysłu na postać Anny ma swój związek z jej wielką poprzedniczką – legendarną świętą królową Jadwigą Andegaweńską, która faktycznie nie tylko przyćmiła wszystkie swoje następczynie, jakie zastąpiły ją u boku Jagiełły, ale też większość królowych w całej historii polskiej monarchii. W końcu o Annie nie mamy nawet połowy tylu wiadomości, ile średniowieczne źródła poświęciły Jadwidze. Co ciekawe, serialowa królowa zdaje sobie z tego chyba sprawę, gdyż w pewnej scenie z jej ust padają znamienne, przesycone goryczą słowa: „Jadwiga, Jadwiga... Zawsze tylko ona!”.
Niezamierzona śmieszność dopadła także inne, mniej ważne od królewskiej pary postacie. Najbardziej kuriozalny jest los krzyżackiego szpiega – dwórki Saule, córki komtura Johanna von Sayn. Przyłapana na próbie otrucia księcia Witolda i na zamordowaniu rycerza króla, spędza w lochu jakieś kilka minut, po czym radośnie wychodzi na wolność, gdyż winę wziął na siebie zakochany w niej Arunas. Można by więc przypuszczać, że chociaż owego nieszczęsnego zalotnika powinny spotkać przykre konsekwencje. W końcu omal nie doszło do śmierci księcia Witolda, drugiej po królu Jagielle osoby w państwie, a jeden z najbliższych rycerzy władcy wyzionął ducha na podłodze zamku z nożem w ciele i w kałuży krwi. Dziwnym jednak trafem Arunas też szybko wylatuje na wolność jak ptak. Co prawda rzuca mimochodem, że „grozi mu szubienica”, ale widać, że tak naprawdę nikt się tym nie przejmuje. Jeszcze w tym samym odcinku (!) z błogosławieństwem królowej bierze ślub z Saule i wywija z nią na weselu do białego rana, a ona proponuje mu wyjazd do swojego ojca w Malborku takim tonem, jakby namawiała go na podróż poślubną all-inclusive do Grecji. Wisienką na torcie tego abstrakcyjnego wątku jest fakt, że nawet jako zdemaskowany szpieg Saule kontynuuje swoją zażyłość z królową i nadal swobodnie wchodzi do jej komnaty, a polscy rycerze tolerują jej obecność jakby nigdy nic. Poważnie?
Ciekawą przypadłością wyróżnia się też inna dwórka Anny – Femka. Nie, na szczęście nie jest kolejną zdrajczynią, ale... nosi spodnie. Cóż z tego, spytacie? Tak, dziś nawet takiej drobnostki byśmy nie odnotowali, a nasi XIX-wieczni przodkowie ewentualnie ze zgorszeniem pokręciliby głowami. Natomiast ludzie średniowiecza dosłownie przywiązaliby dziewczynę do pala i spalili żywcem na stosie. Taka właśnie kara groziła białogłowie za „noszenie męskiej odzieży” i nie były to wcale puste groźby. Noszenie męskich ubrań było jednym z zarzutów, które zaprowadziły na stos Joannę d’Arc. Również Jadwigę Nawojową, którą przyłapano na studiowaniu z mężczyznami na krakowskiej Akademii, oskarżono o zbrodnię noszenia męskich ubrań i był to o wiele poważniejszy zarzut niż samo pobieranie nieprzeznaczanej dla kobiet nauki. Dziewczyna uniknęła stosu jedynie dlatego, że wykładowcy poręczyli za nią; zeznawali, że pomimo noszenia męskiego odzienia „zachowywała się obyczajnie i rzeczywiście zajmowała jedynie nauką”. W ramach kary Nawojowa została umieszczona w klasztorze, gdzie jej obowiązkiem było uczenie mniszek czytania i pisania. To tyle, jeśli chodzi o historyczne postacie. A serialowa Femka? Biega sobie swobodnie w spodniach po całym Krakowie, a nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi.
Zastanowienie budzi również nierealne tempo przemieszczania się bohaterów serialu. Obserwując szybkość odbywanych przez nich podróży, można odnieść wrażenie, że w XIV wieku linię Kraków-Malbork-Wilno obsługiwało jakieś wyjątkowo punktualne Pendolino, umożliwiające postaciom odwiedzenie każdego z tych punktów kilkukrotnie w ciągu jednego dnia. Trudno też wytłumaczyć, jakim cudem Johann von Sayn ekspresowo znalazł się w Krakowie po uwięzieniu Saule, aby odwiedzić córkę w lochu. W jaki sposób otrzymał wiadomość, skoro jego szpieg został zatrzymany? Dostał SMSa? maila?
Jakie jednak są mocne strony serialu? Nie jest ich niestety wiele, ale jedną widać gołym okiem. Świetne kreacje obu braci von Jungingen bezapelacyjnie zasługują na uwagę. Stateczny, spokojny i ugodowy Konrad, będący gwarantem pokoju, oraz porywczy i buzujący agresją Ulryk, rwący się do walki. Znakomicie nakreślony kontrast między braćmi pozwala domyślać się ponurego scenariusza, który rozegra się, gdy w 1407 roku Konrad umrze, a jego miejsce zajmie dyszący żądzą mordu Ulryk. Nie upłyną 3 lata, a w zielone pola grunwaldzkie wsiąknie krew 15 000 rycerzy. Swoją drogą ciekawe, jak twórcy serialu poradzą sobie z wyzwaniem, jakim będzie wierne odwzorowanie spektakularnej bitwy pod Grunwaldem. Oby tylko nie okazało się, że Krzyżacy wygrali, a ciało Jagiełły zostało z honorami odesłane na pogrzeb w Malborku. Biorąc pod uwagę swobodę, z jaką producenci podchodzą do historii – i na taki scenariusz warto się chyba przygotować...
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.