II wojna światowa

Upadek Francji. Część I

Wczoraj minęła 82. rocznica podpisania przez Francję upokarzającego rozejmu w Compiegne. Zdumiewa, że  Francja, która w 1939 roku była potęgą militarną mającą pod bronią 900 tys. żołnierzy i zdolność zmobilizowania 5 mln rezerwistów i utworzenia 117 dobrze wyposażonych dywizji, poniosła klęskę po zaledwie 53 dniach kampanii obronnej.

Paweł Łepkowski
Od lewej do prawej: Chamberlain, Daladier, Hitler, Mussolini i Ciano na zdjęciu przed podpisaniem Układu Monachijskiego, który dał Niemcom Sudety, foto: Bundesarchiv, Bild 183-R69173 / CC-BY-SA 3.0, CC BY-SA 3.0 DE, via Wikimedia Commons

Lato roku 1939 było we Francji szczególnie piękne. Kulminacyjnym punktem okresu wakacyjnego były obchody Święta Narodowego w Paryżu. 14 lipca Francuzi z dumą podziwiali defiladę wojska z dumą prezentującego się na Polach Elizejskich. Na widok lśniących w zbrojach kirasjerów, wojsk z kolonii afrykańskich czy kolumny czołgów Renault R-35 Francuzów rozpierała duma. Niecały rok wcześniej premier Édouard Daladier podpisał w Monachium układ oddalający widmo wyniszczającej wojny. Teraz nikt nie zamierzał umierać za Gdańsk. Wszyscy byli przekonani, że dla uspokojenia kolejnej napiętej sytuacji międzynarodowej, tym razem wokół niemieckiego korytarza w Polsce, zajęty poważnym rozłamem politycznym w kraju premier Daladier zgodzi się na kolejne ustępstwa wobec Hitlera.

Większości Francuzów nie interesowało, czy Polska, której przez 123 lata nie było na mapie Europy, będzie miała dostęp do Morza Bałtyckiego. Dla środowisk konserwatywnych, przedsiębiorców, bankierów czy korpusu oficerskiego znacznie poważniejszym zagrożeniem niż Hitler czy Mussolini wydawał się Front Ludowy Léona Bluma – utworzona po VII Kongresie Kominternu koalicja francuskich komunistów, socjalistów i socjaldemokratów, w której po 1935 r. roiło się od wszelkiej maści lewackich radykałów. Dla francuskich elit prawdziwym powodem do niepokoju było wspomnienie przemarszu ulicami Paryża 400-tysięcznej manifestacji zaledwie trzy lata wcześniej, 24 maja 1936 r. Jeszcze w uszach dźwięczał im okrzyk wydobywany z setek tysięcy robotniczych gardeł: „Vive la Commune". Francja dopiero uchroniła się przed wojną domową, więc większość obywateli uważała Hitlera i jego groźby pod adresem Polski jako sprawy bezpośrednio ich niedotyczące.

Środowiska prawicowe i centrowe coraz bardziej niepokoiło, że Front Ludowy sprawował już niepodzielną władzę. Wierzono, że Francja wpada w szpony sowieckiej V kolumny. Minister wojny marszałek Francji Philippe Pétain, sprawujący od 1934 funkcję ministra wojny, teraz został zastąpiony rusofilem Louisem Félixem Maurinem, którego strategia wojenna okaże się wkrótce podręcznikowym przepisem na militarny upadek Francji.

Najgorszy z ministrów

Maurin nie dostrzegał wartości ofensywnej broni pancernej. Był zwolennikiem ograniczonej reakcji militarnej wobec Niemców, kiedy ci, łamiąc postanowienia traktatu wersalskiego, zaczęli w marcu 1936 r. zaludniać Nadrenię i rozmieszczać wojska wzdłuż granicy z Francją. Wierzył, że jedyną demonstracją sprzeciwu powinna być ograniczona mobilizacja, za którą jednak nie poszły żadne poważne dalsze kroki militarne. Był przekonany, że jedynie wojskowy pakt ze Stalinem z 1936 r. może realnie zapewnić Francji wojskową pomoc. Myślał zatem w kategoriach I wojny światowej, nieustannie wierząc, że kolejna wojna będzie znowu pozycyjną, a jedyną metodą zmniejszenia niemieckiej potencji będzie podział ich koncentracji na dwa fronty – wschodni i zachodni. Podkreślał, że nie pozwoli na kolejne Verdun. Potworne warunki okopowe miały teraz zastąpić bezpieczne, wygodne i doskonale zaopatrzone bunkry umocnień Linii Maginota.

