96 lat temu Warszawa była świadkiem przewrotu wojskowego, którego rzekomym celem miało być uratowanie młodej polskiej niepodległości przed rozkładem wewnętrznym. Zamach majowy przypominał jednak najgorsze akty warcholstwa z dziejów I Rzeczypospolitej – rokosze Zebrzydowskiego i Lubomirskiego.
W pierwszym przypadku na władzę królewską rękę podniósł marszałek wielki koronny Mikołaj Zebrzydowski, który mimo niepowodzenia rebelii skutecznie udaremnił tak potrzebne dla uzdrowienia państwa wzmocnienie władzy królewskiej. Niewątpliwym błędem króla Zygmunta III Wazy było odstąpienie od wymierzenia kary przywódcom rebelii. To utwierdziło bowiem przyszłych buntowników w przekonaniu, że monarcha jest bezsilną marionetką w rękach wszechmocnych stronnictw magnackich. Uznanie przez króla Zygmunta III tzw. prawa oporu (łac. ius resistendi), pozwalającego szlachcie na „zegnanie" z tronu panującego w przypadku, gdy narusza on przywileje stanu szlacheckiego, przyniosło tragiczne konsekwencje w sposobie myślenia potomnych, w tym także rebeliantów w 1926 r.
„Rokoszanie ulegli, ale ich wspólna idea, idea złotej wolności, wyszła bez szwanku, tryumfująca, nawet uświęcona nowemi ustawami" – pisał w 1918 r. o rokoszu sandomierskim wybitny krakowski historyk Władysław Konopczyński. Nie wiedział, że osiem lat później do tego wzoru nawiąże człowiek, który jako najwyższy rangą żołnierz Wojska Polskiego poprowadzi puczystów przeciw zwierzchnikowi sił zbrojnych. Czy Piłsudski nie bał się konsekwencji swoich czynów? Świadkowie słynnej rozmowy na moście Poniatowskiego mówią, że był przerażony rozwojem sytuacji i wcale tego nie ukrywał przed prezydentem Wojciechowskim, którego znał przecież doskonale z czasów wspólnej działalności konspiracyjnej. Pamiętał jednak, że przed katem nie stanął w Polsce żaden rokoszanin. Nawet tak zasługujący na topór jak Jerzy Sebastian Lubomirski, pan na Nowym Wiśniczu i Jeresławiu, który jako hetman polny koronny ośmielił się podnieść rękę na królewski majestat i doprowadzić do wojny domowej. Już w 1664 r. został ukarany przez sąd sejmowy za wysługiwanie się obcym mocarstwom, buntowanie wojska i szlachty po sejmach. W obronie swoich utraconych przywilejów nie wahał się osłabić ojczyzny.
Po krwawej bitwie stoczonej pod Mątwami 13 lipca 1666 r., w której wojska królewskie poniosły dotkliwą porażkę, tracąc ponad 3800 ludzi, buntownicy wymusili ugodę, która została zawarta w Łęgonicach 18 dni później. Król musiał zrezygnować z reform, czego konsekwencje miało odczuć wiele następnych pokoleń Polaków, a Jerzemu Lubomirskiemu, choć był zwyczajnym zdrajcą i spiskowcem, przywrócono godności i majątki skonfiskowane mu przez sąd sejmowy. Co prawda musiał udać się na wygnanie, z którego już nie wrócił, ale to w żaden sposób nie ratowało sytuacji w kraju, bo także i odarty z majestatu król Jan II Kazimierz, którego współcześni nazywali „Initium Calamitatis Regni" (Początek Nieszczęść Królestwa), zrzekł się korony 16 września 1668 r., a niecały rok później wyjechał do Francji (gdzie zmarł 16 grudnia 1672 r.).
Bezkarność szkodników, którzy psuli ojczyznę w ciągu wieków, spowodowała, że kolejne akty warcholstwa były traktowane z niewiarygodną pobłażliwością. Liczył na nią nawet człowiek tak zasłużony dla odzyskania niepodległości jak Józef Piłsudski. Ku zdumieniu świata wybrał drogę buntu przeciw konstytucyjnemu porządkowi państwa, które sam przecież w tym kształcie budował. W wywiadzie dla „Ilustrowanego Kuryera Codziennego" z 24 maja 1926 r. Józef Piłsudski dość prozaicznie tłumaczył decyzję o przystąpieniu do rebelii przeciw konstytucyjnym władzom Rzeczypospolitej: „Oburzała mnie specjalnie absolutna bezkarność wszystkich nadużyć w państwie i wzrastająca coraz bardziej zależność państwa od dzisiejszych »nuworiszów« (...)". Czy samo oburzenie wobec nepotyzmu i kumoterstwa rządzących było jednak wystarczającym usprawiedliwieniem dla wyprowadzenia na ulice zbuntowanych wojsk i pozwolenia im na strzelanie do żołnierzy noszących takie same polskie mundury? Karierowicze, koniunkturaliści i oportuniści lęgli się tak samo przed, jak i po zamachu majowym. Po 1926 r. awans lub degradacja społeczna tak samo zależały od kwalifikacji, jak i od stopnia lojalności wobec Marszałka. Najgorszą jednak konsekwencją zamachu majowego było pokazanie potomnym, że konstytucja to tylko papier i słowa, które nic nie znaczą wobec brutalnej przemocy.
Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz
Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.