Wyższe limity na wycinkę drzew bez zezwolenia

Nadchodzą szyszkowe żniwa?

Jak głosi wieść gminna, słynne Lex Szyszko może powrócić do łask. Rząd chciałby ułatwić wycinanie drzew na prywatnych posesjach i zamierza sięgnąć w tym celu po dawne pomysły. Co takie posunięcie oznacza dla właścicieli nieruchomości, a co dla środowiska?

Zofia Brzezińska
Foto: Franz W. | Pixabay

Projekt ustawy o zmianie ustaw w celu likwidowania zbędnych barier administracyjnych i prawnych jest aktualnie procedowany w Sejmie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to po prostu wyciągnięta z szafy i odkurzona Lex Szyszko, która święciła triumfy na przełomie 2016 i 2017 roku, doprowadzając do największej w XXI wieku wycinki drzew rosnących na terenach nieruchomości należących do osób fizycznych. I chociaż głośne protesty ekologów położyły kres królowaniu tej ustawy, to znaczna część społeczeństwa – zwłaszcza posiadająca ogrody – nie wyzbyła się bynajmniej sentymentu do oferowanej przez nią wolności. Czy władza spełni wolę ludu i przywróci Lex Szyszko?

Z całą pewnością drzewa mogą „poczuć się” tą sytuacją lekko zaniepokojone, ale nie wszystkie. O ich losie ostatecznie przesądzą limity obwodów pni, figurujące w ustawie o ochronie przyrody z 2004 roku. Zgodnie z nimi, drzewo mierzy się na wysokości 5 cm nad poziomem gruntu. Jeżeli obwód przekracza ustawowy limit – właściciel nieruchomości ma obowiązek zgłosić zamiar usunięcia drzewa odpowiedniemu organowi gminy. Za niedopełnienie tego wymogu grożą bardzo wysokie kary finansowe.

Powrót Lex Szyszko oznacza prawdziwą rewolucję w kwestii limitów, które ulegną radykalnemu podwyższeniu. Najbardziej widoczna różnica wystąpi w przypadkach topoli, wierzb, klonów jesionolistnych i srebrzystych, gdyż wzrośnie on z 80 do 100 cm. Normy kasztanowca zwyczajnego, robinii akacjowej i platanu klonolistnego wzrosną z 65 do 85 cm. Pozostałe gatunki drzew czeka „podwyżka” z 50 do 70 cm. Lex Szyszko „ustawi do pionu” też gminę, redukując liczbę przysługujących jej dni na sprzeciw z aktualnych 14 do 7.

Jakie będą efekty przedmiotowych zmian? Nietrudno zgadnąć. Skoro 5 lat temu Polacy chwycili za siekiery i piły, to nie ma powodu sądzić, że tym razem będzie inaczej. Każdy lubi czuć się panem na własnych włościach i zarządzać na nich zgodnie w własnym upodobaniem, a niekoniecznie zgodnie z interesem Matki Natury czy wizji ekologów. Przysłowiowa już przekora, która jest przypisywana charakterowi Polaków, również nie pozostanie tu bez znaczenia.

Czy zasadne jest przypuszczenie, że autorzy projektu kierują się motywem umożliwienia ludziom zdobycia dodatkowego opału na nadchodzącą zimę? W uzasadnieniu aktu prawnego nie ma o tym ani słowa, ale niewykluczone, że niektórzy w ten właśnie sposób wykorzystają uzyskany z wycinki surowiec. Oficjalnym stanowiskiem rządu jest chęć umożliwienia właścicielom swobodniejszego korzystania z przysługujących im praw… i z całą pewnością nie ma to nic wspólnego z nadciągającymi wyborami i zaskarbianiem sobie przychylności elektoratu.

Oczywiście manewr ten ucieszy wiele osób, ale też mnóstwo rozjuszy. W pierwszej kolejności ekologów, których ostre protesty doprowadziły kilka lat temu do wycofania przepisów ustawy już po paru miesiącach ich obowiązywania. Rząd myśli jednak brutalnie pragmatycznie – ekolodzy nie są ich „targetem”, bo przeważnie reprezentują światopogląd bliski stronie przeciwnej wobec PiS. Rząd nie ma więc żadnego interesu w tym, aby akurat tę grupę społeczną obłaskawiać, bo zwyczajnie i tak ma na to wyjątkowo marne szanse. Co innego właściciele ogródków, nierzadko mieszkańcy wsi, a więc rdzeń aktualnego i potencjalnego elektoratu obecnej władzy.

I chociaż żal każdego drzewa, tak cennego w obecnym zanieczyszczonym i zrujnowanym działalnością człowieka świecie, to można mieć nadzieję, iż Lex Szyszko nie doprowadzi do zupełnego zniszczenia zielonych terenów Polski. Na szczęście ustawa nie obejmie nieruchomości należących do osób prawnych oraz tych wykorzystywanych na potrzeby działalności gospodarczej. Mało prawdopodobne jest więc ziszczenie się scenariusza niekontrolowanej wycinki lasów. Skalę wycinek w polskich ogrodach trudno jest porównać z planowym pozyskiwaniem drewna, dokonywanym każdego roku przez Lasy Państwowe. Pozostaje też mieć nadzieję, że rozsądkiem i odpowiedzialnością wykażą się sami właściciele. Np. wykorzystają nowe uprawnienia do wycinania przede wszystkim starych drzew, których korzenie mogą uszkadzać jezdnię lub stwarzać zagrożenie dla ludzi i budynku oraz będą starali się w miejsce usuniętych drzew posadzić inne. W ten sposób stanie się możliwe połączenie przyjemnego z pożytecznym – będzie można cieszyć się wolnością w myśl porzekadła „wolnoć Tomku w swoim domku”, przy jednoczesnym respektowaniu „obowiązku wobec obecnych i przyszłych pokoleń”.


Przeczytaj też:

Czy miejsce parkingu na pewno musi być w lesie?

 Przez całe dziesięciolecia mieszkańcy oraz władze stolicy walczyły o to, aby najludniejszemu miastu w kraju nie brakowało świeżego powietrza.

Dawał cień Piastom

Wciąż rosną w Polsce dęby pamiętające średniowiecze. I wciąż, w powszechnej opinii, wśród drzew dąb jest tym, czym lew wśród zwierząt, czyli królem.

Lej beton!

Wycinanie drzew w dobie katastrofy klimatycznej jest kompletnie irracjonalne. Nie przeszkadza to urzędnikom, którzy tną wszystko, co się wyciąć da. Ważniejsza jest ich wizja niż zdrowy rozsądek.

Rabunek polskiej przyrody

W Trójmiejskim Parku Krajobrazowym tną drzewa na potęgę. Choć statystycznie w Polsce przybywa powierzchni zalesionej, wewnątrz lasów drzew ubywa.


Redaktor naczelny: Paweł Łepkowski | Edytor: Marta Narocka-Harasz  

Kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Stale współpracują: Zofia Brzezińska, Robert Cheda, Jacek Cieślak, Zuzanna Dąbrowska, Gaja Hajdarowicz, Grzegorz Hajdarowicz, Mariusz Janik, Krzysztof Kowalski, Hubert Kozieł, Marek Kutarba, Jakub „Gessler” Nowak, Tomasz Nowak, Joanna Matusik, Justyna Olszewska, Marcin Piasecki, Paweł Rochowicz.

©
Wróć na górę