Maurin naiwnie wierzył, że Hitler et consortes to ludzie honoru, przestrzegający ustalonych reguł prawa międzynarodowego. Nie potrafił zrozumieć cynizmu tego bezlitosnego Austriaka, który traktował przemoc jako główne narzędzie do realizacji swojego nadrzędnego celu – stworzenia Europy pod przywództwem Niemców. Maurin był tak naiwny, że kiedy ktoś próbował mu choćby sugerować, że Niemcy, podobnie jak podczas I wojny światowej, zlekceważą neutralność Belgii, a tym razem także i Holandii oraz Luksemburga, wpadał w szał. „Ależ panowie, trochę szacunku dla europejskich wartości – krzyczał. – Przecież Niemcy to cywilizowany naród!".

Nowe pokolenie francuskich oficerów uważało Maurina za głupca, relikt dawnych czasów ukształtowany na wykładach w XIX-wiecznej École Militaire.

W polityce kadrowej korpusu oficerskiego minister kierował się oceną poglądów politycznych oficerów, a nie ich umiejętnościami dowódczymi. Jaskrawym przykładem takiego ordynarnego prześladowania podwładnych za zapatrywania polityczne było skreślenie z listy awansów nazwiska majora Charles'a de Gaulle'a. W ten sposób Maurin karał bohatera wojennego za kontakty z francuską prawicą oraz negowanie jego koncepcji obrony Francji. Już w 1934 r. de Gaulle, narażając się Pétainowi, Maurinowi i innym zwolennikom wojny pozycyjnej, wydał niezgodną z ówczesną francuską doktryną wojskową pracę „Vers l'armée du métier" („Ku armii zawodowej"). Przekonywał, że siły zbrojne wymagają natychmiastowej reformy, modernizacji, położenia akcentu na rozwój oddziałów pancernych, zmotoryzowanych i lotnictwa. W jego opinii armia francuska powinna była szykować się do prowadzenia wojny manewrowej, a nie pozycyjnej. Przekonywał, że inaczej grozi jej zagłada. Minister Maurin uznał, że de Gaulle przekracza swojej uprawnienia i krytykuje cały sztab generalny i strategię obronną państwa. Żeby uciszyć niewygodnego oficera, polecił mu we wrześniu 1937 r. objąć dowództwo 507. Pułku Pancernego w Metzu. Żeby jednak major przypadkiem za głośno nie narzekał na dyskryminację, w grudniu tego samego roku awansował de Gaulle'a na pułkownika.

Monachium – hańba Europy

Większość Francuzów nie wierzyła w możliwość wybuchu wojny. Powszechnie uważano, że skoro 30 września 1938 r. szefowie czterech mocarstw – Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch i Francji – podpisali układ międzynarodowy upoważniający Trzecią Rzeszę do aneksji części terytorium Czechosłowacji, zamieszkanej głównie przez ludność niemieckojęzyczną, to znaczy, że Niemcy przestrzegają reguł dyplomacji. Zapomniano przy tym, że w uzupełnieniu do tej deklaracji rządy Wielkiej Brytanii i Francji podpisały specjalny aneks gwarantujący nienaruszalność nowych granic Czechosłowacji.

Hitler nie zamierzał jednak stosować się do deklaracji końcowej i zrobił z Chamberlaina i Daladiera w dosłownym tego słowa znaczeniu idiotów. Kiedy 1 października 1938 r. oddziały Wehrmachtu wkroczyły na terytorium Czechosłowacji i zajęły Sudety, niemiecki kanclerz sprawdził, jak słabi ludzie rządzą Francją i Wielką Brytanią. Bardziej obawiał się reakcji Mussoliniego niż Daladiera czy Chamberlaina. Podczas spotkania w Monachium rozpracował ich całkowicie. Teraz był pewien, że te dwie kluczowe potęgi europejskie nie kiwną palcem w obronie porządku terytorialnego ustalonego traktatem wersalskim.

Raz ten scenariusz już przetestował, przyłączając do Rzeszy Niemieckiej swoją austriacką ojczyznę w marcu 1938 roku. Wydarzenie to ostatecznie burzyło status quo Starego Kontynentu. W historiografii utrwalił się pogląd, że niemiecki kanclerz zadrwił sobie z bezsilności i indolencji Wielkiej Brytanii i Francji, a dokonał rozbioru Czechosłowacji, głównie przy pomocy Mussoliniego. Nic bardziej mylnego. Postawa Mussoliniego w Monachium była skutkiem kryzysu związanego z wcześniejszym anszlusem. Faszystowskie Włochy jako jedyne państwo europejskie były gotowe w marcu 1938 r. zbrojnie stanąć w obronie suwerenności Republiki Austrii. Ale przecież nikt nie chciał wspierać Mussoliniego. Pół roku później Duce świadom słabości Francji i Wielkiej Brytanii nie bronił Czechów i z pozorowanym entuzjazmem poparł postulaty Hitlera.

Można zaryzykować stwierdzenie, że anszlus Austrii i zabór Czechosłowacji dokonały się nie tylko za zgodą europejskich potęg, ale wręcz w ramach realizacji ich wizji świata powojennego. Nie można zapominać, że już 19 listopada 1937 r. nowy brytyjski minister spraw zagranicznych Edward Wood Halifax zaproponował Hitlerowi w Berchtesgaden nowy model Europy, w której o losach mniejszych państw i narodów miały decydować: Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy. Hitler potraktował tę propozycję bardzo poważnie. Swoimi czynami zdawał się mówić: „Proszę bardzo, realizujmy zatem nasze tajne porozumienie: My Niemcy nie wtrącamy się do waszej polityki kolonialnej, a wy trzymajcie się z daleka, kiedy ja będę robić porządki w Europie Środkowej". Układ monachijski nie był więc niczym innym jak urzeczywistnieniem proniemieckich i antywersalskich postulatów Davida Lloyda George'a, Edwarda Halifaxa czy nawet byłego króla Edwarda VIII. Nie kto inny, ale właśnie Halifax w rozmowie z Hitlerem zasugerował, że wkrótce nastąpią „określone zmiany w porządku europejskim". W Londynie, Paryżu czy Rzymie nikt nie przejmował się losem Czechów. Historycy brytyjscy niechętnie wspominają, jak 17 września 1936 r. zachwycony Niemcami pod rządami Hitlera były premier Wielkiej Brytanii David Lloyd George pisał: „Nie spotkałem wcześniej szczęśliwszych ludzi niż Niemcy. Hitler jest jednym z największych ludzi w historii. Starsi mu ufają, a młodzi ubóstwiają. To jest właśnie uwielbienie narodowego bohatera, który uratował ich kraj".

Były brytyjski premier podziwiał utworzenie „wzorcowego" państwa socjalistycznego o gospodarce nakazowo-rozdzielczej, gdzie wszystkie klasy społeczne miały być zrównane, choć robotnicy i chłopi bardziej uprzywilejowani. W rzeczywistości był to klasyczny system orwellowski oparty na dystrybucji dóbr zdobytych siłą.

Halifax dał Hitlerowi jasno do zrozumienia, że brytyjskie elity zdają sobie sprawę i akceptują zmiany, jakie będą wkrótce dotykać Austrii, Czechosłowacji, a być może także i Gdańska. „Rządowi jego królewskiej mości zależy jedynie, żeby zmiany te dokonywały się drogą pokojowej ewolucji" – podkreślał lord Halifax. Głos sprzeciwu ze strony Winstona Churchilla, który nie ukrywał, że jest to polityka samobójcza, był traktowany nawet w kręgach jego własnego zaplecza partyjnego jedynie jako publicystyka pijaka. Hitler miał prawo odebrać od Halifaxa jasny sygnał, że Londyn przymyka oczy na rewizję granic niemieckich w Europie Środkowej. Ta cicha akceptacja miała trwać tak długo, jak długo zmiany te miały się dokonywać drogą dyplomacji.

15 września 1939 r. do Monachium przyleciał premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain. Na ulicach witały go wiwatujące tłumy. Ten naiwny egocentryk naprawdę uwierzył w swoją popularność, tym bardziej że, jak donosili mu przedstawiciele brytyjskich służb konsularnych, wbrew pozorom była to spontaniczna reakcja zwykłych Niemców, co zresztą mocno zaniepokoiło Hitlera. Kiedy Chamberlain przybył do Berchtesgaden, Hitler wygłosił przed nim tyradę o upokorzeniu Niemiec traktatem wersalskim w 1918 r. Brytyjski premier uznał tę diatrybę za przejaw prostactwa gospodarza. Na końcu Hitler oświadczył, że kryzys sudecki rozwiąże w ten lub inny sposób, ale zawsze będzie to po jego myśli. Zdumiony Chamberlain już gotowy, aby się zerwać i wyjść bez pożegnania, zapytał chłodno, po co w takim razie został zaproszony do Niemiec. Hitler, wyczuwając skrajną irytację u swojego gościa, nachylił się w jego kierunku i powiedział: „Obiecuję panu, że sprawa sudecka to ostatni wielki problem, jaki mam do rozwiązania". Naiwny Anglik kupił to kłamstwo jak cudowny eliksir sprzedawany przez oszusta domokrążcę. Wielki demagog i zbrodniarz ponownie zdołał oszukać naiwnych demokratów.


Przeczytaj też:

Jak wycenić Zagładę? Część II

Brak precyzyjnej księgowości dotyczącej zrabowanego mienia żydowskiego skutkuje dzisiaj całkowicie wydumanymi roszczeniami potomków i krewnych ofiar. Na przykład środowiska żydowskie, które oczekują od Polski wypłaty odszkodowań, szacują utracone mienie na 65–70 mld USD.

Niemieckie odszkodowania wojenne dla Polski to nie kwestia polityczna, ale moralna

Trzy lata temu napisałem do „Rzeczpospolitej" felieton o konieczności ubiegania się przez polski rząd o odszkodowania wojenne od Niemiec. Miałem wówczas nadzieję, że ten problem jest na tyle ważny z punktu widzenia polskiego interesu narodowego oraz elementarnej sprawiedliwości dziejowej, że nikt...

Spór o dzień zwycięstwa. Część I

Data zakończenia II wojny światowej w Europie dzieli narody, rządy i historyków. Na Zachodzie Dzień Zwycięstwa obchodzony jest 8 maja. Rosjanie na przekór całemu światu świętują zakończenie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 9 maja.

Spór o dzień zwycięstwa. Część II

W maju 1945 roku strach przed niewolą rosyjską był tak silny wśród niemieckich żołnierzy i oficerów, że wiele oddziałów, mimo wyraźnych rozkazów Hitlera nakazujących walkę do ostatniego pocisku, usiłowało przebić się przez okrążające je pierścienie wojsk sowieckich, aby przedostać się na lin...

Jak wycenić Zagładę? Część I

W latach 1933–1945 Niemcy wybudowali około 12 tys. obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Wszystkie były dochodowymi przedsiębiorstwami, przynoszącymi hitlerowskim zbrodniarzom pokaźne zyski.

Europejscy targowiczanie. Zachłanność równa zdradzie

W ostatnim czasie aktywizują się europejscy targowiczanie. Chcą dać Putinowi „szansę zachowania twarzy” w przegranej wojnie. Szczytnym celem politycznych oszustów jest zakończenie agresji. Tyle że ceną mają być rozbiory Ukrainy. Kupczenie cudzą suwerennością to zbrodnia nazywana przez cywilizowan...


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę